Od jak dawna jest Pan listonoszem?

Od dwudziestu lat.

Cały czas na rowerze?

Nie. Przez pierwsze dziesięć lat nosiłem listy, ale ciężar przesyłek był z roku na rok większy, więc obsługiwany przeze mnie rejon przekwalifikowano na rowerowy.

A ile przeciętnie waży torba listonosza?

Ja mam trzy - jedną tradycyjną, jedną na większe listy oraz sakwę rowerową. W sumie - zależnie od dnia - dostarczam od trzydziestu do pięćdziesięciu kilogramów korespondencji.

Imponujące!

Nie wszystko zabieram ze sobą na raz, część przesyłek samochód pocztowy dostarcza do tak zwanych "skrzynek kontaktowych" (zlokalizowanych w środku mojego rejonu), skąd odbieram je i sukcesywnie rozwożę do adresatów.

Czy wybór roweru jako środka transportu był Pana inicjatywą, czy też zasugerowali to przełożeni?

Nie, to my - listonosze z rejonów pieszych - poprosiliśmy Dyrektora Rejonowego Urzędu Poczty o zmianę ich kwalifikacji na rowerowe.

Czyli listonosz nie może bez zgody zwierzchnika wsiąść na rower?

Absolutnie nie może. Obowiązuje nas regulamin pracy, którego musimy przestrzegać.

Czy poczta wyposaża swoich doręczycieli w rowery służbowe, albo dofinansowuje ich zakup?

Nie, każdy listonosz musi rower kupić sobie sam, a za wykorzystywanie prywatnego pojazdu do celów służbowych wypłacany jest miesięczny dodatek w wysokości kilkunastu złotych.

Toż to chyba nie wystarcza Panu chyba nawet na wymianę dętek, o amortyzacji nie wspominając.

Takie są przepisy. Natomiast amortyzacja, cóż - odkładając cały dodatek rowerowy grosz do grosza, mógłbym po trzech latach kupić w supermarkecie najtańszy model, który nie wytrzymałby pewnie nawet miesiąca wożenia takich ciężarów...

Jaki rower ma Pan w takim razie?

Solidny, mocny, duży, holenderski. W miarę niedrogi, bo kupiony już jako używany, ale jeżdżę nim dwa lata i nie dołożyłem do niego jeszcze ani złotówki.

Czy ma jakieś specjalne wyposażenie dedykowane pracy listonosza?

Dokupiłem do niego sakwę oraz dwa kosze. Moim marzeniem jest aby Poczta Polska - podobnie jak niemiecka - przydzielała listonoszom rowery służbowe. Są całe żółte, zabezpieczone przed kradzieżą przez logo wytłoczone na ramie, mają duży kosz i dwie sztywne sakwy, chroniące korespondencję przed deszczem, błotem i złodziejami. A u nas każdy doręczyciel jeździ innym rowerem, takim na jaki go stać, własnym sumptem przystosowując pojazd do przewożenia korespondencji.

W czym Pan jeździ? W mundurze, czy cywilnym ubraniu?

W mundurze. Tylko w największe upały pozwalam sobie na nieco więcej swobody i ubieram krótkie, granatowe spodnie oraz biały podkoszulek z logo Poczty Polskiej S.A..

Do tego kask, czy czapka listonosza?

Czapka, bo kask tylko utrudniałby mi pracę, gdyż rower bardziej służy mi do dźwigania korespondencji, niż do jazdy. Można wręcz powiedzieć, że nie jeżdżę nim, lecz podjeżdżam, bo od bramy do bramy, od domu do domu lub od furtki do furtki jest czasem tak blisko, że nawet nie chce mi się wsiadać na siodełko. Staję wtedy na pedale i odpycham się jak hulajnogą, albo wręcz tylko prowadzę rower. Ja mam rejon miejski, więc nie pokonuję takich odległości jak listonosze w małych miejscowościach.

A jaką powierzchnię ma Pański rejon?

Obsługuję trzy główne ulice Łowicza, dwa osiedla (w tym jedno duże) oraz kilka przecznic, w sumie około 8 - 9 km.

To ile kilometrów dziennie przejeżdża Pan średnio?

Przypuszczam, że około 15.

Na jak długo wystarcza Panu jeden rower?

Średnio na dwa lata. Dłużej - poza obecnym - żaden nie wytrzymał takich obciążeń. Skoro przeciętnie ma nośność 100 kg, a ja sam ważę 80, to razem z przesyłkami musi udźwignąć znacznie więcej niż pozwala producent. I to dzień w dzień, po krawężnikach, chodnikach, wybojach, dziurach, o każdej porze roku i w każdych warunkach - w słońcu, deszczu i śniegu. "Zajeździłem" więc już pięć "maszyn".

Używa Pan roweru przez cały rok?

Tak, chociaż zimą czasem aż trudno powiedzieć, że na nim jeżdżę, bo częściej go wtedy pcham po śniegu, lub ciągnę.

Nie odchorowuje Pan takiego trybu życia?

Wręcz przeciwnie, jestem w znacznie lepszej formie, niż wielu moich rówieśników (mam 56 lat) mniej aktywnych fizycznie. Kilka lat temu rzuciłem palenie papierosów, więc pewnie przytyłbym gdyby nie jazda na rowerze i bieganie po piętrach.

I nie ma Pan czasem dość roweru?

Dość? Ależ skąd! Ja także po pracy i na wczasach jeżdżę na rowerze. Zupełnie jak w tym dowcipie o listonoszu, któremu lekarz zalecił większą dawkę ruchu...

Ma Pan osobny rower turystyczny?

Mam. A służbowe posiadam dwa - zapasowy na wypadek awarii "holendra", bo nie mogę przecież spóźnić się z powodu przedziurawionej dętki.

Wspomniał Pan o bieganiu po piętrach. Czy zabezpiecza pan rower zostawiając go na parterze?

Nie. Nikt mi go nie ukradnie. Po dwudziestu latach pracy znają mnie tutaj wszyscy. Żona nie lubi chodzić ze mną na spacery, bo co chwila spotykam kogoś znajomego, zatrzymuję się, rozmawiam. Mogę spokojnie spuścić rower z oka. Na wszelki wypadek zabieram ze sobą tylko listy polecone i przesyłki wartościowe.

I nigdy Panu nie ukradziono roweru?

Nigdy. Tu każda emerytka, dzieciak lub "menel" - nawet nieproszeni - chętnie popilnują mi roweru. Poza tym nie miałbym czasu na każdorazowe zapinanie roweru, a życzliwi ludzie stanowią lepsze zabezpieczenie, niż najnowocześniejsze zamki i kłódki.

Zna pan tutaj wszystkich?

Mogę założyć się, że nawet obudzony w środku nocy, wymienię 90% z dziewięciuset mieszkańców osiedla, które obsługuję. Po kolei - z numeru domu, mieszkania, nazwiska oraz imion dzieci, wnuków i... psa.

Niesamowite!

Nie proszę Pana, to normalne u listonoszy z takim stażem.

Od początku ma Pan ten rejon?

Tak, ale znam dwa. Każdy listonosz musi znać minimum dwa rejony, bo bez tego nie mielibyśmy urlopów.

Wiele słyszy się teraz o napadach na listonoszy.

W naszym rejonie nie zdarzył się ani jeden.

Zmorą rowerzystów i listonoszy są psy. Pan zatem niejako podwójnie jest narażony na ich agresję.

Myślę, że psy najczęściej atakują tych, którzy ich nie lubią, lub ich się boją. A ja je lubię, nie zaczepiam, nie drażnię, owszem jestem ostrożny, czasem czuję respekt, ale nie strach. Poza tym większość z nich znam i one mnie znają. Raz tylko rzucił się na mnie jeden tak ostry wilczur, że zdążył przegryźć mi oponą, zanim właściciel zareagował...

Przegryzł oponę? Dosłownie?

Tak, w ostatniej chwili udało mi się zasłonić rowerem jak tarczą. Nie miałbym szans będąc na piechotę. Jak widać rower może służyć listonoszowi nie tylko do szybszego przemieszczania się i dźwigania przesyłek... (śmiech)

A czy przez te wszystkie lata udało się Panu uniknąć wypadku?

W ruchu ulicznym? Owszem. Nigdy nie potrącił mnie żaden samochód i sam nie miałem kolizji z nikim. Kilkakrotnie tylko zdarzyło mi się poślizgnąć i przewrócić na lodzie, ale tego doświadczył pewnie prawie każdy rowerzysta dużo jeżdżący w zimie. To nic groźnego. Opatrzność czuwa nade mną, a ja staram się jej pomagać w tym jak mogę. Nigdy nie przejeżdżam przez przejścia dla pieszych, bo to bardzo ryzykowne - zawsze zsiadam i przeprowadzam rower przez pasy. Nigdy nie jeżdżę pod prąd ulicami jednokierunkowymi. I zawsze ustępuję pieszym pierwszeństwa na chodniku.

Zdarzyło się Panu dostać za coś mandat?

Tak, raz - właśnie za jazdę po chodniku.

Jak wygląda zwyczajny dzień Pana pracy?

Przyjeżdżam na pocztę o godzinie 7.00, pobieram listy oraz inne przesyłki i układam je: najpierw ulicami, a później według numerów domów. To trwa około dwóch godzin. Około dziesiątej pakuję torby, wsiadam na rower i wyruszam w teren. Na dostarczenie tej części korespondencji potrzebuję około pięciu godzin. Potem wracam i rozliczam się z pobranego materiału.

A jakie najdziwniejsze przesyłki zdarzyło się Panu przewozić na rowerze?

Nie mam pojęcia, bo przecież listonosz nie orientuje się co zawiera korespondencja. Ostatni przywiozłem solenizantowi butelkę "Whisky" na imieniny, to akurat wiem, bo adresat otworzył przesyłkę przy mnie i nawet chciał mnie poczęstować. Coraz większą część korespondencji stanowią teraz - jak mówiłem - towary zamówione przez Internet. Sieć zatem z jednej strony odebrała nam klientów, bo zamiast listów ludzie piszą teraz do siebie e.mail'e, lecz z drugiej strony - dzięki wirtualnym zakupom - zwiększyła liczbę przesyłek. A wracając do pytania: nic szczególnie dziwnego, ciężkiego lub dużego nie musiałem przewozić na rowerze również dlatego, że wielkogabarytowe paczki dostarczają zmotoryzowani kurierzy.

A gdyby Pan mógł wybierać pomiędzy rowerem, a służbowym samochodem?

To bez wahania wybrałbym rower. Uważam, że jest niezastąpiony w każdym rejonie miejskim, od mojego rodzinnego Łowicza poczynając, a na Warszawie kończąc. Tylko w bardzo rozległych rejonach wiejskich, obsługiwanych dawniej przez kilku doręczycieli auto jest lepsze, bo pozwala jednemu listonoszowi szybko, wygodnie i sprawnie dotrzeć do wszystkich adresatów. Ale nie wyobrażam sobie abym u siebie mógł od bramy do bramy jeździć samochodem. Czy Pan wie ile benzyny spaliłbym włączając i wyłączając silnik, co kilkadziesiąt metrów? Stanowczo uważam, że rower jest dla listonosza najlepszy, lepszy niż dwie nogi i cztery koła razem wzięte.

Czy orientuje się Pan ilu listonoszy w Polsce jeździ obecnie na rowerach?

W sumie jest nas ponad 26.000, z czego na rowerach codziennie wyrusza w teren około 4000.

Czy w Polsce istnieją kluby cyklistów zrzeszające listonoszy?

Nic mi o tym nie wiadomo.

Ale coraz więcej słyszy się o Łowickim Wyścigu Listonoszy - jedynej w historii Polski imprezie kolarskiej z udziałem samych zawodowych doręczycieli.

Uczestniczę w nim i współorganizuję, gdyż jestem tu przewodniczącym związków zawodowych, natomiast pomysłodawcą imprezy był Jacek Rutkowski - dyrektor słynnego Muzeum Guzików, a równocześnie mój kolega i klient (bo mieszka w rejonie, który obsługuję).

W ubiegłym roku odbył się Pierwszy Łowicki Wyścig Listonoszy, jak to się zaczęło?

Jakiś czas temu Jacek - istna kopalnia oryginalnych pomysłów - zapytał mnie co sądzę o zorganizowaniu wyścigu listonoszy? Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać... Wytyczyliśmy ośmiokilometrową trasę, prowadzącą z Rynku Trójkątnego nad Bzurę i z powrotem. Do udziału zaproszono doręczycieli z okolicznych Rejonowych Urzędów Poczty. Na starcie stanęło pięćdziesięciu zawodników z: Brzezin, Łodzi, Łowicza, Piotrkowa, Sieradza, Skierniewic i Żyrardowa. Najmłodszy miał 19 lat, a najstarszym byłem ja. Najlepszy na pokonanie pętli potrzebował zaledwie osiemnastu minut, w nagrodę otrzymał na złoto pomalowany rower o wartości kilku tysięcy złotych. Za drugie miejsce wręczony został rower srebrny, a za trzecie brązowy. Osobno - żółty rower - przyznaliśmy najszybszej kobiecie, natomiast zielony rozlosowaliśmy wśród kibiców; specjalnie bowiem na Łowicki Wyścig Listonoszy wyemitowaliśmy krótką serię kart pocztowych (stemplowanych okolicznościowym datownikiem), których nadawcy mogli wygrać rower. Na kartach tych umieszczony był wizerunek listonosza z Urzędu Pocztowego Łowicz 1. Warto podkreślić, że impreza ta nie odbyłaby się bez wyjątkowego zaangażowania i wsparcia Dyrektora CP ORJ w Skierniewicach.

A które miejsce Pan zajął?

Uczestniczyłem w wyścigu lecz nie ścigałem się, gdyż jako organizator jechałem cały czas na końcu, dbając o bezpieczeństwo uczestników.

Czy zawodnicy startują w mundurach listonoszy?

Nie, ale wszyscy przed startem otrzymują identyczne, okolicznościowe podkoszulki, które powinni założyć. Obowiązkowym wyposażeniem jest też odpowiednio obciążona torba. Może być przewożona w koszu, sakwie, na bagażniku lub plecach - jak komu wygodnie - lecz za jej brak grozi dyskwalifikacja.

Czy trasa Drugiego Łowickiego Wyścigu Listonoszy będzie podobna?

Będzie identyczna. W tym roku spodziewamy się już około osiemdziesięciu uczestników, w tym listonoszy z Kartuz i Zakopanego. Można więc powiedzieć, że w zawodach wezmą udział doręczyciele jeżdżący na rowerach od Bałtyku, do Tatr, zatem Łowicz - jako miasto najbliższe geograficznego środka Polski - jest najwłaściwszym miejscem na organizację tego wyścigu.

Jakub Terakowski

Wywiad został opublikowany w miesięczniku "Rowertour" nr 10/2010. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie tego tekstu lub jego fragmentów, wymaga zgody Redakcji.


Strona główna