Rozmowa ze Zbigniewem Donarskim - autorem pierwszego zimowego przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego


fot. Piotr Kopciewicz

Czy jesteś absolutnie pewny, że jako pierwszy przeszedłeś Główny Szlak Beskidzki zimą?

Nie znalazłem żadnej informacji o nikim, kto tego dokonał przede mną.

A skąd w ogóle taki pomysł?

Stąd, że kiedyś przypadkiem w schronisku na Hali Krupowej zauważyłem informację o rabacie dla turystów idących Głównym Szlakiem Beskidzkim. Pomyślałem, że dzięki tej zniżce, tanio "przelecę" cały ten szlak, bo przypuszczałem, iż ulga obowiązuje we wszystkich schroniskach na GSB. Później okazało się, że rabatu nie ma w żadnym z obiektów, nawet na Hali Krupowej, ale to ogłoszenie zainspirowało mnie. Był październik, więc zacząłem szukać wiadomości o zimowych przejściach GSB, a im bardziej szukałem, tym bardziej ich nie znajdowałem... I wtedy powoli zaczęła docierać do mnie myśl, że nikt tego nie zrobił, więc mogę być pierwszy.

Aż trudno uwierzyć, że do roku 2007 nikt nie przeszedł tamtędy zimą.

A ściślej: albo nikt przede mną nie pokonał całego GSB podczas jednej wyprawy w zimie, albo pokonał, ale nigdzie o tym nie poinformował. Ja sporo się wspinam, a w taternictwie ogromne znaczenie ma pierwsze przejście w ogóle oraz pierwsze zimowe, więc świadomość, że mam szansę zostać prekursorem tej drogi, była dla mnie nie lada wyzwaniem i pokusą.

I mobilizowała Ciebie w chwilach zwątpienia?

Nie, najbardziej mobilizował mnie fakt, że na forum napieraj.pl umieściłem informację o mojej wyprawie. Sprowokowałem tym burzliwe dyskusje, wiele osób mi kibicowało, lecz nie brakowało też malkontentów, którzy twierdzili, że zrezygnuję najpóźniej po tygodniu. A - co najważniejsze - już od samego startu, na forum pojawiały się regularnie krótkie meldunki z wyprawy, które wysyłałem do znajomej z prośbą o publikację. I po prostu wstyd było mi się wycofać.

A miałeś na to ochotę?

Bez przerwy, ale tylko przez pierwsze trzy dni, potem mi przeszło i już ani przez chwilę nie myślałem o rezygnacji, chociaż bywało znacznie trudniej niż na początku. Ale pierwsze trzy dni były szczególnie paskudne, bo przyszła odwilż, cały czas padał deszcz, więc albo ślizgałem się na oblodzonych szlakach, albo brnąłem w ciężkim, mokrym śniegu. Byłem przemoczony "po uszy" i coraz bardziej zniechęcony. Przełomowy okazał się nocleg w "Słowiance", gdzie przyjęto mnie niezwykle miło, wysuszyłem się i nazajutrz ruszyłem w drogę z przeświadczeniem, że nie mogę zawieść tych, którzy we mnie wierzyli i ucieszyć tych, którzy wieszczyli moją porażkę. To im zawdzięczam sukces... (śmiech)

Jak przygotowywałeś się do tej wyprawy?

Nie przygotowywałem się w ogóle. Bardzo lubię zimy, wspinam się głównie zimą i biwakuję w każdych warunkach, więc uznałem, że jestem wystarczająco oswojony z mrozem oraz śniegiem. I nie pomyliłem się.

A czy miałeś wcześniej doświadczenie w "zwyczajnej" turystyce zimowej?

No cóż, doświadczenia takiego stricte turystycznego nie miałem właściwie żadnego, ale od dawien dawna rokrocznie wybieram się w góry zimą. Zawsze na rozgrzewkę przechodzę grań Tatr Zachodnich, zajmuje mi to - zależnie od ilości śniegu - trzy dni do tygodnia. Próbowałem też z kumplami przejść całą główną grań Tatr, chcieliśmy to zrobić bez „składów”, czyli bez uzupełniania zapasów żywności po drodze, tak aby to, co mamy w plecakach wystarczyło nam na całą trasę. Nie udało się, wyszło nas pięciu, lecz ludzie stopniowo wykruszali się po drodze, ostatni z ekipy odpadł na Kasprowym Wierchu, poszedł na parówki i... zasnął. Przyszedł ratownik TOPR i zapytał, czy ten delikwent, który śpi koło dyżurki i śmierdzi to mój kumpel? Nie przyznałem się, doszedłem jeszcze do Chochołowskiej i poleciałem pod prysznic... (śmiech). Nie, góry zimą nie są mi obce, a doświadczenie z biwaków w śniegu bardzo przydało mi się na GSB.

Co szczególnie?

Pierwsza i najważniejsza sprawa - na mecie etapu, gdy jesteś jeszcze rozgrzany, zanim zajmiesz się czymkolwiek innym, musisz postawić namiot, rozwinąć śpiwór, wejść do środka i dopiero wtedy zająć się przygotowaniem posiłku. Nie wolno - nawet gdy jesteś bardzo zmęczony (a dokładniej: szczególnie wtedy) - zaczynać od odpoczynku, bo mróz obezwładni Ciebie natychmiast. Wielu ludzi w ten sposób zamarzło. Sam też popełniłem raz ten błąd na GSB, usiadłem, zdrzemnąłem się, poczułem totalną niemoc... Z największym trudem zebrałem się wtedy i przeleciałem jeszcze dodatkowe trzy kilometry, aby się rozgrzać. Rano podobnie: wszystko, co można warto zrobić nie wychodząc ze śpiwora.

Co jeszcze?

Namiot można doskonale podgrzać w środku palnikiem gazowym - nawet bardzo małym ogniem - uzyskując wewnątrz plus kilka stopni, przy minus kilkunastu na zewnątrz. Co jeszcze? Trzeba koniecznie zabrać ze sobą miotełkę i przed wejściem do namiotu bardzo dokładnie oczyścić nią ze śniegu buty oraz ubranie, bo im mniej wilgoci w środku, tym lepiej. Buty na noc należy włożyć do śpiwora, bo rano łatwo odmrozić stopy wkładając je do zlodowaciałych skorup, ale o tym chyba wszyscy wiedzą. Co jeszcze? Całą książkę można o tym napisać...

W jakim obuwiu przeszedłeś GSB?

Lepiej nie mówić... W letnich butach trekkingowych, które kupiłem tuż przed startem. Oczywiście okazały się o wiele za słabe na tę drogę, przeciekały mi non stop. Dopiero w Ochotnicy zatrzymałem się na dwa dni, wysuszyłem buty i zaimpregnowałem je gorącym woskiem ze smalcem. Wchłonęły chyba z pół kilograma tej mikstury, ale przez następne dwa tygodnie były całkiem szczelne.

Ile ważył Twój plecak?

Sam ekwipunek - około 20 kilogramów, z jedzeniem 25, a na początku nawet 30 - zanim zgubiłem torbę ze sprzętem fotograficznym.

Jak można zgubić całą, dużą torbę?

Była przytroczona na zewnątrz do plecaka, usiadłem na balach i wtedy musiała się odpiąć, ale jej brak zauważyłem dopiero po kilku godzinach marszu. Gdy wróciłem, w feralnym miejscu kręcili się robotnicy leśni, zgodnie twierdząc, że nic nie znaleźli...

Nie masz więc żadnych zdjęć z GSB?

Tylko kilka zrobionych przez przypadkowo spotkanych turystów. Całe przejście udokumentowałem natomiast wszystkimi możliwymi pieczątkami zbieranymi na szlaku.

Co zabrałeś ze sobą na drogę?

O wiele za ciężki, trzykilogramowy namiot - „dwójkę” z tropikiem. O wiele za ciepły dwukilogramowy śpiwór, który doskonale... wchłaniał całą wilgoć z namiotu. Potarganą karimatę, kurtkę, którą zostawiłem na Hali Krupowej, bo ważyła zbyt wiele, kombinezon z „goretex’u”, kilka polarków, kijki trekkingowe, malutki palnik, miniaturową czołówkę, radyjko, które - jak się okazało - odbiera tylko Radio Maryja, stary plecak i to wszystko.

A jedzenie?

Starałem się mieć ze sobą zapas na dwa - trzy dni i uzupełniać na bieżąco. Wymyśliłem sposób na doskonałe zapiekanki - wrzucałem do menażki bułkę, ser, mielonkę i lekko podsmażałem. Pycha! Od Krościenka do końca nie jadłem już prawie nic innego.

A w którą stronę szedłeś?

Od Ustronia do Wołosatego.

Czemu wybrałeś ten kierunek?

Bo po prostu łatwiej mi było dojechać do Ustronia. Niczym innym ten wybór nie był uzasadniony.

Czy korzystałeś po drodze z nart lub rakiet śnieżnych?

Tak, do Krynicy przyszedłem jeszcze "normalnie", ale stamtąd już do samego końca, przez cały czas używałem rakiet śnieżnych. Bez nich, tamtej zimy nie dałbym rady dojść do końca szlaku. A miałem je wtedy na nogach po raz pierwszy w życiu. Najpierw, na Hali Krupowej kierowniczka pokazała mi parę, przeszedłem się w nich po okolicy i uznałem, że będą mi niezbędne. Zadzwoniłem więc do wypożyczalni i umówiłem się, że przyślą mi je do Krynicy. Tam okazało się, że czekają już na mnie - nowe i za darmo.

Dostałeś rakiety w prezencie?

Nie, ale wypożyczono mi je bezpłatnie. Potem mogłem kupić je znacznie taniej, ale nie chciano mi sprzedać tej pary, w której szedłem, bo jako "przetestowana" wróciła do producenta.

Dużo miałeś śniegu na trasie?

Mnóstwo! Szczególnie w Beskidzie Niskim i Bieszczadach. Idąc na rakietach zapadałem się najwyżej do połowy łydki, ale gdy próbowałem sondować grubość śniegu kijkiem, to chował się aż po rękojeść.

Uważasz, że zimowe przejście całego GSB bez rakiet jest niemożliwe?

Wszystko jest możliwe. Ja sam jedną trzecią szlaku pokonałem bez nich, ale tempo marszu miałem znacznie słabsze, znużenie odczuwałem większe, a przyjemność z wędrowania mniejszą, niż na rakietach. Jarek Kardasz, który jako drugi przeszedł GSB zimą, też używał rakiet. Ktoś proponował mi narty "skiturowe", ale są - moim zdaniem - na tak długą drogę zbyt ciężkie. Ktoś podpowiadał narty śladowe, lecz nie da się na nich wędrować z dużym plecakiem, a pod górę trzeba je wnosić, a wtedy cały śnieg z gałęzi strącają na głowę. Moim zdaniem rakiety są najlepsze, chociaż wszystko zależy od ilości i rodzaju śniegu.

Czy nocowałeś wyłącznie w namiocie?

Nie, co kilka dni zatrzymywałem się pod dachem, aby wysuszyć ekwipunek. Nie trzymałem się jednak kurczowo jakiegoś harmonogramu, szedłem zazwyczaj za dnia, czyli od ósmej do siedemnastej i nocowałem tam, gdzie akurat zastał mnie zmrok. Raz rozbiłem namiot niecały kilometr za schroniskiem, bo tam dopadła mnie ciemność, a raz - z bacówki na Maciejowej - wyszedłem o czwartej nad ranem, bo w środku było mi za ciepło.

Pod dachem, to znaczy w schronisku?

Nie zawsze, bo preferowałem najtańsze noclegi, a schroniska najtańsze nie są. Czasem we wsi, mając własny śpiwór i karimatę udawało mi się przespać za darmo. A raz nieświadomie zapracowałem na bezpłatny nocleg, gdy w bacówce na Maciejowej zacząłem grać na flecie. Po kilku minutach przyszedł gospodarz i zwrócił mi pieniądze mówiąc, że to honorarium za koncert.

Co poza zapiekankami jadłeś po drodze?

Nie zwracam uwagi na dietę i w ogóle niewiele mi trzeba. Nie lubię chińskich zupek i tym podobnych liofilizatów. Czasem kupowałem sobie kiełbaskę lub żurek, ale żywiłem się głównie pieczywem i serem - najchętniej oscypkami. Bardzo lubię oscypki, robiłem je nawet...

Gdzie? Zimą, na GSB?

Nie, oscypki robiłem na Taborze Pod Krzywą, który prowadziłem przez dwie poprzednie zimy.

Czy dużo ludzi spotykałeś po drodze?

Bardzo mało i tylko „jednodniowych”. Większe grupy mijałem na początku - w rejonie Baraniej i Babiej Góry oraz pod koniec - w Bieszczadach. A w Beskidzie Niskim bywało, że przez trzy dni nie widziałem nikogo.

A zwierzęta?

Sarny, jelenie, żubry, wilki, niedźwiedzia...

Nie spał?

Nie spał. Raz widziałem go pod Baranią Górą, a raz ślady - w Bieszczadach. A wilki spotykałem wielokrotnie, zazwyczaj są bardzo ostrożne i płochliwe, ale w Bieszczadach jeden położył się przy samym namiocie tak blisko, że słyszałem, jak burczy mu w brzuchu.

Może to był pies?

Wykluczone, rano widziałem ślady. Podobną przygodę miałem z sarnami gdzieś w Beskidzie Niskim, gdy cztery sztuki spały kilka metrów ode mnie. Musiałem je spłoszyć wychodząc rano z namiotu, bo dołki w śniegu były jeszcze ciepłe. Widziałem też bardzo dużo szczątków, obgryzionych przez wilki.

I nie czułeś się nieswojo?

Bałem się tylko niedźwiedzia, bo jest nieobliczalny, a głodny zimą potrafi być groźny. Tam gdzie widziałem jego ślady, tam jedzenie zawsze trzymałem poza namiotem. To elementarna zasada bezpieczeństwa - nic nie może zostać w środku, nawet zamknięta paczka landrynek, schowana na dnie plecaka.

Czy cały GSB przeszedłeś samotnie?

Cały, z wyjątkiem jednego dnia, gdy towarzyszył mi Piotr Kopciewicz - mój sąsiad z Wejherowa. Co ciekawe nie znałem go wcześniej. Spotkaliśmy się przypadkowo w Cisnej, zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że mieszkamy tuż obok siebie. Nie planowałem samotnego przejścia i nie stroniłem od ludzi, lecz po prostu nikt nie miał ochoty zmagać się zimą z GSB.

Ile czasu zajęło Ci całe przejście?

Czterdzieści dni. Przy czym dwukrotnie nocowałem dwa razy w tym samym miejscu - gdy byłem chory oraz gdy impregnowałem buty.

A ile kilometrów dziennie pokonywałeś?

Najdłuższy etap miał 35 km, najkrótszy siedem. Od Krynicy do Mochnaczki szedłem wtedy blisko osiem godzin, chociaż latem wystarczy półtorej. Nie było śladów, trafiłem w sam środek zawiei śnieżnej, szlak prowadzi tam przez pola, więc zupełnie przestał być widoczny. Ledwo doczłapałem do tej Mochnaczki! Wszedłem do sklepu z jednym wielkim soplem zamarzniętym na brwiach, wąsach i brodzie, a ekspedientka mnie pyta: co podać? Nie byłem w stanie jej odpowiedzieć...

Jakie miałeś temperatury?

Na początku około zera, a nawet powyżej. Natomiast od Rysianki do końca wciąż trzymał mróz, ale niewielki - od kilku stopni w dzień, do kilkunastu nocą.

A pogodę?

Brzydką. Słońce widziałem nie więcej niż pięć razy, a od Krościenka codziennie „waliło” śniegiem.

Czy dobrze znałeś GSB przed wyruszeniem na zimowy szlak?

Nie znałem prawie wcale. Kojarzyłem tylko okolice Wisły, Babiej Góry oraz Bieszczady. Na drogę zabrałem tylko mapy i kompas, ale dałem go jakiemuś dziecku na szlaku.

I mapy Ci wystarczyły? Nie błądziłeś?

Czasem błądziłem. Myślę, że szukając szlaku dołożyłem do GSB w sumie około 60 km. Raz „zniosło” mnie tak daleko, że wróciłem autobusem do wioski, w pobliżu której zgubiłem znaki i okazało się, że przejechałem ponad 15 km. Zimą najtrudniejsze orientacyjnie są otwarte przestrzenie, przez które prowadzi szlak. W takich miejscach zostawiałem plecak na skraju lasu, z którego wychodziłem i „na lekko” szukałem znaków po przeciwnej stronie pola. Długo to trwało, ale i tak w ten sposób było mi łatwiej, niż brodzić w śniegu z całym dobytkiem na plecach.

Czy miałbyś ochotę wybrać się znowu zimą na GSB?

Tak, ale tym razem z kimś i z... lżejszym plecakiem.


Powyższy tekst został opublikowany w miesięczniku n.p.m. nr 2/2010


Strona główna