Anna Figura - mistrzyni świata i Europy w narciarstwie wysokogórskim
Jest taki dom przy drodze Oswalda Balzera, po prawej stronie, tuż przed przejściem granicznym na Łysej Polanie...
To mój dom rodzinny, leśniczówka, tuż za tabliczką "Małopolskie żegna"...
Małopolskie żegna? A co znajduje się po drugiej stronie tabliczki? W jakim województwie stoi Twój dom?
(śmiech)... To ziemia niczyja, wyjęta spod wszelkiej jurysdykcji, od lat planujemy ogłoszenie niepodległości... A poważniej: to tablica informacyjna, nie wyznacza administracyjnej granicy, po drugiej stronie znajdują się Tatry.
Tatry za płotem... Raczkowałaś tam?
Oczywiście. Gerlach zdobyłam jeszcze przed urodzeniem, mama wybrała się tam ze mną w trzecim miesiącu ciąży... (śmiech). Wszystko zaczęło się się w tym domu na Łysej Polanie. I nadal często tam bywam.
"Normalnych" turystów pytamy po co chodzą w góry. Ty zamiast - jak każdy "normalny" turysta - chodzić, biegasz. Po co? Nie lubisz gór? Chcesz jak najszybciej wrócić z nich do domu?
Biegać zaczęłam trenując skialpinizm. Nie mieszkam w Alpach, nie mogę więc od września do maja jeździć na nartach, formę zatem utrzymuję biegając po górach. Dopiero z czasem zorientowałam się, że biegam tak dużo, iż sezon letni jest dla mnie równie ważny jak zimowy, więc zaczęłam startować także latem, w biegach górskich. Czuję się jednak przede wszystkim skialpinistką, biegaczką nie jestem, biegam brzydko technicznie, popełniam błędy. W skialpinizmie jestem dobra, odnoszę sukcesy, lubię i podchodzenie, i graniówkę, i zjazdy. Natomiast w bieganiu lubię tylko wbieganie, nienawidzę zbiegać.
Czemu?
Zbieganie mnie męczy, powoduje ból kolan. Jeżeli tylko mogę wbiec i zjechać kolejką, to chętnie korzystam...
Odwrotnie niż "normalni" turyści...
Do czasu, nikt chyba nie lubi gdy palce wbijają mu się w przód buta.
Sukcesy odnosisz nie tylko - jak powiedziałaś - w skialpinizmie. Nieprzypadkowo nazywają Ciebie Królową Elbrusa...
Litości! Ktoś to kiedyś wymyślił, poszło w świat i niestety zostało. Nie wracajmy do tego.
Wróćmy zatem do początków Twojego biegania.
Zaczęło się od wyjazdu na Pik Lenina, tam okazało się, że zaskakująco dobrze czuję się na dużych wysokościach. Nigdy wcześniej nie miałam okazji tego sprawdzić. Mój trener - Jacek Żebracki - zaproponował mi wykorzystanie tych predyspozycji. Planował już wówczas bieg na Mont Blanc z Chamonix i zaprosił mnie.
Wbiegłaś?
Tak.
Śladem Kiliana Jornet?
Nie, Kilian wystartował spod kościółka Chamonix, by przez Grands Mulets i schronisko Vallot, wbiec w trzy i pół godziny na szczyt Mont Blanc i tą samą drogą zbiec do Chamonix z powrotem. Całą trasę pokonał w niecałe pięć godzin. Nam na przeszkodzie stanęły szczeliny lodowca Bosson, które otworzyły się zaskakująco wcześnie. Łagodna zima nie ominęła też Alp... Musieliśmy więc wybrać inną, znacznie dłuższą trasę, z miejscowości Les Houches, położonej na tej samej wysokości, co Chamonix. Różnica wysokości była więc dokładnie taka sama jak na trasie Kiliana: trzy tysiące osiemset metrów, ale długość naszej trasy wynosiła blisko dwadzieścia kilometrów.
I ile czasu zajęło Wam jej pokonanie?
Dokładnie pięć godzin i siedemnaście minut; tylko na sam szczyt, bo z powrotem już nie zbiegaliśmy.
A dla porównania: ile czasu potrzebują "normalni" turyści na przejście tej trasy?
Nikt "normalny" całej tej trasy nie przechodzi, bo pierwszy, długi, stromy odcinek, prowadzi po torach kolejki, z której korzystają wszyscy. A od górnej stacji kolejki turystyczny czas wejścia na Mont Blanc wynosi dwa dni. Specjalnie wystartowaliśmy o czwartej rano, aby tunel, którym jeździ kolejka, przebiec jeszcze przed jej pierwszym kursem. Wizja wagonika nadjeżdżającego z tyłu wyraźnie dodawała nam skrzydeł... (śmiech). Miesiąc później pojechałam na Elbrus.
I ustanowiłaś tam rekord świata...
Cztery godziny, dwadzieście dwie minuty. Poprawiłam o blisko pół godziny poprzedni rekord, należący do Oksany Stefaniszyny. Czuję jednak niedosyt, wiem, że mogłam być szybsza, ale dokuczał mi żołądek. Czymś się tam zatrułam, nie mogłam nic pić, uratował mnie mój tata, który w termosie miał zwyczajną, poczciwą mocną herbatę z cukrem; jej kilka łyków postawiło mnie na nogi.
A co zabierasz ze sobą na taki bieg?
Trzy litry wody, izotoniki, banany, batony, żele, a do tego suchą bieliznę na przebranie, puchówkę, rękawiczki i czapkę na zejście...
Uf... I wszystko na własnym grzbiecie?
Ależ skąd! Aby wejście miało charakter sportowy, a nie turystyczny, konieczne jest wsparcie. Bez niego, zamiast na Elbrus wbiec, człapałabym jak koń huculski, objuczona bagażem. Fast i light są ze sobą nierozerwalnie związane. Bezcennym "zapleczem technicznym" naszej ekipy był mój tata, który zostawił depozyt w umówionym miejscu, potem poczekał w połowie trasy, a w końcu wyruszył naprzeciw z ciepłą odzieżą.
Czy rzeczywiście da się na Elbrus cały czas biec?
Nawet mowy o tym nie ma. Pierwszy odcinek prowadzi stromą, osypującą się drogą rozjeżdżoną przez ciężarówki i rozkopaną, tam nie ma szans biec. Następny odcinek, po lodowcu jest względnie płaski, ale ostatni znów staje się pochyły. Cała trasa biegu na Elbrus ma dwanaście kilometrów długości i ponad trzy tysiące dwieście metrów różnicy wzniesień.
Porównajmy ponownie Twój czas do "normalnego"...
Większość turystów wyjeżdża ratrakami pod schronisko Prijut (4200 m n.p.m.) lub wyżej i idzie stamtąd jeszcze sześć - osiem godzin.
Elbrus ma opinię dość łatwej góry.
Ten stereotyp jest przyczyną wielu wypadków. Przyjeżdżają tam turyści zupełnie nieprzygotowani, lekceważą wysokość oraz inne zagrożenia. Sami, podczas aklimatyzacji, pomagaliśmy mężczyźnie, który nie był w stanie o własnych siłach zejść, bo zbyt szybko wszedł... Elbrus jest też bardzo rozległy, więc przy słabej widoczności łatwo tam zabłądzić, a gwałtowne załamania pogody są zmorą w jego masywie.
Męski rekord świata w biegu na Elbrus także należy do Polaka.
Tak, ustanowił go Andrzej Bargieł, uzyskując czas trzy godziny dwadzieścia trzy minuty.
Kolosalna różnica...
Między jego rekordem, a moim? Chyba niezbyt duża.
Godzina, czyli blisko jedna czwarta.
Kobiety są po prostu wolniejsze, to kwestia fizjologii. Zwyciężyłam ubiegłoroczny Bieg Ultra Granią Tatr w kategorii kobiet, uzyskałam czas poniżej dwunastu godzin, ale najszybszy mężczyzna był o półtorej godziny szybszy. Byłabym dwudziesta, gdyby klasyfikacja nie uwzględniała podziału na płeć. I z pewnością nie byłabym pierwsza wśród kobiet, gdyby w tym biegu startowała Magda Łączak.
Skąd ta pewność?
Bo w poprzedniej edycji, wyprzedziła mnie o ponad godzinę.
Dla porównania...
...(śmiech). Trasa Biegu Ultra Granią Tatr ma ponad siedemdziesiąt kilometrów długości i pięć tysięcy metrów sumy podejść, więc przeciętni turyści nie pokonują jej podczas jednej wycieczki.
Nie zdobywają też Wielkiej Czwórki w dziewięć godzin...
Gerlach, Lodowy, Łomnica, Durny.,,
Czyli cztery najwyższe szczyty Tatr...
Przypuszczałam, że ich zdobycie zajmie nam szesnaście godzin, Jacek Żebracki twierdził, że wystarczy dwanaście, zdążyliśmy w niecałe dziewięć...
Byłaś na tych szczytach już wcześniej?
Tak, oczywiście, przeprowadziliśmy bardzo dokładny rekonesans trasy. Podczas biegu nie ma czasu na szukanie drogi.
Jak przygotowujesz się do biegów górskich?
O treningach lepiej byłoby porozmawiać z doświadczonym, zawodowym trenerem, ja wciąż nie czuję się kompetentna aby doradzać, bo ćwicząc polegam zazwyczaj na intuicji.
I co Ci podpowiada?
Nic szczególnie odkrywczego. Aby nie przeciążać organizmu i z wyczuciem, sukcesywnie zwiększać obciążenie. Przygotowując się do biegów, po prostu biegam.
Głodzisz się? Stosujesz jakąś specjalną dietę?
Tak, uwielbiam omlety babci Stasi z konfiturą... (śmiech). Zabieram je nawet na dalekie wyjazdy, bo długo zachowują świeżość. Babcia ubija je ręcznie, osobno żółtka, osobno białka, miesza ze śmietaną, dodaje mnóstwo mąki i cukru. To istna bomba kaloryczna, niezastąpiona w górach, polecam!
Ile ważysz dzięki tej diecie?
O dwa - trzy kilogramy za dużo... (śmiech).
E, to nie dużo za dużo...
Dużo. Trzy kilogramy mają znaczenie. Na skiturach to jeszcze pół biedy, ale podczas biegania wyraźnie odczuwam każdą nadwagę.
Jak prędko wracasz do formy, szybko się regenerujesz?
Szybko. Już dwa dni po Biegu Ultra Granią Tatr pojechałam w Alpy, a dwa tygodnie później zdobyłam Mont Blanc.
Powiedziałaś, że czujesz się przede wszystkim skialpinistką. Na czym zatem polega skialpinizm?
To połączenie zaawansowanej, zimowej turystyki górskiej z narciarstwem pozatrasowym. Pod górę podchodzi się na specjalnie przystosowanych nartach, które od spodu mają przymocowane tak zwane foki, zabezpieczające przed ześlizgiwaniem. Przed zjazdem foki są ściągane, a wiązania zapinane na sztywno. Trasy zawodów skialpinistycznych prowadzą niekiedy w bardzo trudnym, eksponowanym terenie. Najważniejsza jest forma na podejściach, ale liczy się także technika zjazdów, szybkość "przepinek", umiejętności wspinaczkowe. Skialpinizm pozwala zdobywać miejsca nieosiągalne dla "zwykłych" narciarzy i turystów.
Pozwala? I nie stoi w sprzeczności na przykład z przepisami obowiązującymi na terenie TPN?
Nie, po naszej stronie Tatr narciarze mogą korzystać ze wszystkich dostępnych szlaków turystycznych, a tam nie brakuje wymagających odcinków: z Koziej Przełęczy i Wierchu, Zawratu, Świnickiej Przełęczy, Rysów, Przełęczy Pod Chłopkiem, Szpiglasowej, czy Wrót Chałubińskiego. Zamiast więc mozolnie wnosić do góry narty zjazdowe, aby zjechać dopiero ze szczytu, można od razu, na podejściu przypiąć "deski" skialpinistyczne. Zapewniam, że tak jest bez porównania wygodniej.
Które z zawodów skialpinistycznych były dla Ciebie najtrudniejsze?
Niewątpliwie czterodniowa Pierra Menta we Francji: sto kilometrów długości i suma przewyższeń ponad dziesięć tysięcy metrów. To tak, jak gdyby w ciągu czterech dni wyjść dziesięć razy na Rysy znad Morskiego Oka. Pierra Menta słynie z bardzo trudnych, długich, stromych zjazdów.
I to tam zdobyłaś tytuł Mistrzyni Świata?
Nie, Pierra Menta są zawodami, osobnej, niezależnej rangi, są tak prestiżowe, że nie podlegają żadnej klasyfikacji. Tytuł Wicemistrzyni Świata zdobyłam ostatnio w roku 2015, podczas zawodów w szwajcarskim Verbier. Przez osiem lat byłam w kadrze Polski w narciarstwie wysokogórskim, ale w tym roku zrezygnowałam.
Dlaczego?
Z przyczyn finansowych i organizacyjnych. Polski Związek Alpinizmu pokrywa tylko część kosztów startów w Pucharach Świata, wciąż brakuje pieniędzy na wyjazdy treningowe i sprzęt, a wsparcie ministerstwa jest skromne. W realizacji sportowej pasji bardzo pomaga mi Fundacja LOTTO Milion Marzeń, której jestem stypendystką. Korzystam też ze sprzętu dostarczanego przez firmę Dynafit. Bez tego wsparcia nie mogłabym rywalizować z najlepszymi zawodniczkami świata.
A ile kosztował bieg na Elbrus?
Około czterech tysięcy złotych.
Dużo.
Dużo? Ależ skąd! To był samodzielnie zorganizowany wyjazd "po kosztach", nie korzystaliśmy z usług żadnych agencji lub pośredników. Koszt komercyjnego wyjazdu na Elbrus jest dwukrotnie wyższy.
Jakie masz plany na najbliższy czas?
Chciałabym zmierzyć się z Aconcaguą. Zamierzam ustanowić kobiecy rekord szybkości zdobycia jej szczytu. To trudny i bardzo ambitny cel: trzydzieści kilometrów długości trasy, start z wysokości trzech tysięcy metrów i kolejne cztery tysiące do pokonania. Obecny rekord wynosi czternaście godzin pod górę oraz dwadzieścia dwie godziny tam, i z powrotem. Planuję pokonać biegiem tylko pierwszą połowę trasy, czyli na wierzchołek, natomiast na dół wolałabym spokojnie zejść.
Kiedy tam się wybierasz?
Nie wcześniej, niż pod koniec tego roku. Ostatnio trochę przesadziłam, cele, które zrealizowałam, mogłam spokojnie rozłożyć na dwa lata, czuję się zmęczona, muszę nieco odpocząć.
Po górach tylko biegasz, czy czasem też chodzisz?
Chodzę aby odpocząć, leżę w trawie, szwendam się...
Gdzie szwendasz się najchętniej?
Tuż za progiem rodzinnego domu: po Dolinie Białej Wody. A spośród szlaków turystycznych najbardziej podoba mi się zielony, na Przełęcz Pod Chłopkiem. Pusto tam, piękne widoki i szybko można zdobyć wysokość.
Czyli szybkość i wysokość są ważne nawet gdy spacerujesz...
To silniejsze ode mnie... (śmiech).
Beskidy, Gorce - "kapuściane góry" - to stanowczo nie dla Ciebie?
Bynajmniej, ostatnio z przyjemnością odkrywam Beskid Sądecki oraz Pieniny, w których pracuję.
Główny Szlak Beskidzki wciąż czeka na oficjalny kobiecy rekord przejścia...
Pięćset kilometrów biegiem? Dziękuję, wolę nieco krótsze dystanse...
Rzucam więc własną rękawicę: kilka lat temu, w jeden dzień, odwiedziłem wszystkie tatrzańskie schroniska i w każdym zjadłem szarlotkę. Szlak wciąż nie doczekał się pełnego powtórzenia; owszem, wiele osób pokonało tę trasę szybciej ode mnie, ale nikt nie skonsumował po drodze ośmiu szarlotek. Podejmiesz wyzwanie?
Nawet natychmiast, dzięki omletom babci Stasi jestem doskonale przygotowana do takiej rywalizacji... (śmiech).
Anna Figura. Mistrzyni Świata i Europy w narciarstwie wysokogórskim, wielokrotna medalistka Pucharu Świata oraz Pucharu Polski i Mistrzostw Polski. Zwyciężczyni Biegu Ultra Granią Tatr 2015 i Sudtirol Ultra Skyrace 2014 we Włoszech. Przewodnik tatrzański, instruktor narciarstwa, absolwentka leśnictwa na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie, obecnie pracuje w Nadleśnictwie Krościenko. Realizuje swoje pasje dzięki wsparciu Fundacji LOTTO Milion Marzeń, Dynafit, Term Bukovina, Budrem.
Jakub Terakowski
Wywiad opublikowany w miesięczniku n. p. m. nr 9/2016. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie wymaga zgody autora oraz Redakcji.