Adam Marasek - ratownik TOPR

Spotkaliśmy się w bardzo smutnym momencie, wczoraj na zakopiańskim cmentarzu pochowano dwóch młodych ratowników TOPR - Piotra Mędonia i Pawła Nadybała.

Zginęli 10 sierpnia na Słowenii, podczas canyoningu, próbując uratować życie kobiecie, która wpadła do rwącej rzeki.

Byli tam zupełnie prywatnie?

Tak, formalnie TOPR nie miał z tą wyprawą nic wspólnego, to nie był wyjazd szkoleniowy. Ale Paweł i Piotr z całą pewnością nie zastanawiali się czy są na dyżurze, czy nie, czy prywatnie, czy służbowo. Oni po prostu rzucili się na pomoc, zareagowali instynktownie. Piotr był ponadto ratownikiem WOPR.

Znali ofiarę wypadku?

Tak, ale to nie miało dla nich żadnego znaczenia. Zapewniam, że zachowaliby się tak samo, gdyby tonął ktoś obcy.

Ilu ratowników zginęło w Tatrach, niosąc pomoc?

Ośmiu przez pierwsze sto lat naszego istnienia

A ilu ratowników działało w TOPR przez ten czas?

Kilkuset, niestety dokładniej nie potrafię powiedzieć.

Ilu zatem członków TOPR ma obecnie?

To też trudno precyzyjnie określić, gdyż młodych przybywa, starsi przechodzą w stan spoczynku, a nieaktywnym dziękujemy za współpracę. W przybliżeniu jest nas teraz dwustu pięćdziesięciu, w tym ponad trzydziestu zawodowych.

Wszyscy biorący czynny udział w dyżurach i wyprawach?

Nie, ponieważ dożywotnimi członkami TOPR pozostają ratownicy, którzy ze względu na stan zdrowia lub wiek nie są już w stanie uczestniczyć w naszych działaniach. Część z nich jednak nadal pełni dyżury informacyjne w Kuźnicach i na Kasprowym Wierchu.

Czy wielu jest takich, którzy w szeregi TOPR wstąpili tylko po to, aby zdobyć “magiczną” blachę z błękitnym krzyżem, zaimponować znajomym, lub się dowartościować?

Nie prowadzimy tego typu statystyk. Kandydaci są oczywiście pytani o motywację, lecz prawdziwych pobudek nie zna nikt, poza nimi. Czy to jednak naprawdę takie ważne dlaczego ktoś idzie w góry ratować komuś życie, skoro idzie? Dla TOPR nie ma to żadnego znaczenia, o ile ratownik wywiązuje się ze swoich obowiązków.

A jakie są te obowiązki?

Każdy musi przepracować minimum sto dwadzieścia godzin rocznie, bądź to na dyżurach, bądź w czasie akcji. Każdy musi też uczestniczyć w obowiązkowych szkoleniach, poddawać się badaniom lekarskim i płacić składki.

Jak wysokie?

Symboliczne, kilkanaście złotych rocznie. TOPR się z nich nie utrzymuje... (śmiech).

A kto finansuje TOPR?

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz sponsorzy. Prowadzimy też własną działalność gospodarczą, zarabiamy na przykład zabezpieczając imprezy sportowe. Ponadto TPN przekazuje nam 15% dochodu ze sprzedaży biletów wstępu. Można też ofiarować 1% swojego podatku Fundacji Ratownictwa Tatrzańskiego TOPR.

Gdzie pełnicie dyżury?

Przez okrągły rok w Stacji Centralnej, przy ul. Piłsudskiego w Zakopanem, oraz przy śmigłowcu, obok szpitala na Kamieńcu. W Centrali obecni są non stop przynajmniej trzej ratownicy: dyżurny, który przyjmuje wszystkie zgłoszenia, kierownik, koordynujący działalność ratowniczą oraz kierowca. Ponadto w ciągu dnia dyżur pełni tu tak zwana “grupa szturmowa”, czyli zespół kilku ratowników, gotowych w każdej chwili przystąpić do akcji. Natomiast na Kamieńcu dyżur trwa od rana do wieczora, gdyż po zmroku śmigłowiec nie lata. Ratownicy w Centrali pracują w systemie tygodniowym: przez siedem kolejnych dni dyżurują od godz. 8.00 do 20.00, a następne siedem mają wolne.

Kto zatem zostaje tu na noc?

Druga trójka: dyżurny, kierownik oraz kierowca, natomiast koledzy z grupy szturmowej mogą wieczorem wrócić do domów, skąd w razie potrzeby są wzywani telefonicznie. Trzydziestu ratowników zawodowych musi zatem zabezpieczyć na zmianę dwa tygodnie dyżurów w Centrali oraz dyżury w schroniskach.

W których?

Na Hali Gąsienicowej, w Morskim Oku oraz w Pięciu Stawach. Przy czym w schroniskach ratownicy zmieniają się co tydzień.

A ochotnicy?

Ochotnicy wspierają grupę szturmową, pełnią dyżury przy wyciągach, a niekiedy także w schroniskach.

Wspomniał Pan o wyciągach...

Zabezpieczamy wszystkie największe: Witów, Szymoszkową, Gubałówkę, Harendę, Nosal, Kasprowy Wierch, Małe Ciche, Jurgów, Czarną Górę, Bukowinę, Białkę oraz Rusiński Wierch. Na zimę zatrudniamy dodatkowo około pięćdziesięciu ochotników, którzy jako ratownicy sezonowi pełnią dyżury na stokach narciarskich.

Odpłatnie?

Tak, podpisujemy stosowne umowy z właścicielami wyciągów.

Jak zostać ratownikiem?

To dość długa droga. Najpierw należy skończyć osiemnaście lat i dobrze opanować jazdę na nartach. Najlepiej aby kandydat miał już przynajmniej stopień pomocnika instruktora, ale niezależnie od wszelkich zaświadczeń, umiejętności te są jeszcze przez nas sprawdzane. Po drugie kandydat musi się wspinać, musi znać topografię Tatr, a jego moralność nie może budzić zastrzeżeń.

Jak to zweryfikować?

Każdego kandydata wprowadza dwóch ratowników, którzy za niego ręczą. Jeżeli chętny spełni wszystkie warunki, to zapraszany jest na egzamin wstępny oraz test sprawnościowy, podczas którego musi w określonym czasie wejść na Kasprowy Wierch. A dokładniej mówiąc: wybiec... (śmiech). Po zaliczeniu testu i zdaniu egzaminu, chętni przyjmowani są do TOPR jako członkowie - kandydaci. Mają wtedy dwa lata na ukończenie wszystkich podstawowych kursów oraz udział w dyżurach pod okiem doświadczonych ratowników. Jeżeli kandydat zaliczy wszystkie kursy i jest dobrze postrzegany, to może złożyć uroczyste przyrzeczenie.

Ilu osobom rocznie się to udaje?

Zazwyczaj od pięciu do dziesięciu.

A czy ratownikiem może być na przykład mieszkaniec Trójmiasta?

W tej kwestii nie ma żadnych ograniczeń, są w naszych szeregach warszawiacy, czy łodzianie, lecz nie ukrywam, że najlepiej gdy ratownik mieszka w pobliżu, bo łatwiej go wezwać w razie potrzeby. Natomiast koledzy z odległych miejscowości najczęściej przyjeżdżają na dyżury, do schronisk lub przy wyciągach.

Czy po uzyskaniu uprawnień trzeba jeszcze biegać na czas na Kasprowy, czy też nikt już wtedy sprawności ratowników nie kontroluje?

To weryfikuje życie. Brak formy widać na pierwszej lepszej wyprawie. Tu nikogo do trenowania ani zmuszać, ani zachęcać nie trzeba, a młodsi koledzy wciąż śrubują normy. Formalnie natomiast istnieją określone limity dla poszczególnych grup wiekowych i każdy ratownik musi raz w roku, przekazać Naczelnikowi pisemną informację o ich spełnieniu.

Dwa lata temu przeszedł Pan na emeryturę.

Po dwudziestu pięciu latach ratownictwa zawodowego oraz dodatkowych kilku ochotniczego.

W ilu wyprawach brał Pan udział?

W ponad czterystu pięćdziesięciu. Nie licząc około trzystu tak zwanych “zwózek narciarskich” przy wyciągach.

Wciąż jednak jest Pan aktywny.

Pełnię dyżury zimą, gdy rąk do pracy potrzeba najwięcej, a z racji wcześniejszych funkcji (przez wiele lat byłem profilaktykiem) nadal przygotowuję dużo opracowań. Interesują mnie wypadki, prowadzę ich statystyki, sprawdzam gdzie jest ich najwięcej, analizuję przyczyny, zastanawiam się jak im zapobiegać.

To może w skrócie, po kolei: ile osób zginęło w Tatrach?

Blisko dziewięćset podczas stu lat istnienia TOPR.

Czyli prawie jedna osoba miesięcznie.

Nie można tak bardzo upraszczać, ponieważ obecnie odnotowujemy około dwadzieścia wypadków śmiertelnych rocznie. Wiąże się to z coraz większym ruchem turystycznym.

Gdzie wypadków jest najwięcej?

Na Orlej Perci, na Giewoncie oraz w rejonie Świnicy.

A czy nie dlatego w tych miejscach dochodzi do największej liczby wypadków, że ruch jest tam najintensywniejszy?

Orla Perć jest najtrudniejszym szlakiem turystycznym w Tatrach, a równocześnie bardzo popularnym. Dopiero połączenie tych dwóch czynników powoduje, że jest to obszar szczególnie niebezpieczny. Twórcy szlaku prowadzącego przez Orlą Perć, nie przewidzieli takiej ekspansji turystycznej. Nie na darmo przecież tak właśnie nazwali ten szlak, który - zgodnie z ich wizją - miał być dostępny tylko dla najlepszych. Dzisiaj na Orlą Perć chodzą wszyscy: i doskonale przygotowani turyści i początkujący.

Co jest najczęstszą przyczyną wypadków?

Poślizgnięcia. Na Orlej Perci bardzo długo zalega śnieg, w miejscach kluczowych potrafi przetrwać do lipca, a to często zaskakuje mniej doświadczonych turystów. Niefrasobliwie wchodzą na płaty śniegu, co może skończyć się dramatycznie. Na drugim miejscu wymieniłbym spadające kamienie, strącone przez idących wyżej turystów, na trzecim - pobłądzenia

Co w Tatrach stanowi dla turystów najpoważniejsze zagrożenie?

To zależy od pory roku i warunków. Na wiosnę - płaty twardego śniegu, latem burze, jesienią pierwsze oblodzenia, a zimą mróz, śnieg i lawiny. Na przejście odcinka, który latem pokonywaliśmy w godzinę, zimą potrzeba czasem pół dnia. Szlak, który - jak nam się wydaje - doskonale znamy, bo wędrowaliśmy nim w wakacje, zmienia się nie do poznania. Ścieżki nie widać, albo prowadzi inaczej. Zmrok zapada wcześnie. Niestety, rokrocznie wielu turystów wpada w te pułapki.

Kiedy wypadków zdarza się najwięcej?

Turystycznych? Oczywiście wtedy, gdy ruch jest największy, czyli w lipcu i sierpniu, zazwyczaj jednak nie należą one do najpoważniejszych. Natomiast najwięcej wypadków śmiertelnych odnotowujemy na Orlej Perci: późną wiosną, gdy leży tam jeszcze dużo śniegu oraz jesienią, gdy nocą temperatura spada poniżej zera, a cienka, niemal niewidoczna warstwa lodu, utrzymuje się w zacienionych miejscach przez cały dzień, nawet przy słonecznej pogodzie. Z kolei statystycznie rzecz ujmując, TOPR najczęściej interweniuje w zimie, przy wyciągach.

Czyli wśród osób, którym TOPR udziela pomocy, najliczniejszą grupę stanowią narciarze?

Teoretycznie tak, gdyż najczęściej wzywani jesteśmy do wypadków narciarskich (1700 - 1800 rocznie), następnie do turystycznych (250 - 300 w ciągu roku), potem lawinowych, taternickich, a na końcu jaskiniowych. Ale incydenty na stokach nie są dla poszkodowanych tak groźne, jak w górach, a akcje przy wyciągach nie należą do najtrudniejszych dla TOPR.

Jak unikać wypadków? Jak zadbać o własne bezpieczeństwo?

Należy odpowiednio przygotować się do każdej wycieczki, poczynając od kondycji i oceny własnych możliwości, poprzez zaplanowanie trasy, określenie trudności szlaku i czasu przejścia, znalezienie ewentualnych dróg odwrotu, dobór towarzystwa, po sprawdzenie bieżących informacji o warunkach turystycznych oraz prognoz pogody.

A które są najbardziej wiarygodne?

Ja zawsze sprawdzam kilka, zarówno polskich, jak i słowackich, a nawet szwajcarskich oraz norweskich. Im bardziej są zbieżne, tym lepiej. Jeżeli na wczesne popołudnie zapowiadane są burze, to warto albo wyjść o czwartej rano, aby o dwunastej być już z powrotem w schronisku, albo zmienić trasę, albo zrezygnować z wycieczki. Jeżeli ogłoszony jest trzeci stopień zagrożenia lawinowego, to na stoki o nachyleniu powyżej 35° nie należy się wybierać. Dodatkowo uwzględnić warto ostatnie opady, kierunek wiatru oraz ekspozycję, te wszystkie informacje są dostępne, trzeba tylko umieć z nich skorzystać.

Wspomniał Pan o doborze towarzystwa, lecz przecież wielu z nas preferuje samotne wędrówki...

Mają swój urok, ale banalna kontuzja może okazać się groźna, gdy nie ma w pobliżu kogoś, kto nam pomoże lub wezwie TOPR. Teoretycznie telefony komórkowe mają zasięg w całych Tatrach, ale czasem trzeba przejść kilkadziesiąt kroków, aby pojawił się sygnał. A to ze złamaną nogą jest trudne. Zawsze warto zostawić najbliższym wiadomość o przewidywanej trasie oraz godzinie powrotu i nie zmieniać planów bez potrzeby. Książki o tym napisano, trudno temat bezpieczeństwa zamknąć w kilku zdaniach...

Ale o podstawowych zasadach zawsze warto przypominać.

Nie wolno zatem lekceważyć ostrzeżeń. Jeżeli droga do Morskiego Oka została powyżej Włosienicy zamknięta, to należy skorzystać z zimowej ścieżki, omijającej odcinek zagrożony lawinami. Oczywiście znacznie wygodniej byłoby pójść traktem odśnieżonym przez pług, ale tam ryzyko jest naprawdę duże. Żleb Żandarmerii może w każdej chwili “wyjechać” na drogę. Jeżeli zejście spod schroniska nad taflę Morskiego Oka jest zamknięte, to nie dlatego, że schodki są śliskie, lecz dlatego, że tamtędy przebiega tor lawin schodzących Marchwicznym Żlebem. Warto więc poszukać bezpiecznej ścieżki, prowadzącej przy “ogródku” meteorologicznym. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że mówię o miejscach, które nawet zimą są dostępne dla każdego przeciętnego turysty, bo w wyższych partiach ruch jest bez porównania mniejszy. Co jeszcze? Zawsze należy mieć przy sobie naładowany telefon z wpisanym numerem alarmowym TOPR (601 100300) i pamiętać, że w niskich temperaturach oraz przy słabym zasięgu, bateria wyczerpuje się szybciej.

Czy jednak telefon nie daje czasem złudnego poczucia bezpieczeństwa?

Niestety, daje. Często spotykamy się z turystami, którzy mają wrażenie, że nic im nie grozi, bo noszą w plecaku “komórkę”. Telefon uratował już niejedno życie i trudno teraz wyobrazić sobie góry bez niego, lecz nie można ulegać przeświadczeniu, iż zawsze i wszędzie wybawi nas z opresji. Podobnie jak ekwipunek i sprzęt. Jest coraz lepszy i coraz powszechniej dostępny, lecz nie wystarczy mieć czekan i raki, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Trzeba też umieć się nimi posługiwać. A pozbawionemu wyobraźni turyście może nie pomóc ani wypasiona “komórka”, ani najnowszy sprzęt, ani TOPR. Jakiś czas temu dwóch młodych ludzi postanowiło potrenować w Tatrach zimowy biwak przed wyprawą w góry wyższe. Wyjechali kolejką na Kasprowy Wierch, zeszli kilkadziesiąt metrów niżej i rozbili namiot na środku nartostrady. W nocy spadł śnieg, wiatr utworzył zaspę, w której ich obozowisko zniknęło zupełnie. Nad ranem przejeżdżał tamtędy ratrak, przygotowujący trasę dla narciarzy... Tylko niebywałej przytomności umysłu kierowcy, Ci chłopcy zawdzięczają życie...

Rozmawiał: Kuba Terakowski

Wywiad został opublikowany w miesięczniku n.p.m. nr 11/2011. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie tego tekstu lub jego fragmentów, wymaga zgody Redakcji.


Strona główna