Małgorzata Adamska - ratowniczka Krynickiej Grupy GOPR


Niedawno minął ósmy marca; czy - jako ratowniczka GOPR - czujesz się z racji płci jakoś szczególnie traktowana przez kolegów lub poszkodowanych?

Nie, koledzy nie traktują mnie ani ulgowo, ani protekcjonalnie. Mam te same prawa i obowiązki, wykonuję tę samą pracę, nie czuję się ani uprzywilejowana, ani dyskryminowana. A ofiary wypadków? Również nie zauważyłam ani lekceważenia, ani wyróżniania mnie z racji płci. Jest mi natomiast znacznie łatwiej, niż mężczyznom nawiązać kontakt z dziećmi. A jest ich dość dużo wśród poszkodowanych, którym udzielam pomocy, gdyż większość dyżurów pełnię przy wyciągach. Dzieci, przyzwyczajone do przedszkolanek i nauczycielek, mniej obawiają się obcych kobiet. Moim zdaniem, w takich sytuacjach ratowniczki sprawdzają się najlepiej. Podobnie w przypadku instruktorek narciarstwa. A w górach tylko raz zaskoczyłam poszkodowanych damskich głosem.

Głosem?

Tak. Akurat pełniłam dyżur na Przehybie, gdy centrala GOPR poinformowała mnie, że dwóch mężczyzn zabłądziło w pobliżu schroniska i potrzebują pomocy. Był późny, zimowy wieczór. Szybko wrzuciłam do plecaka czekoladę, termos z gorąca herbatą, ciepłą odzież i wyszłam im naprzeciw. Równocześnie z dołu wyruszyli ratownicy na skuterach śnieżnych. Po kwadransie znalazłam poszkodowanych, oślepiłam ich czołówką, więc nie zauważyli emblematów ratownika na mojej kurtce. Zapytałam co tutaj robią, odpowiedzieli, że czekają na GOPR. Miny im zrzedły, gdy usłyszeli, że GOPR to ja... (śmiech). Spodziewali się skutera śnieżnego, który zawiezie ich do schroniska, lecz byli w dobrej formie, więc zaproponowałam, że wskażę im drogę. Ambicja nie pozwoliła odmówić, lecz wciąż mieli nadzieję, że skuter wybawi ich z opresji. Pozbawiłam ich złudzeń zawiadamiając ratowników, że opanowałam sytuację, więc mogą zawrócić... (śmiech).

Nie obawiałaś się, że poszkodowanych może jednak zabraknąć siły na dotarcie do schroniska?

Nie, byliśmy blisko, szlak przetarłam, a oni wezwali pomoc tylko dlatego, że zgubili się, bo w formie byli dobrej. Nota bene okazało się, że to sportowcy, bokserzy, którzy w ramach treningu postanowili pobiegać po górach. Na dole, gdy wyruszali nie było śniegu, wyżej spadł świeży puch, ubrali adidasy i cienkie kurtki, nie wzięli latarek, zaskoczył ich zmrok, więc nic dziwnego, że stracili orientację. Na góry nie ma mocnych, nawet bokser z nimi nie wygra... (śmiech).

Ty, jako kobieta, możesz mieć jeszcze mniej siły, niż mężczyzna...

Owszem, ale wśród ratowników także zdarzają się osoby dość drobnej postury. Staram się na co dzień dbać o kondycję fizyczną, trenuję intensywnie crossfit.

Ile ratowniczek jest w GOPR?

Tylko w mojej grupie, krynickiej jest nas osiem na ponad stu siedemdziesięciu czynnych ratowników. W pozostałych grupach, o ile wiem, proporcje są podobne. Natomiast w TOPR jest tylko jedna ratowniczka - Ewelina Kozica Zwijacz, pierwsza kobieta w ich szeregach od ponad trzydziestu lat.

Jak trafiłaś do GOPR?

To dość banalna historia: mój tata jest himalaistą i ratownikiem, Tatry przedeptał całe, szwendałam się z nich gdzie tylko mogłam, zabierał mnie na dyżury. To było dla mnie naturalne, że zostanę ratownikiem, nawet nie przyszło mi do głowy, że mogłoby być inaczej.

Masz rodzeństwo?

Tak, starszą siostrę.

I też jest ratownikiem?

Nie, ma zupełnie inne upodobania. I dobrze, bo różnorodność wzbogaca naszą rodzinę.

Od jak dawna jesteś w GOPR?

Ślubowanie złożyłam w roku 2006.

Pamiętasz swój pierwszy dyżur?

Tak, miałam trzy lata, gdy po raz pierwszy tata zabrał mnie na Przehybę... (śmiech). Całą drogę pokonałam na własnych nogach. Uwielbiałam dyżury z tatą. Nie przeszkadzałam mu, bo wszystkie dziewczyny ze schroniska były moimi ciociami. A poważniej: pierwszego samodzielnego dyżuru nie pamiętam, zbyt dużo ich już było.

Masz swoje specjalne funkcje w GOPR?

Tak, jestem w grupie wysokościowej, odpowiadającej za ewakuację pasażerów kolejki lub wyciągu krzesełkowego (w razie awarii i zatrzymania). Jestem też w grupie jaskiniowej, oraz poszukiwawczej - prowadzę szybkie trójki.

Szybkie trójki?

Zaginionych turystów poszukujemy dzieląc teren na sektory, z których każdy penetrowany jest przez zespół trzech ratowników. Ja zawsze, mając jednego z prawej strony i jednego z lewej, czuwam nad prawidłowym kierunkiem eksploracji. Poszukiwania, obok dyżurów przy wyciągach, to główny obszar działalności Grupy Krynickiej GOPR. Często współpracujemy przy tym z policją, nie poprzestając na terenach górskich. Szkolimy też policjantów, sama prowadziłam kilka kursów.

Ile dyżurów masz za sobą?

Dawno straciłam rachubę. Rokrocznie znacznie przekraczam pensum godzin obowiązujące ochotnika.

Czyli?

Dwieście czterdzieści.

Dziesięć dób...

Ale dyżurów znacznie więcej, bo czas trwania jednego nie może przekraczać dwunastu godzin.

Częściej dyżurujesz w górach, czy na stokach narciarskich?

Na stokach, narty to mój żywioł.

I co tam należy do Twoich obowiązków?

Przez cały dzień nasłuch radiowy i patrole, a wieczorem kontrola stoku, czyli sprawdzenie, czy nikt nie pozostał na trasie. No i - rzecz jasna - interwencje. Najczęstsze, jak to na stoku, są urazy rąk i nóg; ostatnio plagą są też zderzenia, bo początkujący narciarze zbyt często wypożyczając tak modne teraz szybkie narty carvingowe, nad którymi nie potrafią zapanować. Osobne żniwo zbierają też kontuzje nadgarstków i barków u snowboardzistów, którzy przewracając się, podpierają się nieprawidłowo.

Ile wypadków zdarza się dziennie?

Najwięcej, w szczycie sezonu, na największym wyciągu w rejonie (Jaworzynie Krynickiej): piętnaście, lub nawet więcej.

Ilu ratowników pełni tam dyżur równocześnie?

Minimum trzech, w zależności od liczby narciarzy. A podczas ferii dodatkowo wspierają nas policjanci.

Gdzie dyżurujesz najczęściej?

Na Jaworzynie Krynickiej. W tym sezonie dyżurów miałam jednak mniej, gdyż uczestniczyłam w akcji edukacyjnej Bezpieczny Stok. Właśnie dobiega końca jej siódma edycja. Uczyliśmy narciarzy dobrych manier na stoku, zasad bezpiecznego zachowania, prawidłowych reakcji w razie wypadku, właściwego przekazywania informacji o poszkodowanych.

Czyli?

To niby proste, ale emocje potrafią skutecznie nas rozkojarzyć. A wystarczy precyzyjnie zgłosić wypadek i rzeczowo odpowiadać na pytania ratownika. Co się stało? Czy doszło do upadku, czy do zderzenia, czy widać złamanie, czy poszkodowany jest przytomny? Na stoku, nie mniej niż w górach, ważne jest też opisanie miejsca, w którym doszło do wypadku. Duże stacje narciarskie są tak rozległe, że znalezienie poszkodowanego może okazać się zaskakująco trudne. Narciarze często nawet nie wiedzą, którą trasą akurat jadą, jaki jest jej numer, kolor lub nazwa. Warto mieć przy sobie mapkę kompleksu, dysponują nimi wszystkie większe stacje.

Coś podobnego! Zdarzają Wam się wyprawy poszukiwawcze przy wyciągach narciarskich?

Aż tak poważnie tych interwencji nie nazwałabym... (śmiech). Ale znalezienie poszkodowanego na stokach tak rozległego kompleksu jak Kotelnica, może okazać się naprawdę trudne. Ratownicy doskonale znają teren, więc często przyjmując zgłoszenie zadają bardzo szczegółowe pytania: a może jednak ten wyciąg krzesełkowy obok Pani jest czteroosobowy, a nie sześcio? Prosimy dokładnie policzyć? W ramach Akcji Bezpieczny Stok organizujemy specjalne warsztaty, odgrywamy scenki rodzajowe, pokazujemy jak wezwać pomoc. Każdy narciarz może też spróbować wczuć się w sytuację ofiary. Symulujemy zjazdy z poszkodowanymi, zapraszając chętnych do roli pozoranta. Uczymy bandażować i usztywniać, tłumaczymy jak można pomóc ratownikom. Pomagamy również odpowiednio dobrać kask, narciarze często nieprawidłowo je dopasowują lub niestarannie zapinają. Zabrzmi to może jak żart, lecz humor to raczej czarny: widuję kaski założone na czapki z pomponami... Skutki takiej ignorancji mogą być dramatyczne. Pod kaskiem nie powinno być nawet spinek.

Jakie jeszcze błędy popełniają narciarze?

Jeżdżą z prędkością niedostosowaną do umiejętności i warunków, nonszalancko i zbyt często w ogóle bez kasków. Nazbyt też często znajdują się pod wpływem alkoholu. Jednym wydaje się, że łyk trunku ich rozgrzeje, inni w przerwach pomiędzy zjazdami idą na piwo. Skutek jest łatwy do przewidzenia... Olbrzymie kampanie medialne przestrzegają przed jazdą samochodem lub na rowerze z promilami we krwi, a przecież na stoku możemy rozwijać podobne prędkości jak auto, czy kolarz. Zbyt rzadko się o tym mówi, a narciarzom czasem brakuje wyobraźni, aby uświadomić sobie stopień ryzyka. Regulaminy stacji narciarskich nie pozwalają wprawdzie na jazdę pod wpływem alkoholu, lecz ratownicy nie mają prawa kontrolować i zatrzymywać osób nietrzeźwych. Naszym nadrzędnym obowiązkiem jest udzielanie pomocy, nie możemy trwonić czasu na dyskusje z podchmielonymi turystami, ale w skrajnych przypadkach prosimy o pomoc policję.

Aż odechciewa Ci się wtedy ratownictwa?

Nigdy w życiu! Nigdy nie pomyślałam, że mam już dość i najchętniej rzuciłabym cały ten GOPR do kąta.

Co zatem najbardziej lubisz w ratownictwie?

Pomaganie poszkodowanym. To jest bezcenne i absolutnie pierwsze; daje ogromną satysfakcję, pozwala zapomnieć o każdym zmęczeniu. Nie mniej ważna jest też dla mnie praca zespołowa z ratownikami, udział w szkoleniach, wiedza i umiejętności, które tam zdobywam.

Które interwencje są dla Ciebie najtrudniejsze?

Emocjonalnie te, gdy ofiarami wypadków są dzieci. To jednak najczęściej zdarza się przy wyciągach, gdzie mogę liczyć na wsparcie całego zespołu ratowników. Natomiast psychicznie i fizycznie najbardziej wyczerpujące są akcje w terenie.

Zima dobiega końca, czy możesz pokusić się o krótkie podsumowanie siódmej edycji Akcji Bezpieczny Stok?

No cóż, akcję prowadził zawsze czterech ratowników, po dwóch z TOPR i GOPR, odwiedziliśmy piętnaście szkół oraz siedemnaście stacji narciarskich. W zajęciach szkolnych uczestniczyły rzecz jasna tylko dzieci, natomiast w warsztatach prowadzonych przy wyciągach brali udział narciarze w pełnym spektrum wieku. Ilu ich było? Dokładnie nie wiem, nie prowadzimy statystyk.

Czy zauważasz wpływ ocieplenia klimatu na pracę ratowników?

Ostatnia zima była wyraźnie lżejsza od poprzednich, sezon narciarski uległ więc skróceniu. Z tej przyczyny łączna liczba wypadków mogła być mniejsza. Czy jednak rzeczywiście była mniejsza? Za wcześnie na analizę danych. Tym bardziej, że pod koniec sezonu, na tak zwanym śniegu wiosennym, grząskim i mokrym, również dochodzi do wielu wypadków. A teraz śnieg wiosenny potrafi leżeć nawet w grudniu, więc summa summarum nie sposób jeszcze określić wpływu ocieplenia na naszą pracę. Mam jednak wrażenie, iż w dniach, gdy czynne były stacje narciarskie, ilość naszych interwencji nie uległa istotnej zmianie. Natomiast w górach, łagodniejsza zima i okresowy brak śniegu, sprzyjały zapewne eksploracji szlaków przez osoby niedoświadczone, czego dowodem może być seria poważnych wypadków w Tatrach.

A na stokach narciarskich? Czy po cienkiej warstwie sztucznego śniegu nie jeździ się trudniej, ryzykowniej?

Określenie "sztuczny śnieg" sugeruje, że jest w nim Bóg wie jaka chemia, podczas gdy w rzeczywistości to nie śnieg z armatek jest sztuczny, lecz stoki narciarskie są nim mechanicznie naśnieżane. Śnieg z armatek jest równie prawdziwy jak naturalny; z tą różnicą, że naturalny, podczas opadów najczęściej ma postać płatków, natomiast ten wytwarzany przez armatki ma kształt kulki. Te kulki mają większą lepkość od płatków. Czy jeździ się po nich trudniej? Nie, ale należy zachować szczególną ostrożność w miejscach, gdzie na stoku strefa śniegu z opadu naturalnego, przechodzi w strefę śniegu z armatki. Tam narty gwałtownie "zwalniają", co - przy zbyt dużej prędkości - może spowodować upadek.

W GOPR jesteś ochotnikiem, a czym zajmujesz się zawodowo?

Pracuję w firmie drogowej, z wykształcenia jestem kierownikiem budowy. Prowadzę też dwa parki linowe - w Gródku nad Dunajcem i Starym Sączu.

A jak godzisz ratownictwo z życiem prywatnym?

Mam wyrozumiałego partnera, akceptuje "transakcję wiązaną": ja i góry w jednym pakiecie... (śmiech). To u nas rodzinne, przed ślubem moich rodziców, przyszła teściowa zapytała moją mamę, czy zdaje sobie sprawę z tego, że wychodzi za mąż nie tylko za mojego tatę, ale także za jego ukochane góry?

Gdzie najchętniej spędzasz urlop? W górach, czy może - dla odmiany - nad morzem?

Od dwóch lat nie byłam na urlopie. Marzę o wyjeździe na narty.

Na narty? Chyba żartujesz, przecież kilkaset godzin rocznie spędzasz pod wyciągiem.

I właśnie dlatego marzę o kilku beztroskich godzinach jazdy na stoku.


Jakub Terakowski



Wywiad opublikowany w miesięczniku n. p. m. nr 5/2016. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie wymaga zgody autora oraz Redakcji.