Marian Dudys - gospodarz Chlebowej Chaty
Skąd nazwa Chlebowa Chata?
Bo organizujemy tu pokazy wypieku chleba.
A skąd ten pomysł?
Bo zaczęło brakować nam pieniędzy... Po wielu latach pracy w kopalni postanowiłem wyjść na powierzchnię, odetchnąć świeżym powietrzem i zamieszkać z... kornikami (śmiech). Zaryzykowałem, otworzyliśmy z żoną gospodarstwo agroturystyczne "Pod Psem".
Niezbyt zachęcająca nazwa...
Na szkoleniu mówili nam, że nazwa powinna zwracać uwagę. Okazało się, że trafiliśmy w dziesiątkę, gdyż nie przyjeżdżał do nas nikt, kto nie miał poczucia humoru. Żartowaliśmy też, że szyld stanowi naszą polisę ubezpieczeniową, bo nie można przecież skarżyć się na cokolwiek w pensjonacie, którego nazwa sama uprzedza o jakości usług... (śmiech). A poważniej mówiąc: goście byli zadowoleni, nikt na nic nie narzekał, lecz dochody z tej działalności były zbyt skromne aby utrzymać rodzinę (mamy trzech synów), więc postanowiłem poszerzyć ofertę.
Dlaczego właśnie o wypiek chleba?
Zainspirowali mnie chłopcy: na półce w kuchni stała drewniana maselniczka, okazało się, że nie wiedzą do czego służy; pojechałem z najmłodszym na dożynki, nie potrafił rozpoznać zbóż... I tak ziarnko do ziarnka, kiełkowała we mnie myśl, że skoro moi synowie lepiej znają skład hamburgera, niż chleba, to z pewnością nie są w tej ułomności odosobnieni. Uznaliśmy, że należy to zmienić. Kupiliśmy chatę w Markowej koło Przemyśla i sprowadziliśmy tutaj, do Górek Małych w Beskidzie Śląskim.
A czemu? Czy w okolicy brakuje domów na sprzedaż?
Nie, ale tutaj każdy drewniany budynek jest chroniony przez konserwatora zabytków, więc trudno zdobyć pozwolenie na najdrobniejszą modyfikację, o przenoszeniu nie wspominając. A w Przemyskiem cieszą się, gdy ktoś chce uchronić dom przed ruiną.
Patrząc na Chlebową Chatę nigdy nie zgadłbym, że jest "nietutejsza".
Bo wyglądem nie odbiega od pozostałych zabudowań. Tradycyjne wiejskie domy na południe od linii Kraków - Tarnów - Rzeszów stawiane były według podobnego planu. Najlepszym przykładem jest frontowa belka podokienna: tutaj jedna, długa ciągnie się wzdłuż całej fasady, a na Kielecczyźnie może składać się nawet z pięciu osobnych części.
Piec chlebowy też został przeniesiony z Markowej?
Nie, przetransportowaliśmy tylko ściany, dach i podłogę, natomiast wyposażenie wnętrza ma charakter lokalny i pochodzi sprzed pięćdziesięciu - siedemdziesięciu lat.
Czy piec postawił Pan osobiście?
Nie, takich umiejętności nie posiadam.
A umiejętność wypieku chleba?
Nabyłem. Na Śląsku nikt już chleba w domu nie piecze, więc nie miałem o tym pojęcia. Zaprosiliśmy kuzynkę z Przemyskiego, znała przepisy od pokoleń, nauczyła nas.
Czyli Państwa chleb wypiekany jest według receptury wschodniej?
Podstawowa receptura jest w całej Polsce identyczna: mąka, sól i woda. Do smaku niezbędny jest też kawałek serca... Poszczególne przepisy różnią się tylko dodatkami oraz rodzajem i proporcją mąki. W naszym jest 80% żytniej, chleb jest więc ciemny, ma grubą skórkę, smak tradycyjny, lekko kwaśny, a świeżość zachowuje nawet przez dziesięć dni. Bochenki są ciężkie, ważą blisko półtora kilograma. Takie pieczywo doskonale zaspokaja głód, wystarczą dwie kromki, aby się nasycić. Trudno gdziekolwiek kupić podobny chleb, bo jest za drogi, wypiek nie opłaca się.
Państwo również go nie sprzedają?
Nie, pieczemy tylko podczas pokazów.
Czy każdy ich uczestnik może upiec bochenek dla siebie?
To nie takie proste. Ciasto należy wyrabiać tak długo, aż przestanie przyklejać się do rąk, a do tego potrzeba siły i czasu, przynajmniej pół godziny. Mało kto ma tyle cierpliwości. Raz nasi goście uparli się, że wszystko, od początku do końca, chcą zrobić sami. Efekt był taki, że zmywając ciasto z rąk zatkali kanalizację, a w dzieżach nic nie zostało... Ciasto przygotowujemy więc osobiście, bezpośrednio przed pokazem, a goście robią tylko podpłomyki.
Co to takiego?
Podpłomyki wykonuje się z cienko rozwałkowanego ciasta chlebowego. Słowianie wypiekali je na rozgrzanych kamieniach, jeszcze przed opanowaniem umiejętności wytwarzania pieczywa. Są to jak gdyby same skórki od chleba, bez miąższu.
Coś pysznego!
Polecam z masłem i miodem lub ze skwarkami. Podpłomyki należy jeść ciepłe, prosto z pieca, a chleb nie wcześniej, niż nazajutrz po upieczeniu. Krojenie świeżego powoduje powstawanie zakalca, każdy bochenek musi odparować, odetchnąć, ostygnąć. Chlebem wypieczonym podczas pokazu jednego dnia, częstujemy więc następnego. Staramy się nie poprzestawać na prezentacjach, lecz uczyć też szacunku dla chleba i dzielenia się nim. Starsi ludzie wciąż jeszcze kreślą znak krzyża na bochenku przed rozkrojeniem i całują kromkę, która im upadnie. Pamiętają czasy, gdy chleb powszedni nie był aż tak powszedni, jak dzisiaj...
Może trudniej czuć respekt wobec pieczywa zalegającego regały w supermarkecie?
Szacunek do chleba nie powinien wynikać z tego, czy został upieczony w domu, czy w elektrycznym piecu na tysiąc bochenków. Mamy w stodole wystawę "Od ziarenka do bochenka", dokumentującą cały proces powstawania chleba. Cieszy się dużą popularnością wśród wycieczek szkolnych. Zawsze przypominam uczniom, że żniwa odbywają się tylko raz w roku, więc i chleb "rodzi się" tylko raz; w przeciwieństwie do mięsa, które "rośnie" w tuczarniach codziennie. I zawsze pytam co częściej wyrzucają do śmieci: pieczywo, czy kiełbasę?
Odpowiadają, że pieczywo?
Nie, wyrzucają wszystko. Rzecz w tym, że bardzo rzadko trafia się ktoś, kto mówi, że u niego w domu jedzenia się nie wyrzuca.
Wspomniał Pan o wystawie. Co na niej można zobaczyć?
Wszystkie stare maszyny i urządzenia wykorzystywane do wytwarzania chleba. Od worków z ziarnem i płacht płótna siewcy, przez kosy oraz sierpy, po pługi, brony, siewniki, wialnie, traktory, żniwiarki i snopowiązałki. Mamy nawet kombajn z lat pięćdziesiątych. A wszystko to sprawne! Nasza ekspozycja różni się od muzealnej tym, że eksponaty wolno dotykać. Niekiedy jedna wycieczka szkolna wystarczy, abym cały następny dzień musiał przeznaczyć na naprawę rozregulowanego sprzętu... Warto jednak trochę się poświęcić, aby zobaczyć miny dzieci, które ze zdumieniem odkrywają, że chleb nie rośnie sam, z niczego, na sklepowych półkach. Czasem podejrzewają nas też o czary, gdy pokazujemy im, jak z mleka powstaje ser i masło, które - jak powszechnie wiadomo - nie pochodzą od krowy, lecz z lodówki... (śmiech).
No cóż, rodzice twarożku im chyba z "łaciatego" nie zrobią?
Wykluczone, takie mleko psuje się, zamiast kwaśnieć. Ale dla wielu naszych gości tylko ten biały płyn z kartonu ma smak "prawdziwego" mleka, natomiast to prosto od krowy uważają za co najmniej dziwne i pić go nie chcą.
Czy kupują Państwo czasem chleb w sklepie?
Tylko dla gości, bo obok naszego zawsze układamy w koszykach kilka kromek zwykłego pieczywa.
Dla porównania, aby udowodnić, że w Chlebowej Chacie jest lepsze?
Nie, aby dać możliwość wyboru i nie zmuszać do konsumpcji naszych wypieków, gdyż bywają traktowane nieufnie. Chleb z supermarketu wygląda przecież tak "ładnie", bochenki są gładkie i podobne do siebie, a nasz jest "brzydki", nieforemny i cały popękany. W mieście nikt nie chciałby naszego chleba, bo nie dość, że jest nieatrakcyjny, to jeszcze twardy. Tymczasem pieczywo żytnie musi być popękane, a po wyjęciu z pieca jest twarde i mięknie dopiero nazajutrz, odwrotnie niż sklepowe z konserwantami.
Wracamy jednak do tradycji. Coraz popularniejszy w Polsce jest domowy wypiek chleba.
To zdrowa moda, pod warunkiem, że sami zaopatrujemy się w półprodukty, a nie kupujemy gotowego ciasta w proszku, bo nigdy nie wiadomo co zawiera. Znam w pobliżu piekarnię, reklamującą się hasłem "my polepszaczy do pieczywa nie dodajemy". I zgadza się, nie dodają, ponieważ kupują mąkę już wcześniej zmieszaną z polepszaczami...
Częstują Państwo domowym chlebem, masłem i serem. Czy słusznie zatem domyślam się, że miód też pochodzi z własnej pasieki?
Tak, lecz ule stoją daleko od domu, bo pszczoły denerwują się, gdyż w pobliżu krąży tłum obcych ludzi. Warsztaty z pszczelarstwa prowadzę więc teoretycznie: omawiam proces pozyskiwania miodu, pokazuję pasieczny sprzęt, opowiadam ciekawostki z życia pszczół. Na jedno z moich pytań jeszcze nikt z gości nie odpowiedział prawidłowo...
Mianowicie?
Ile czasu zajęłoby jednej pszczole napełnienie miodem litrowego słoika?
Obawiam się, że ja również nie udzielę poprawnej odpowiedzi.
Sto lat!
Niebywałe! Czy dużo ludzi uczestniczy w organizowanych przez Państwa prezentacjach?
Dziesięć tysięcy osób rocznie.
A skąd w Górkach Małych taki tłok?
Dobre duchy nad nami czuwają. Początki były trudne, skończyły się pieniądze, kredyty czekały na spłatę. I wtedy - jak manna z nieba - spadła na nas bezpłatna reklama. Był kwiecień roku 2005, zmarł Jan Paweł II, media szukały neutralnych, pogodnych tematów. Wtedy to, przez zupełny przypadek, trafiła tu pewna znana dziennikarka. Lawina ruszyła... Nazajutrz zadzwonił redaktor jednej z większych gazet, a dwa dni później pod drzwiami stanął wóz transmisyjny Telewizji Katowice. Niczego więcej nie było nam trzeba. Przyjechali pierwsi goście, spodobało im się, polecili nas znajomym i tak zaczęła działać najskuteczniejsza z form reklamy: szeptana.
Czy w pobliżu Chlebowej Chaty prowadzą jakieś szlaki turystyczne?
Tak: na Równicę, Błatnią, Klimczok.
I każdy turysta wędrujący po górach może wstąpić do Państwa?
Zapraszamy serdecznie, ale na prezentacje trzeba się wcześniej umówić. W maju i czerwcu przyjmujemy nawet po cztery wycieczki szkolne dziennie, więc dla indywidualnych gości może nam już zabraknąć czasu.
Większość odwiedzających stanowi młodzież?
Siedemdziesiąt procent. Przewodnicy narzekają, że dorosłych trudno namówić, bo nasza oferta jest z pozoru niezbyt atrakcyjna. Ale kto raz tutaj był, ten chętnie wraca z powrotem. Kiedyś zaprosiłem grupę niewidomych. Wahali się. Niewidomi? Na pokazie wypieku chleba? To nie ma sensu - mówili. Okazało się, że nikt tak jak oni nie potrafi wyrobić ciasta, nikt tak nie komentuje zapachu chleba i smaku podpłomyków! Odwiedziły nas już wszystkie Koła Niewidomych ze Śląska. Dwa lata temu gościliśmy sześć pod rząd wycieczek emerytów z lubelskiego. Najpierw wysiadali z autokarów rozczarowani: ze wsi na wieś nas przywieźli - narzekali. Potem, gdy zaczynali wspominać, to pozbyć się ich nie mogliśmy... (śmiech). A wychodzili ze łzami w oczach. Wizyta u nas była dla nich powrotem do dzieciństwa, do domów rodzinnych, do korzeni. To najcenniejszy wymiar naszych prezentacji. Czesi z kolei szczególne upodobanie znajdują w robieniu masła.
To trafiają do Państwa nawet goście z zagranicy?
Nie ma w Europie kraju, którego mieszkańcy nas nie odwiedzili. Były tu też także grupy z Chin, wszyscy bardzo uprzejmi, ale zachowują się jak gdyby wylądowali na Marsie. Przed rokiem wstąpiliśmy do Ogólnopolskiej Sieci Zagród Edukacyjnych, mamy gotową kuźnię, olejarnię, stawiamy wiatrak, to dla przybyszy z Dalekiego Wschodu tak egzotyczne, jak dla nas ich Wielki Mur.
Jakub Terakowski
Wywiad opublikowany w miesięczniku n. p. m. nr /20. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie wymaga zgody autora oraz Redakcji.