Czy zauważa Pani ocieplenie klimatu na Kasprowym Wierchu?

Jestem tylko obserwatorem meteorologicznym, a nie klimatologiem, więc nie mam stosownego wykształcenia, aby autorytatywnie wypowiadać się w tej kwestii.

Ale z pewnością spostrzegła Pani jakieś tendencje.

Nie dostrzegłam ocieplenia na Kasprowym Wierchu. To, co tu rzeczywiście odnotowujemy, to relatywne zmniejszenie ilości śniegu w stosunku do lat ubiegłych. Przez ostatnie zimy grubość pokrywy śnieżnej nie przekraczała dwóch metrów, podczas gdy w roku 1995 osiągnęła rekordowe trzy i pół metra. Obserwatorium na Kasprowym Wierchu istnieje 70 lat i z tego okresu mamy dane, to oczywiście zbyt mało, aby wypowiadać się o jakichkolwiek prawidłowościach, ale już nawet podczas tych kilkudziesięciu lat bywały już zimy ze znacznie mniejszą pokrywą śnieżną, niż ostatnio.

A co z temperaturą?

Bez zmian - tak jak ujemne temperatury były notowane na Kasprowym we wszystkich miesiącach roku, tak nadal są rejestrowane. Podobnie z opadami śniegu - co kilka lat zdarza się, że w lipcu nie sypie, ale już w czerwcu i wrześniu górne partie Tatr zawsze bywają przyprószone.

Zatem na próżno staram się usłyszeć od Pani, że zimy na Kasprowym są teraz cieplejsze?

Średnie temperatury - na ile w ogóle można o nich mówić dysponując danymi z tak krótkiego okresu czasu - nie zmieniły się, a długość zalegania pokrywy śnieżnej jest bardzo zmienna. Na szybkość topnienia największy wpływ mają wiosenne, ciepłe i silne wiatry halne. W zeszłym roku, podczas - nazwijmy to umownie „sezonu zimowego” - wiatr halny nie pojawił się w ogóle, więc względnie niewielka warstwa śniegu utrzymała się relatywnie długo.

Bardzo ostrożnie dobiera Pani słowa...

O jednym mogę zapewnić Pana bez zastanowienia - w najbliższym czasie palmy na Kasprowym nie wyrosną.

Powiedziała Pani, że jest obserwatorem meteorologicznym, a nie klimatologiem.

Zgadza się. Nie jestem też synoptykiem, więc nie prognozuję pogody.

Czym zatem zajmuje się obserwator meteorologiczny?

Jak sama nazwa wskazuje - obserwowaniem pogody - cały czas i przez całą dobę. Pomiary wykonuję co godzinę, odnotowuję informacje o temperaturze, wietrze, opadach, ciśnieniu, zachmurzeniu oraz zjawiskach meteorologicznych i w formie depeszy przekazuję do placówek meteo. Na podstawie tych danych synoptycy tworzą prognozy.

A jeżeli ktoś zadzwoni do Pani na Kasprowy Wierch i zapyta o pogodę?

To powiem mu jakie warunki panują obecnie. I poradzę, aby w Tatrach był przygotowany na każdą pogodę.

Jak trafiła Pani na Kasprowy?

Zawsze chciałam pracować w górach, a równocześnie szukałam zajęcia, które sprawiałoby mi przyjemność. Gdy więc poznałam obserwatorów z Kasprowego, a ich praca spodobała mi się, to potem zrobiłam wszystko, by mnie zatrudnili.

Wszystko, to znaczy co?

Odbyłam trzymiesięczny staż na Kasprowym, zdałam egzamin w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej, przeszłam pomyślnie przez weryfikację na samodzielnych dyżurach i... zostałam przyjęta do pracy.

A skąd u Pani ta szczególna słabość właśnie do gór?

Mój tata był mocno związany z grupą tak zwanych „Pokutników” - Łapiński, Paszucha, Pauli, Górka - wspinał się z nimi i jeździł na nartach. To on dał mi pierwsze „deski” i nauczył z nich korzystać. Potem w szkole, w harcerstwie i już bardziej samodzielnie trafiałam na ludzi, którzy chodzili po górach, jeździli na nartach i tak to już samo jakoś ewoluowało... Nawet nie wiem kiedy straciłam głowę dla Tatr.

Tatry były pierwsze?

Nie, pierwszy był... Kopiec Kościuszki (śmiech). Romans z Tatrami zaczęłam od nart, przyjeżdżałam tu z wujkiem i ciocią rokrocznie wczesną wiosną, to z nimi po raz pierwszy byłam na Kasprowym Wierchu. W liceum zdobyłam uprawnienia pomocnika, a po ukończeniu osiemnastu lat - instruktora narciarstwa i ani się obejrzałam jak sama zaczęłam prowadzić kursy - całe zimy na to przeznaczałam.

A lata?

Lata też spędzałam w górach. Zrobiłam kurs wspinaczki skałkowej, chodziłam na kurs przewodników tatrzańskich, a w roku 1991, na jednym z tatrzańskich rajdów zaprzyjaźniłam się z dziewczynami zatrudnionymi wtedy w obserwatorium. Polubiłyśmy się bardzo, więc gdy stwierdziłam, że czas już podjąć jakąś bardziej stabilną pracę, a na Kasprowym akurat zwolniło się miejsce, to porwałam je „jak diabeł dobrą duszę”.

Domyślam się, że chętnych było więcej.

Pracownicy obserwatorium stanowią małe środowisko - pięciu obserwatorów plus „przyległości” - wszyscy się znamy. Z reguły osoby tam bywające są albo akceptowane przez wszystkich i zostają, albo nie są akceptowane przez nikogo, więc znikają szybko. Ja miałam to szczęście, że pojawiając się na Kasprowym początkowo jako „przyległość” - zostałam zaakceptowana.. Kierownikiem obserwatorium był wtedy Jerzy Mitkiewicz - nota bene świetny taternik - to on ostatecznie zdecydował, że nadaję się do tej pracy. Na moją korzyść z pewnością świadczył też fakt, że znam Tatry i jeżdżę na nartach, bo przecież czasem - gdy kolejka nie kursuje - trzeba przyjść na dyżur, lub zjechać do Kuźnic.

A jeżeli kandydat nie potrafi jeździć na nartach, to nie ma szans na zatrudnienie?

Szanse ma każdy, ale ta umiejętność jest bardzo mile widziana nie przez wzgląd na kaprysy przełożonego, lecz po prostu z uwagi na jej niezbędność.

A czy mężczyźni nie są tu chętniej zatrudniani, niż kobiety?

Na Kasprowym zawsze pracowały kobiety. Obecnie akurat nie ma żadnej poza mną, ale bywało nas więcej. Jeżeli ktoś nie boi się machania łopatą i samotnych nocnych dyżurów w górach, to płeć nie ma znaczenia.

Pani się nie boi?

W Tatrach czuję się dużo bezpieczniej, niż w Zakopanem.

Czy coś jeszcze ma znaczenie przy wyborze kandydata do pracy w obserwatorium?

Tak, na przykład indywidualne predyspozycje organizmu. Bywały już takie przypadki, że odchodzili od nas nawet doskonali obserwatorzy, bo nie potrafili przystosować się do specyficznego rytmu pracy, wymagającego wykonywania pomiarów co godzinę przez całą dobę.

Z tym też nie ma Pani problemów?

Nie mam, ale to już nie jest moja zasługa, lecz organizmu.

Jak przebiega zwyczajny dyżur w obserwatorium na Kasprowym Wierchu?

Zaczynam od sprawdzenia stanu wszystkich urządzeń pomiarowych, komputerów, tarasu obserwatoryjnego. Jeżeli wszystko działa prawidłowo, to co godzinę wykonuję pomiary temperatury, wiatru, ciśnienia, opadów i chmur. Niezależnie od tego na bieżąco obserwuję i odnotowuję wszystkie zjawiska meteorologiczne - na przykład godzinę, o której zaczął i skończył padać deszcz lub śnieg, intensywność opadów, wyładowania atmosferyczne, zjawiska fotooptyczne - tęcze, widmo Brocken’u, słupy świetlne, halo słoneczne, halo księżycowe. Oceniam stopień zachmurzenia, rodzaj opadów deszczu albo śniegu oraz gatunek, grubość pokrywy i ilość śniegu świeżospadłego. Wykonuję też pewne pomiary do oceny stopnia zagrożenia lawinowego - na przykład ważę śnieg - metr sześcienny może być lekki jak puch, ale może też mieć 800 kilogramów. Co jeszcze? Przekazuję informacje o widzialności - czasami jest to 30 metrów, a niekiedy 50 kilometrów.

Jakie najdalsze pasmo udało się Pani zobaczyć z Kasprowego?

Oficjalnie, komunikaty o widoczności mamy ograniczone do pięćdziesięciu kilometrów i w jednym kierunku jest to Babia Góra, a w drugim Niskie Tatry, ale rekordowy obszar obserwacji z Kasprowego sięgnął Pradziada w Sudetach. Natomiast już widok łuny świateł nad Krakowem nie należy do rzadkości.

Wspomniała Pani o wchodzeniu na Kasprowy Wierch, gdy kolejka nie kursuje. Jak często się to Pani zdarza?

Trudno precyzyjnie określić jak często, gdyż bywa, że przez parę miesięcy wjeżdżam bez problemu na każdy dyżur, a potem muszę wchodzić kilka razy pod rząd.

Idzie Pani wtedy szlakiem, czy własnymi ścieżkami?

Zimą idę na fokach, ubitą trasą przez Kocioł Goryczkowy, natomiast latem wchodzę szlakiem, bo tak jest najszybciej, najprościej i najbezpieczniej.

Ile czasu zajmuje Pani wejście z Kuźnic na Kasprowy?

Bardzo różnie. Rekord z czasów mojej najlepszej kondycji to godzina i piętnaście minut. Natomiast teraz spokojnie mieszczę się w dwóch godzinach. Lubię takie energiczne marsze, są dla mnie dobrą okazją by sprawdzić organizm, potrenować, zadbać o kondycję - po prostu - zmobilizować się do wysiłku.

A czy wchodzi Pani czasem na Kasprowy z wyboru, pomimo, iż kolejka kursuje?

Tak, zarówno do pracy, jak i ze znajomymi oraz - jako przewodnik tatrzański - prowadząc grupy. Dawniej, gdy uprawiałam ski - alpinizm, chodziłam do góry częściej niż teraz, natomiast w dół, zimą nadal najczęściej zjeżdżam na nartach, bo to i przyjemniej, i szybciej, niż kolejką.

Czy zdarza się, że ktoś ostatkiem sił stuka do Pani, prosząc o pomoc?

Tak, turyści przychodzą o wszelkich możliwych porach i w różnym stanie, czasem wystarczy im gorąca herbata, ale niekiedy bywają rzeczywiście bardzo poważnie wyczerpani. W rejonie Kasprowego dość często zdarzają się przypadki zabłądzenia, gdy trafia do mnie jeden turysta i prosi o pomoc w poszukiwaniu pozostałych. W takich sytuacjach zazwyczaj wzywam TOPR, bo nie mogę zostawić obserwatorium bez opieki, a poza tym wyruszając samotnie na ratunek łatwo mogłabym stać się kolejną ofiarą mgły i ciemności. Kasprowy Wierch przyciąga, bo budynek obserwatorium jest widoczny z daleka, całą noc pali się światło, daje poczucie bezpieczeństwa, więc stukają Ci, którzy źle obliczyli czas przejścia, zaskoczyła ich pogoda, śnieg zasypał szlaki, jest ciemno, do Murowańca nie zejdą, bo nie mają latarek, są źle ubrani, głodni, zmęczeni.

I co wtedy?

W wyjątkowo poważnych sytuacjach pozwalam turystom na przenocowanie, ale zgadzam się na to bardzo ostrożnie, gdy okoliczności rzeczywiście nie pozwalają zejść na dół. Nie mogę stwarzać precedensu, obserwatorium to nie schronisko. A zdarzają się i tacy, którzy pomimo wczesnej pory i dobrych warunków, arogancko żądając noclegu, nie ma miesiąca, by nie dobijał się do budynku ktoś, nonszalancko twierdząc, że muszę go przyjąć, bo to przecież są góry. Niekiedy tacy goście specjalnie przyjeżdżają ostatnią kolejką...

A czy Pani samej zdarzyło się tu zabłądzić?

No, oczywiście, że tak.

Oczywiście?

Tak, bo na mgłę nie ma mocnych. Fakt, że nigdy nie zgubiłam się tutaj za dnia, ale po zmroku kilka razy czułam się mocno zdezorientowana nawet całkiem blisko obserwatorium. Jest takie miejsce w Kotle Goryczkowym, gdzie kiedyś idąc wciąż - jak myślałam - przed siebie, zobaczyłam nagle te same tyczki po raz drugi... To było w czasach, gdy mieszkałam na Kasprowym Wierchu i czasem wracałam do domu w środku nocy.

Mieszkała Pani na Kasprowym Wierchu?

Tak, przez dziesięć lat. Mamy w obserwatorium służbowe pokoje, jeden z nich wraz ze wspólną kuchnią był do mojej dyspozycji. Dopiero całkiem niedawno przeniosłam się do Zakopanego

Czy jest pani nadal czynnym przewodnikiem tatrzańskim?

Jestem, bo dzięki pracy w systemie dyżurowym, mam więcej czasu, niż gdybym była zatrudniona na etacie, więc w sezonie przewodnickim mogę sobie pozwolić na prowadzenie wycieczek. Natomiast zimą wciąż uczę jeździć na nartach.

A czy nadal trenuje Pani ski - alpinizm?

To już trochę historia. Od niepamiętnych czasów uprawiałam turystykę narciarską, która w pewnym momencie zaczęła nabierać formy nieco bardziej profesjonalne. Przez kilka lat byłam zawodnikiem, lecz po serii kontuzji musiałam się wycofać. Nigdy z resztą nie traktowałam sportu wystarczająco poważnie, bo bardzo nie lubię rywalizacji, nie ma we mnie niezbędnej woli walki oraz potrzeby pokonywania innych. Namówiła mnie koleżanka, powiedziała - mieszkasz na Kasprowym, masz świetną kondycję, chodź ze mną na zawody! Na jakie zawody - pytam. A ona na to, że na Mistrzostwa Świata. No, chyba zwariowałaś - zawołałam. Ale ona uparła się: słuchaj - mówi - to są pierwsze oficjalne mistrzostwa świata w ski - alpinizmie, muszę w nich wystartować, ale nie mam partnerki, musisz pojechać ze mną! Pomyślałam sobie, że będzie śmiesznie i pojechałam...

Śmiesznie?

Tak, bo w konfrontacji ze światową czołówką nie miałyśmy żadnych szans, ale liczyło się samo uczestnictwo. A potem to już poszłam za ciosem - zaczęłam startować w zawodach - Mistrzostwa Polski, Puchar Polski - raz nawet go zdobyłam.

Zdobyła Pani Puchar Polski?

Nie ma się czym specjalnie chwalić, bo wtedy niewiele kobiet w Polsce uprawiało ski - alpinizm, a ja kondycję rzeczywiście miałam dobrą, nawet nie trenując zbyt intensywnie, bo przecież szlak na Kasprowy Wierch był moją drogą do domu. Teraz przestałam być konkurencją dla doskonale wytrenowanych i znacznie młodszych ode mnie zawodniczek.

I już Pani nie startuje?

Nie, teraz bardziej bawi mnie pomoc w sędziowaniu. Już doczekać się nie mogę na mój ulubiony Memoriał Piotra Malinowskiego, którego trasa prowadzi z Hali Gąsienicowej na Przełęcz Liliowe, dalej granią do Przełęczy Świnickiej, zjazd w stronę Stawków, podejście na Karb, zjazd do Czarnego Stawu, stamtąd na Zawrat, do Pięciu Stawów, wokół Kołowej Czuby, na Kozią Przełęcz, stamtąd z powrotem nad Czarny Staw i na metę w Murowańcu. Piękna droga! Najlepsi mężczyźni potrafią pokonać ją w niecałe dwie godziny!

A Pani?

Mnie zdarzyło się w trzy i pół.

Czy ma Pani swoje ulubione miejsca w Tatrach?

Lubię całe Tatry, chociaż są takie rejony, które omijam.

Na przykład?

Już od wielu lat nie pociąga mnie narciarstwo przywyciągowe. Na trasach zjazdowych bywam tylko komercyjnie – z klientami, wtedy motywacja jest inna. Ale mowy nie ma abym dla własnej przyjemności poszła na cały dzień na wyciąg Goryczkowy lub Gąsienicowy. Wolę wziąć narty i pójść na wycieczkę gdzieś, gdzie nie ma ludzi, nie ma ubitych tras i groźby, że ktoś we mnie wjedzie.

I gdzie Pani idzie na taką wycieczkę?

No, umówmy się, że po ścisłych rezerwatach nie chodzę.

Unika Pani konkretnej odpowiedzi…

Bo nie chcę demaskować swoich ulubionych ścieżek. Ale zapewniam Pana, że nawet z pozoru banalna Kopa Kondracka, może być piękna, i w moim prywatnym rankingu zajmuje bardzo wysoką pozycję.

Czy gdzieś jeszcze w Tatrach Pani nie była?

O tak! Nie zjeżdżałam na przykład z Łomnicy w kierunku tak zwanego Cmentarzyska, a chętnie spróbowałabym, chociaż jest to już dość ekstremalna droga. Długo mogłabym tak wymieniać Została mi jeszcze na przykład cała masa żlebów, które w czasach, gdy zaczynałam trenować ski – alpinizm były zupełnie nieosiągalne, a teraz dzięki coraz lepszemu sprzętowi można już pokonać. Dwadzieścia lat temu jeździłam po Tatrach na zwykłych, prosty „deskach” o długości 1.85 m – przy moim wzroście 1.55 m! A teraz mam krótkie, zwrotne narty, które doskonale trzymają się stoku. Dwadzieścia lat temu zjazd Żlebem Pod Palcem albo z Pośredniego Goryczkowego był nie lada wyczynem, wtedy nieomal po śladach można było rozpoznać kto tamtędy zjeżdżał, a teraz to są dosłownie „pólka narciarskie”, muldy się tam czasem robią, nie przesadzam.

Czy miała Pani w Tatrach zbyt bliskie spotkanie z lawiną?

Ja sama nigdy nie była przysypana. Raz udało mi się zjechać z małą lawinką i to wszystko. Uczestniczyłam natomiast w rajdzie, podczas którego lawina porwała kolegę. Zginął na miejscu. Staram się unikać lawin, wychodząc z założenia, że są jeszcze przede mną inne zimy i lepsze okazje na wycieczki. Są pod warunkiem, że dzisiaj się wycofam.

Ale Pani – jako ekspertowi – łatwiej jest ocenić zagrożenie, niż zwykłemu turyście.

Stosuję zasadę „ekspercie – pamiętaj, że lawina nie wie, że jesteś ekspertem”. I jak najzwyklejszy turysta sprawdzam komunikaty lawinowe przed wyjściem w góry.

A ogląda Pani prognozy pogody?

Tak, oglądam, chociaż te telewizyjne uważam za najmniej wiarygodne. W Internecie jest kilka dobrych serwisów meteorologicznych, lecz wolałabym nie rekomendować żadnego z nich, bo nie ma nieomylnych. A poza tym uważam, że każdy powinien wybrać sobie takie strony, które podają te informacje, których poszukuje, i które potrafi zinterpretować.

A co Pani sądzi o telewizyjnych przepowiedniach „dyżurnych baców” z Poronina?

To akurat – moim zdaniem – są wyłącznie szołmeni. Ale jestem przekonana, że górale, dzięki obserwacjom prowadzonym przez pokolenia, do niedawna potrafili zaskakująco trafnie przewidywać pogodę. Teraz natomiast, w obliczu anomalii klimatycznych bywają równie zdezorientowani jak my wszyscy. Jedno z całą pewnością w Tatrach nie uległo zmianie: o każdej porze roku należy być przygotowanym na każdą porę roku.


Jakub Terakowski


Powyższy wywiad został opublikowany w miesięczniku n.p.m. nr 4/2009



Strona główna