16 Finał WOŚP, 4 Karpacki Finał, 1 Morskooczny...

 

2022.39 zł to kwota, jaką udało nam się zebrać 12 i 13 stycznia podczas kwesty w schronisku PTTK nad Morskim Okiem i jego drodze dojazdowej. Sztab Morskooczny, który uzyskał taką kwotę, stanowili:

Dorota Kalinowska – Gdańsk

Magdalena Zielony – Gdańsk

Marek Waszczewski – Kraków

Anna Jaglińska – Kraków

oraz nieoceniona i bardzo aktywna Gospodyni schroniska – pani Maria Łapińska.

 

„Lot” IC o 5:35 do Krakowa.

Ferie zimowe na Pomorzu zostały zsynchronizowane z datą Finału i to mogło powodować wysoką frekwencję moich pobratyńców w górskich noclegowniach – powodowało zaś brak wolnych kuszetek na piątkowy pociąg do Zakopanego. Po naradzie z Koordynatorem 4 Karpackiego Finału WOŚP, Kubą Terakowskim, decydujemy, że najlepiej będzie wyruszyć w sobotę skoro świt. W Krakowie przesiąść się w autobus  PKS do Zakopanego (13:15), dalej w busa do Palenicy – tak więc realnym wydawało się przybycie do schroniska ok. 20:00.

Przełożenie wyjazdu na sobotę okazało się być dobrym omenem – dzięki temu miałam możliwość niemal do samego wieczora w piątek przed wyjazdem, zbierać fanty od Naszych Fundatorów, którymi w tym roku byli:

Prezydent Miasta Gdańska

Wojewoda Pomorski

Dyrektor Generalny Województwa Pomorskiego

Grupa Lotos S.A.

 

Pakowanie manatków.

Więc gramy!

 

Propaganda.

Nasz sztab kontaktował się mailowo – tym sposobem zaplanowaliśmy działania propagandowe – trzeba było zaanonsować licytację na rzecz WOŚP w schronisku – tutaj zaGRA przecież po raz pierwszy w takiej formie. Akcja pozyskiwania drobiazgów na licytację powiodła się i w góry wyjechać miał mój – z dnia na dzień ciaśniej zapakowany – 75-litrowy plecak.

Dutki zbieramy – jak trafić do ludzi, którzy będą się wybierali do „naszego” schroniska? Jak uprzedzić ich o tym, by przygotowali jakąś kwotę ekstra na licytację? I w ostateczności, skoro już będą z nami pod wspólnym dachem – jak ich zwołać w jedno miejsce w określonym czasie?

Rozwiązaniem jest: ulotka – mała (1/4 A4) zatknięta pod wycieraczki aut parkujących w okolicy drogi do schroniska, plakat na bramce TPN-u, wsunięta pod drzwi pokojów obu budynków schroniska. Mamy grać o 20:30!

Grać mamy NAD Morskim Okiem, a nie POD (jak „Restauracja Pod Łososiem”) – błędnie zredagowałam ulotke – co zostało od razu wychwycone przez Dorotę i Kubę J

 

Play.

Budzik wywołuje mnie ze snu i chwile w oniemieniu zastanawiam się, co ja mam dziś do zrobienia i dlaczego tak wcześnie? Acha, Orkiestra! Zabieram się za przygotowanie 10 kanapek, jem śniadanie, otrzymuje umówiony sygnał od Doroty o 4:25, oddzwaniam, pakuje prowiant, ubieram się, gramolę się pod plecak – pierwszy trening przed dzisiejszym (moim pierwszym) starciem z Tatrami J Ruszam kilka minut spóźniona – Neptun o 5:00 mnie nie zobaczy, odpowiadam przez telefon Dorocie, że idę mozolnie i osiągnełam dopiero Most Stągiewny. – A gdzie to jest? Uhmm... Rano rozrzucam z niego kawałki chleba dla kaczek i łabędzi. Nie mówię o tym Dorocie... z takim ciężarem staję się małomówna? Ustalamy, że tymczasem Dorota spieszy w kierunku bankomatu, ja postaram się dojść POD Złotą Bramę z nadzieją na szczęśliwy ciąg dalszy. Dorota prowadzi, wsiadamy, plecaki razem umieszczamy. Finansiści „nierozmawiający o finansach” z nami jadą do Warszawy na szkolenie, Dorota nie zapomina wspomnieć o RWM-ie (www.rwm.org.pl) i już nić sympatii się zawiązuje i pierwsze życzenia powodzenia otrzymujemy – plus zaspaną Koleżankę Finansistów – przekazują ją na licytację...

 

Powodzenie akcji.

„Twardego lądowania” w Warszawie przysparza nam informacja o pogodzie w górach: nad Morskim Okiem pada – donosi Kubie nasza niezastąpiona Gospodyni schroniska. Staje się pewne, że bardzo mało osób będzie nocowało tam w sobotę – czy więc wór pomorskich fantów nie będzie zbyt obfity dla garstki turystów?

 

Refleksja.

Pomijając fakt, że przyjemnością jest skuteczne działanie, w celu pozyskania środków, materiałów dla organizacji Finału WOŚP – to, czy idea anonimowego (ale z identyfikatorem oczywiście) wolontariusza z puszką na ulicy, który w zamian za datek oddaje serduszko-naklejkę – nie jest zagrożona jeśli zorganizuje górę drobiazgów w zamian za pieniądze do puszki? Czy wolontariusz WOŚP ma być Świętym Mikołajem z worem-plecakiem prezentów od sponsorów dla darczyńców?

 

Zmiana planów.

Żelazna zasada – jeśli coś organizujesz, to zawsze coś pojdzie nie po twojej myśli – ale nie rezygnuj skoroś zaangażował w to innych ludzi! Pogoda czy niepogoda – pojedziemy z Dorotą i zagramy NAD Morskim Okiem. Szczerze martwię się o piękną broszę bursztynową z dedykacją od Wojewody Pomorskiego – uważam, że powinna trafic za rozsądną cenę w godne ręce – dlatego przyjmuję propozycję Kuby i za Jego pośrednictwem przekazuję ją do licytacji do zaprzyjaznego sztabu w Krakowie. Wór zostaje przeze mnie podzielony – nieco bardziej wartościowe rzeczy trafią na licytację w Krakowie, turystyczne drobiazgi zabieramy ze sobą do schroniska – łatwiej będzie je zamienić na datki do puszek WOŚP.

 

Synchronizacja.

Wszyscy o tym marzymy, wierzymy że to jest możliwe i że gdzieś tam, w szczególnie sprzyjających okolicznościach, ktoś ma szczęście tego doświadczyc... My tego doświadczyliśmy – wszyscy pasażerowie pociągu IC Kaszub! Pociąg ie tylko przyjechał punktualnie na stację końcową – ale przyjechał 4 minuty przed czasem!

Kuba odbiera nas piorunem, ruszamy na Dworzec PKS, gdzie – przy całym szacunku dla nowoczesności i czystości dworca – muszę stwierdzić, że elektroniczne oznaczenia stanowisk wprowadzały klientów w błąd – no może tylko klientki z NAD morza... Kuba się w tym wszystkim połapał i wskazał właściwy pojazd do Zakopanego (odjazd o 13:15), a nasz dobry druh Michał Matuszewski rankiem zorganizował dla nas bilety – których pomimo „cudu z IC” byśmy nie zdążyły same zakupić. Kupowanie biletów PKS wymaga szczególnego upodobania do ryzyka – możesz kupić bilet TAM, ale nie kupisz od razu Z POWROTEM... Autobus był pełny. Robiło nam się niedobrze – Dorota się robiła zielona, ja jestem już od urodzenia J Rozmawiałyśmy więc, wyszukiwałyśmy znaków na niebie, Tatry ostrzyły sobie na nas zęby w oddali, świeciło słońce. Zakopane całe roztopione. Wpadamy na dworzec – kupuje bilet Z POWROTEM do Gdańska na jutro o 17:35. Łapiemy pustawego busa, jednego z ostatnich dzisiaj na Palenicę – już zmierzcha.

 

LaSKI.

Wysiadamy na pustym parkinku przed bramkami wejściowymi do Tatrzańskiego Parku Narodowego – chyba... jestem tu po raz pierwszy i jest już zupełnie ciemno – więc przy tych bramkach przepakowywujemy się po ciemku. Byli tu nasi – są plakaty i ulotki WOŚP a jakiś dobry Pan nam melduje, że przewiesił plakat w inne miejsce aby nie zmókł na deszczu J Wieje halny – jak to strasznie brzmi, aż grozą wieje! Ciepło jest i ciemno, ślisko i dziwnie – zakładamy ochraniacze na nogi, peleryny przeciwdeszczowe pod rękę, latarki i kije trekingowe też i... ruszamy! Plecak ciężki, ciemno świeci księżyc pływający po niebie pomiędzy wierzchołkami świerków i skalnymi szczytami. Spotykamy kilka grup ludzi, schodzących w dół – najczęściej trochę przestraszeni, zmęczeni, może trochę nieprzygotowani – bo ślizgają się niemiłosiernie, ubrani po miejsku. Wypytują nas czy daleko jeszcze... Czy daleko – Dorota wie jak daleko jeszcze pod górę, mi nic nie mówi, ja nie pytam, dzielnie staram się iść do przodu z tym ciężkim plecakiem. Strasznie – iść w nieznany, ciemny las, całe obładowane... Tyle, że ta droga była piękna. Rozmowa energiczna i wesoła – cukierki Doroty magiczne...Przecież nie będę pytała na każdym zakręcie, „czy daleko jeszcze?”. Nie jesteśmy same – Kuba dzwoni i ustala nasze położenie – co tu kryć, wcale nie idziemy prędko. Idziemy po babsku – dużo klepiąc językiem ;)

 

Poślizg.

Tuż przed 20:00 rzucamy okiem na Morskie i wchodzimy do schroniska, tamże kilka osób i cicho... Witamy się z Pracownikami i Szefową, która cieszy się najwyraźniej na nasz widok i pędzimy czem prędzej do swoich – Marka i Ani. Mamy ogromny pokój do dyspozycji, z najpiękniejszym widokiem na Morskie... budynek schroniska wydaje mi się ogromny, drewniany i zaskakująco ciepły, jak na te rozmiary. Marek wita nas herbatą, rozpakowujemy zabawki i rozpoczynamy naradę. Jak to zwykle bywa, gdzie dwóch Polaków, tam trzy punkty widzenia... Dorota zasypuje nas pomysłami, ja też kilka mam, Marek i Dorota zaś znają otoczenie – nie mamy łatwego zadania – a tu trzeba coś ustalić. Dość gadania!

 

Licytacja, Finał zaraz GRAmy!

Znosimy fanty na dół do jadalni, rozstawiamy na stoliku pod choinką. Gdybyście słyszeli jak Dorota przemawiała u progu pokojów, w obu budynkach schroniska... Ja tylko nieustająco się uśmiechałam i „przepraszałam, że przeszkadzamy ale właśnie gramy tu Finał” – co było błędem oczywiście. Jednak, cokolwiek byśmy nie robiły – ta garstka osób, które zawitały nad Morskie, kładła się już do snu lub zajmowała się własnym towarzystwem. Ostatecznie około 21:00 w Finale zagraliśmy z dwoma sympatycznymi Panami z Bydgoszczy, którzy tego dnia podeszli niemal POD Rysy – a nadal tryskali pozytywną energią, porozmawiali z nami do wieczora i nie pozostawili naszej puszki pustej. Licytacja się nie odbyła. Wystawkę postanowiliśmy zostawić do rana, gdzie Marek postanowił pełnić straż już od 7:00. Co tu kryć, byliśmy chyba wszyscy trochę PODłamani, nikt się jednak do tego nie przyznawał.

 

Poranne rozmowy. RYMowy.

Marek ruszył do jadalni, później ja.

Stolik z flagą województwa pomorskiego wygląda zacnie

a za oknem Morskie Oko lekko we mgłach wygląda ładnie.

Zbierają się pierwsi „ochotnicy”

do wrzucenia datków do WOŚP-owej skarbnicy

- dość tylko, ze do tych gości, trzeba podejść

aby pozbyć się ich nieśmiałości.

Zanim wyruszą w dalszą drogę

- z puszką przed nimi przestępuję z nogi na nogę J

Wczorajsze Doroty działanie niespodziewanie odniosło właśnie skutek tego dnia. Nagle większość gości była nam przychylna i kiedy dziewczyny do nas dołączyły to z Markiem mieliśmy już za sobą pierwsze miłe doświadczenia z kwestowania. Dziewczyny wzmocniły nasze siły a zanim pierwsze goście ze szlaku w schronisku się zjawiły – Pracownicy schroniska się zebrali i skrzydeł nam dodali – uśmiechnięci i przejęci wrzucali pieniądze do puszek. Wspólne zdjęcie i za chwilę na śnieżnobiałym fartuchu pojawia się naklejka – serduszko.

 

DOchodzenie.

Gości przybywało, z Markiem wybieramy się do Włosienicy i z powrotem – ubieramy się kolorowo aby było „orkiestrowo”: czerwono, żółto, niebiesko. Zaludnia się na szlaku – czasem aż martwię się, czy mam przy sobie wystarczającą ilość serduszek, przypinki z herbem Gdańska rozdaję dziewczynom razem z legendą, która nas tu ściągnęła... bardzo szybko się pozbywam  wszystkich... serduszek – legenda jest jedna i to nieśmiertelna! Nikt nie pozostał obojętny wobec naszej puszki. Na Włosienicy wczoraj czekała na nas herbata, kiedy wieczorem szłyśmy z Dorotą – niestety zbyt mało czasu nam wtedy pozostało aby z wydeptanej przez Marka i Anie „ścieżki” skorzystać. Śmiesznie, gwarno – szarlotka tamtejsza mruga do mnie okiem... ale służba nie drużba – idziemy z powrotem pod schronisko. Dziewczyny w tym czasie upłynniły kilka cenniejszych drobiazgów, jak np. elegancki kompas od Lotosu... Jadalnia się zapełnia. I jest już Kuba, który wczesnym Rankiem „wypuścił” Marsz dla Orkiestry z Borku Fałęckiego w Krakowie! Karpacki Finał gra na wszelkie sposoby – okazuje się, że nie tylko u nas był problem z przeprowadzeniem licytacji wieczorem w sobotę – ale każdy radził sobie, jak mógł.

 

POwrót.

Dość wcześnie musimy schodzić do Zakopanego – szczęście, że Marek i Ania postanawiają zostać nieco dłużej. W trójkę schodzimy więc, robiąc sporo szumu wobec tłumu niedzielnych gości wchodzących pod górę. Jakiś wóz terenowy podjeżdza – wygląda to groźnie, a jeszcze groźniej, że się przy nas zatrzymuje. Dorotę o coś wypytują a Ona ochoczo już im serduszko pragnie wlepić duszkiem za wrzucenie datku do puszki. Ekipa wozu okazała się być z TVN-u, jadą do nas, proponują nam podwiezienie do schroniska, ale jakoś tak bezceremonialnie odmawiamy. Dziennikarze proponują nam chwilę chwały na tym szlaku, uruchamiają swoje narzędzia – może coś z tego będzie. Uroki Morskiego Oka i jego Gospodyni są jednak ponad nasze komentarze, więc 5 minut chwały przypadło parze: Markowi i Ani, którzy dzielnie pozostali na posterunku. Dorota, Kuba i ja gnamy więc coraz szybciej w dół i wydaje mi się, że na niższych wysokościach przypadkowi ludzie są jakby mniej hojni. Przypadkowi, bowiem nie dotyczy to miejscowych! Na Palenicy Białczańskiej właściciele kramów, małej gastronomii i kierowca busa (udzielił nam rabatu na przejazd do Zakopanego) – wręcz z ulgą westchnęli na nasz widok. A wcześniej, bo na Włosienicy, fiakrzy obok swoich spracowanych koników, jak jeden mąż przystąpili do nas i sporo naszych „serduszek” otrzymali w zamian za datki do puszek oraz nader chętnie przyjmowali bursztyny od z Pomorza dziewczyny J Zapomniałam dodać, że Mierzeję Wiślaną od Piasków aż do Krynicy Morskiej z bursztynów oraz gdańskie Stogi z muszli ogołociliśmy na rzecz Orkiestry. Myślę, że to będzie stałym elementem naszej Morskoocznej Orkiestry – takie morskie akcenty...

I tylko, tylko koni, i tylko koni, koni żal...

 

Finał.

Zakopane, średnio ciężkie puszki, czas ruszyć dalej. Dorota i Kuba dołączają do Tomka i Grześka i jadą „odebrać” Marsz dla Orkiestry na Kudłacze. Sama rozpoczynam właśnie najdłuższą w życiu podróż non stop autobusem do Gdańska z przyklejonym do szyby serduszkiem. Za chwilę będzie nas łączyła tylko mgła i wspomnienie 16 Finału WOŚP, 4 Karpackiego, 1 Morskoocznego...

 

Do zobaczenia za rok!

Green.