Skąd
pomysł na kręcenie filmów w górach?
Po
słowackich górach wędrowałem już w wieku trzynastu lat. Niewiele
później zacząłem się wspinać. Tatry kochałem najbardziej. Jako
szesnastolatek trafiłem po raz pierwszy do Zbójnickiej Chaty. To było
w roku 1976. Zdobycie tam pracy nosiča
(tragarza) graniczyło z cudem, ale miałem
szczęście i zajmowałem się tym przez następnych osiem letnich
sezonów. To był najpiękniejszy okres mojego życia. Wspinałem się
wtedy dużo, robiłem zdjęcia, rysowałem. Studiowałem też technologię
obrazu i dźwięku. Pierwszą pracę w branży filmowej znalazłem w
Športfilme Bratislava. Tam
zachwyciła mnie sztuka kina i postanowiłem nakręcić własny film o
górach.
O
czym był ten pierwszy film, który Pan nakręcił?
W
Športfilme,
gdzie znalazłem następne zatrudnienie, pracowałem w zespole przy
różnych filmach, głównie wspinaczkowych. Aliści pierwszy film, który
nakręciłem samodzielnie, był o tym, co mi najbliższe - o Horskú
Službu, czyli słowackim TOPR. Kolejne
filmy też poświęciłem ratownictwu górskiemu i lotniczemu, następny
był o skialpinizmie: Pierra Menta,
krople potu na śniegu.
Czy
kręci Pan tylko filmy dokumentalne?
Nakręciłem
dużo filmów, ale teraz koncentruję się głównie na długometrażowych
filmach dokumentalnych, które najdłużej pozostają w pamięci widzów.
Ile
filmów Pan nakręcił, a w tym ile o górach?
Trzydzieści?
Mam wymienić? Kręciłem filmy w najwyższych górach Antarktydy, w
Patagonii, Andach, na Spitsbergenie, w Górach Skalistych, na Mount
McKinley, wędrowałem po górach Afryki, byłem na Mount Kenya oraz
Kilimandżaro; filmowałem niesamowite góry Indonezji, a zwłaszcza
Nowej Gwinei. Nagrywałem w Hindukuszu, Karakorum, chińskim Pamirze,
mongolskim Ałtaju, na Kaukazie. A w samych Himalajach nakręciłem
siedem lub osiem filmów.
Który
ze swoich filmów uważa Pan za najlepszy?
To
trudne pytanie. Może Sloboda pod
nákladom, bo to film o generacji
starych tragarzy, z którymi pracowałem dawno temu.
A
który było najtrudniej nakręcić?
Tych
było więcej. Może Trou de Fer,
kręcony w najgłębszym kanionie świata, na wyspie Reunion? Wyzwaniem
było też przygotowanie filmu Neznána
Antarktída, nagrywanego pomiędzy
dziewiczymi Górami Ellsworth'a i najwyższym szczytem Antarktydy -
Mount Vinson. Niezwykle trudnym okazało się przygotowanie materiału o
jaskiniach w Górach Stołowych Wenezueli i ciągnąca się w
nieskończoność przeprawa przez bagna w Nowej Gwinei. Mógłbym tak
jeszcze długo wymieniać wiele wymagających wypraw, w końcu jednak
zawsze zapominam o trudach i ponownie wyruszam na ekspedycję.
Który
film uważa Pan za najmniej udany?
Filmów
nieudanych nigdy nie prezentuję. Dlatego wiele wypraw nie ma
dokumentacji. Na przykład ekspedycje na biegun północny i południowy,
czy odkrycia nowych jaskiń w Kukenam. Nie ma też filmu z
ekstremalnych kanionów, gdzie utopiłem całą "technikę".
Takie przygody też się zdarzają...
A
które filmy cieszą się największą popularnością
publiczności?
Paradoksalnie, nie są
to filmy o nieznanych i najdalszych górach świata, lecz o Wysokich
Tatrach: Stopy na hrebeni, Vysoké Tatry
– Divočina zamrznutá v čase, Tatry mystérium, serial
Príbehy tatranských štítov, czy
Žiť pre vášeň.
Czy
jest Pan członkiem wypraw wraz ze wszystkimi obowiązkami, czy "tylko"
filmowcem zwolnionym z obowiązków, w celu realizacji filmu?
Zawsze
jestem pełnoprawnym członkiem wyprawy. Wybór uczestników jest trudny,
nikt nie powinien dominować. Czasem wspinamy się parami, niekiedy
nawet w sześciu, zależnie od logistyki. Często są to wyprawy na
krawędzi, gdzie nagrywanie filmu staje się sprawą drugorzędną.
Najważniejsze jest bezpieczeństwo. Dopiero później można myśleć o
nakręceniu ciekawego materiału. Widz jednak musi być przekonany, że
to film miał pierwszeństwo.
Czy
wspina się Pan zatem razem z wszystkimi uczestnikami wyprawy, czy
wybiera okrężne, łatwiejsze drogi?
Dokumentowałem
kiedyś część projektu Seven Summits Petra Hámora, zdobyłem z nim
kilka szczytów. Peter jednak jest tak doskonałym wspinaczem, że na
najbardziej ekstermalnych odcinkach dróg nie byłem w stanie mu
towarzyszyć. Dawałem mu wówczas małą kamerę, aby filmował
samodzielnie. Takich wypraw było sporo, do każdej trzeba wybrać
optymalną strategię wspinaczki, ale też zastanowić się, jak
przygotować interesujący materiał filmowy.
Jak
uczestnicy wypraw reagują na kamerę, czy im nie przeszkadza
filmowanie w najtrudniejszych, stresujących chwilach?
W
stresujacych chwilach nikt nie jest zachwycony filmowaniem. Ale
ekstermalne przeżycia są esencją filmu, niezbędną przyprawą, dodającą
mu smaku. Na przykład w Etiopii, podczas spływu rzeką Gojeb, przez
odcinek pełen hipopotamów, wszyscy wiosłowali jak szaleni, aby
uniknąć ataku tych zwierząt. Kłębiły się ich setki! Dla mnie te
ujęcia były najciekawsze. Uczestnicy spływu kazali mi jednak odłożyć
kamerę i sięgnąć po wiosło, bo stawką było nasze życie.
Dokumentuje
Pan wszystko, również wypadki, nawet śmierć?
Na
szczęście nikt nie zginął podczas wypraw, w których uczestniczyłem.
Lata spędzone na ekspedycjach wyrobiły u mnie intuicję oraz instynkt,
mam szósty zmysł podpowiadający wybór właściwej drogi. Nigdy mnie nie
zawiódł.
A
czy film "80 metrów pod wierzchołkiem", to dla Pana
dokumentacja sukcesu, czy klęski?
To
film o wyprawie na trzeci, najwyższy szczyt świata - Kanczendzongę.
Młodzi wspinacze dotarli wówczas do punktu położonego 80 metrów
poniżej wierzchołka, tam - z powodu ekstremalnych warunków -
zawrócili. Nikt nie zginął. Czy to zatem sukces, czy porażka? To był
mój pierwszy film o wyprawie na ośmiotysięcznik, nagrywałem go w
bardzo ciężkich warunkach. Bardzo trudno jest też przygotować
interesujący film o wyprawie, która nie zdobyła szczytu. Takie
wyprawy szybko odchodzą w zapomnienie, ale jeżeli uda się je ciekawie
udokumentować, to pozostają w pamięci żywe.
Czy
ma Pan ekipę filmową, czy pracuje Pan sam?
To
zależy od koncepcji, staram się jednak zachować niezależność. Z
biegiem lat rozwinęły się techniki, które pozwalają organizować
wyprawy małe, szybkie, mobilne. Doceniam to i wykorzystuję, bo im
więcej uczestników, tym organizacja jest bardziej skomplikowana. Dwie
osoby zmieszczą się w każdym domu, trzy - w jeepie, ale kiedy ludzi
jest więcej, to wiele kwestii trzeba zaplanować dodatkowo, inaczej.
Jakiego
sprzętu Pan używa, czy jest specjalnie przystosowany do trudnych
warunków?
Może teraz zawiodę
Czytelników, ale nie mogę rekomendować żadnej konkretnej firmy. Wiele
innowacji wprowadziliśmy sami - torby, czy ochronne etui na kamery
wykonywaliśmy "na miarę", z myślą o konkretnej wyprawie. W
ogólę stronię od reklam, banerów, plakietek. Nie epatuję sprzętem,
nie noszę ubrań z najnowszych katalogów. Wręcz przeciwnie, staram się
nie rzucać w oczy. Dokumentalista powinien być niepozorny, wręcz
niedostrzegalny.
Czy
sam Pan montuje swoje filmy?
Tak,
bo sam najlepiej wiem, co chcę przekazać. Natomiast ostateczny
kształt nadaje filmowi profesjonalny edytor.
Ile materiału musi Pan nakręcić, aby powstał film?
To zależy od wyprawy. Na przykład na Antarktydzie nakręciłem zaledwie dwie godziny materiału, z którego powstał sześćdziesięciominutowy film. Natomiast w Tatrach zdarza mi się nakręcić dwieście godzin, na godzinny film.
Kto
komponuje muzykę do Pana filmów?
Kompozytorów
mam wielu, najważniejsze, abym dobrze się z nimi rozumial. Do wielu
filmów moich muzykę skomponował Michal Novinski, który kilkakrotnie
otrzymał za nią nagrodę Czeskiego Lwa. Natomiast do ostatnich filmów
muzykę skomponował mój syn. I myślę, że zrobił to bardzo dobrze.
Cały cykl Pana filmów poświęcony jest Tatrom Słowackim. Czy dlatego, że po prostu są najbliższej, czy też szczególnie je Pan lubi?
Miłość do Tatr mam we krwi. Kręcić o nich filmy jest mi jednak najtrudniej mi, gdyż wszyscy Słowacy je znają i wszyscy się na nich znają. Trudniej więc zainteresować ich filmem o Tatrach, niż o Hindukuszu, czy Ałtaju. Natomiast - oczywiście - spędzam w nich więcej czasu, niż w innych górach. I chociaż dla mnie, jako dla filmowca są trudniejsze, niż inne góry, to lubię je najbardziej. Moim zdaniem Tatry są najpiękniejszymi górami świata, dlatego je filmuję.
W
Pana filmach znaczące miejsce zajmują ludzie. Co zatem jest w Pana
filmach ważniejsze: góry, czy ludzie?
Góry
to dla mnie nie tylko stos kamieni. Życie dają im ludzie; przez swoje
legendy, przesądy, zwyczaje, pieśni. Kiedy przechadzam się po
Tatrach, to każdy szczyt jest dla mnie jak wspaniała książka, pełna
nie tylko bogatej, ciekawej historii, ale również moich własnych
wspomnień. Podobnie w Himalajach, Mustangu, czy Bhutanie. Ale
zachwycają mnie też góry nietknięte ludzką stopą. Ogromnym przeżyciem
było dla mnie przejście przez Ziemie Królowej Maud na Antarktydzie,
gdzie wciąż na setkach wzgórz nie stanął nigdy żaden człowiek.
Wędrowaliśmy przez dziewicze doliny, jak gdyby na innej planecie.
Magia tych miejsc na wskroś mnie przenikała.
Czy wędruje Pan czasem po górach bez kamery?
Kiedyś nie umiałem wyobrazić sobie żadnej wyprawy bez sprzętu filmowego. Ale coraz chętniej wracam wspomnieniami do czasów, gdy - jako młody student - wędrowałem po górach, czując z nimi duchową jedność i chłonąc energię, którą mi dawały; beztrosko patrząc na nie własnymi oczami, a nie przez obiektyw kamery. Bo to jest właśnie najpiękniejsze: tak w górach po prostu być.
Gdzie Pana filmy były prezentowane?
W słowackich i czeskich kinach, w wielu stacjach telewizyjnych na całym świecie, w tym również w kilku polskich programach. Dostępne są też na DVD, także z polskimi napisami (można je zamówić u nas, na: www.k2studio.sk). No i oczywiście prezentowano je na wszystkich festiwalach filmów górskich od Nowej Zelandii, po Kanadę, a w Polsce - między innymi - na zakopiańskich Spotkaniach z Filmem Górskim.
Która
ze zdobytych nagród jest dla Pana najcenniejsza?
Grand
Prix na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Górskich we włoskim Trente,
które przyznano mi za szczególne zasługi w pracy z kamerą przy
filmach dokumentalnych w ekstremalnych warunkach na całym świecie.
Taka nagroda przyznawana jest tylko jednemu autorowi rocznie.
Zdobył
Pan Grand Prix ubiegłorocznych Spotkań z Filmem Górskim...
To
dla mnie ogromne wyróżnienie. Nagrodzony film ("Pod ciężarem
wolności") to nie tylko opowieść o najstarszych tatrzańskich
tragarzach, którzy dziś są już w wieku emerytalnym (najstarszy, wciąż
aktywny ma 76 lat!), ale także o ich filozofii, którą jako młody
chłopak przesiąkłem. Čo si naložíš na
chrbát, musíš doniesť aż do cieľa (co
nałożą Ci na plecy, to trzeba donieść do celu) - to przesłanie jest
mi bliskie do dzisiaj, nie tylko dosłownie... Tragarzy, których
przedstawiłem, znam od dziesięcioleci. To ludzie nieskłonni rozmawiać
o swoich przeżyciach. Nie było łatwo dostać się im pod skórę.
Starałem się być przy nich w każdych warunkach i uchwycić ich myśli,
nie tylko o górach, ale także o całym świecie.
Z
kolei film "Życie dla pasji" opowiada o Wiesławie
Stanisławskim, dlaczego postanowił go Pan zaprezentować?
Bo
Stanisławski był wspinaczem, który kochał Tatry ponad wszystko.
Takich znakomitych taterników nie było w historii wielu. Poza tym dla
mnie, jego dzieła literackie są równie wspaniałe, jak drogi, które
przeszedł.
Gdzie przechowuje Pan statuetki Spotkań z Filmem Górskim "Drewniane Góry"?
Mam ponad trzysta nagród z festiwali na całym świecie. Statuetki ze Spotkań z Filmem Górskim uważam za najcenniejsze. Przy wejściu do domu mam zimowy ogród i wśród trofeów tam prezentowanych jest siedem "Drewnianych Gór".
Będzie
Pan jurorem podczas XIII Spotkań z Filmem Górskim, czy to znaczy, że
tym razem nie zobaczymy żadnego Pana filmu?
Dotychczas,
rokrocznie zgłaszałem jakiś swój film na Spotkania. Teraz pracuję nad
filmem Vábenie výšok,
ale dzięki temu, że przyjąłem zaproszenie do jury, nie muszę śpieszyć
się z pracą. Będę miał piękne, spokojne lato.
Jak udaje się Panu prawie rokrocznie nakręcać nowy, górski film?
Aby przystąpić do realizacji kolejnego filmu musi zainspirować mnie jakiś temat. Wtedy cały się temu poświęcam. Nowy film staje się moją obsesją, zaczynam go nienawidzieć, bo mnie zniewala. Wtedy energię czerpię z następnych pomysłów i marzeń. To niekończący się cykl, kołowrót, z którego nie potrafię i nie chcę się wyzwolić.
Współpracuje
Pan też z Muzeum Tatrzańskim...
Nieregularnie,
głównie z Wojtkiem Szatkowskim, który bardzo pomógł mi przy
realizacji niektórych filmów. W zamian, ich premiery odbyły się w
Muzeum.
O
czym jeszcze chciałby nakręcić Pan filmy?
Chcę
wrócić do prywatnych wypraw, odkrywczych podróży do zwyczajnych
ludzi. Pomińmy proszę szczegóły, wolałbym ich nie zdradzać. Dość
powiedzieć, że góry mają czas, będą stale, ale to my jesteśmy
ostatnią generacją, która może spotkać ich naturalnych mieszkańców.
To właśnie obraz tych ludzi trzeba jak najszybciej utrwalić na
taśmie. Zanim bezpowrotnie odejdą...
Pavol Barabáš - słowacki reżyser, alpinista i podróżnik, zdobywca wielu prestiżowych nagród; nagradzany także w Polsce: na Przeglądzie Filmów Górskich w Lądku - Zdroju oraz na Spotkaniach z Filmem Górskim w Zakopanem (Grand Prix' 2012, Nagroda Publiczności' 2006, Nagroda Dyrektora TPN' 2005).
Jakub Terakowski
Wywiad opublikowany w miesięczniku n. p. m. nr 9/2017. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie wymaga zgody autora oraz Redakcji.