Chciałbym porozmawiać z Panem o rowerach trójkołowych.

Niestety, mało kto teraz interesuje się nimi. Nie "bolidami" na trzech kołach, lub tego typu pojazdami poziomymi, bo te mają licznych fanów, lecz zwyczajnymi "trójkołowcami" dla dorosłych. Media promują zdrowy tryb życia i chwała im za to, lecz aby nadążyć za modą trzeba być wciąż aktywnym, sprawnym i koniecznie nieustająco młodym. Kogo teraz obchodzą rowery dla emerytów i rencistów? Kogo zainteresuje rower skonstruowany z myślą o tych, którzy... nawet dobrze jeździć na rowerze nie potrafią?

A może jednak?

W latach sześćdziesiątych rowery trójkołowe produkował bydgoski "Romet". Wtedy, w niedużych ilościach "schodziły" tam z taśmy seryjne tricykle tak solidne, iż pojedyncze egzemplarze widuję do dzisiaj. Ale teraz popyt na nie jest tak niewielki, że składane są tylko na indywidualne zamówienie klienta.

Ile takich rowerów jest obecnie sprzedawanych w Polsce?

Nie więcej niż 2000 sztuk rocznie.

Jaka jest ich cena?

Najtańsze kosztują 1500 zł

I kto je kupuje najczęściej?

Ponad połowa nabywców to osoby starsze, które mają problemy z utrzymaniem równowagi. Niekiedy są to użytkownicy rowerów stacjonarnych, którzy latem mają ochotę odetchnąć świeżym powietrzem, lecz wybierają trzy koła, bo na dwóch czują się zbyt niepewnie. Mam też wśród klientów i takich, którzy proszą o tricykl, bo na tradycyjnym jednośladzie - pomimo starań - nie nauczyli się jeździć, a marzą o rowerze. Ostatnio, coraz częściej - i to jest niebywale ciekawe zjawisko - rowery trójkołowe kupują dorosłe dzieci dla swoich leciwych rodziców, chcąc zapewnić im równocześnie ruch i bezpieczeństwo. Historia zatacza tu specyficzne koło, bo najpierw dziadkowie sprawiają rowerki wnukom na pierwszą komunię, a potem te same wnuki - gdy już dorosną - zamawiają "trójkołowce" dla swoich, przechodzących na emeryturę rodziców... Ponadto spora grupa użytkowników rowerów trójkołowych to osoby niepełnosprawne, przede wszystkim dzieci upośledzone umysłowo lub fizycznie. Maluchy z Zespołem Down'a, porażeniem mózgowym, zanikiem mięśni, którym lekarze zalecają jazdę na rowerze. Dla wielu z nich opanowanie jednośladu może okazać się zbyt trudne, więc "trójkołowiec" bywa niezastąpiony - niski, na niewielkich kołach, koniecznie z koszyczkami i przeciwwagą na pedałach.

Z przeciwwagą?

To ciężarki, które powodują, że koszyczki same ustawiają się zawsze po górnej stronie pedałów. Ostatnio kilka takich małych tricykli zamówił dom dla dzieci specjalnej troski z Gdańska. Wiele osób kupujących rowery trójkołowe stara się o dofinansowanie z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, gdyż - zgodnie z prawem - pojazdy te mogą być uznane za niezbędne dla inwalidów.

A jak to można załatwić?

Albo poprzez Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie, albo przez jedną z zajmujących się tym fundacji. Dofinansowanie można otrzymać na przykład od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Największą szansę na ulgowy zakup "trójkołowca" mają osoby niepełnosprawne, o niskim dochodach, które przedstawią zaświadczenie lekarskie z adnotacją, że rower jest im niezbędny do rehabilitacji. Najczęściej PCPR'y finansują 60% kosztów nabycia roweru, a resztę stanowi wkład własny.

Zatem "trójkołowce" mogą służyć równie dobrze krzepkim emerytom - jako środek transportu, jak i rencistom - do rehabilitacji.

To dość delikatna kwestia, bo z jednej strony niepełnosprawnym zależy na podkreślaniu terapeutycznych cech i wartości tricykli, gdyż łatwiej im wtedy otrzymać dofinansowanie, lecz z drugiej strony sprawni użytkownicy rowerów trójkołowych nie chcą być postrzegani jak inwalidzi, więc aby uspokoić ich poczucie wartości trzeba podkreślać rekreacyjne walory "trójkołowców". W rzeczywistości tricykl jest równocześnie i pojazdem rehabilitacyjnym i rekreacyjnym, ale doskonale pamiętam starszego pana, który na siedemdziesiąte urodziny dostał od dzieci rower trójkołowy i... strasznie się o to obraził. Bo przecież - jak twierdził - jest wciąż w doskonałej formie, więc nie musi używać protez!

Udało się go udobruchać?

Drobnym fortelem...

Jakim?

Dzieci powiedziały mu, że "trójkołowiec" potrafi ważyć nawet 25 kilogramów, więc byle ułomek sobie z nim nie poradzi... (śmiech).

Rozumiem, sprytne. Dlaczego jednak tricykl jest aż taki ciężki?

Najwięcej waży rama. Oczywiście, można byłoby wykonać ją z superlekkiego stopu, lecz wtedy cena roweru wzrosłaby dwukrotnie. Natomiast wracając do fortelu: to był blef, gdyż jazda na rowerze trójkołowym wcale nie wymaga ani wyjątkowej siły, ani kondycji. "Lekkie" przełożenia pozwalają w ogóle nie czuć ciężaru pojazdu. To ważne, bo przeciętny użytkownik tricykla ma dość ograniczone możliwości fizyczne. Rower na trzech kołach ma - rzecz jasna - przyspieszenie znacznie słabsze, od tradycyjnego i trudno nim przekroczyć prędkość 20 km/godz., lecz to w niczym nie zmniejsza komfortu codziennego użytkowania. Przecież emeryci nie używają tricykli do downhill'u... (śmiech).

A do turystyki?

Nie słyszałem o żadnej wyprawie na "trójkołowcach". I szczerze się dziwię, bo jakkolwiek wolniejsze, to jednak tricykle oferują użytkownikom bezcenne udogodnienie w postaci kosza na bagaż. Można w nim zmieścić więcej, niż w klasycznych sakwach.

Ten kosz mógłby zapewne służyć także działkowiczom.

Mógłby. Pamiętam taką reklamę w pewnym kolorowym magazynie: para uśmiechniętych emerytów na rowerach trójkołowych, wiezie w koszykach stosy owoców, wiązki warzyw i bukiety kwiatów. Sielanka... To było zachodnie czasopismo... W Polsce nigdy nie widziałem "trójkołowca" na działkach. Mam natomiast klienta cierpiącego na szpotawość stóp. Odkąd pamiętam zawsze jeździ na trójkołowym rowerze, jeszcze tym "rometowskim". Mój syn wciąż mu spawa, łata i reperuje ten pojazd, który już dawno powinien trafić na złom. Nie trafił, bo kaleki właściciel sam używa go do zbierania złomu, puszek, butelek i makulatury. Ten rower go utrzymuje i jest niezastąpiony właśnie dlatego, że ma dużo miejsca w koszu na wszystkie "skarby" znalezione na wysypiskach.

Zapewnia też właścicielowi dużą mobilność.

Tak, on już prawie w ogóle nie może chodzić, lecz na tricyklu śmiga jak burza. Widząc jak jeździ nie sposób uwierzyć, iż jest ułomny. Zdrowi "poszukiwacze" nie mają przy nim szans. O nic na świecie nie dba tak, jak o ten swój rower. Na drugim biegunie są firmy, które rowery trójkołowe zamawiają do transportu wewnętrznego. To nieporozumienie, bo po pierwsze zwyczajne tricykle są za słabe do intensywnej, przemysłowej eksploatacji, a po wtóre wiadomo, że tam gdzie za sprzęt odpowiadają wszyscy, tam nikt o ten sprzęt nie dba. Kiedyś trafiło do mnie kilkanaście "trójkołowców" reklamowanych przez pewien duży zakład, pod pretekstem "niespełniania warunków". Wszystkie były tak zdewastowane, jak gdyby ktoś niszczył je z premedytacją, nawet szkiełka odblaskowe miały porozbijane... Rowery dla firm muszą być wykonane w innej technologii, a przez to są droższe.

Czy poza ramą i koszem, rower trójkołowy ma jeszcze jakieś nietypowe części?

Nie, wszystkie podzespoły są standardowe. Czasem tylko, na specjalne życzenie montowany jest jeszcze uchwyt do przewożenia laski lub kuli. Osoby, które mają problemy z zachowaniem równowagi mogą też zamówić dodatkowo siodełko z oparciem. Emeryci chętnie dokupują jeszcze podstawkę do ćwiczeń stacjonarnych, czyli stojak pod tylną oś, na którym można oprzeć koło i pedałować w miejscu. W ten sposób, na tym samym rowerze można latem jeździć na zewnątrz, a zimą w mieszkaniu. Analogiczne podstawki bywają jednak używane do tradycyjnych jednośladów, więc nie są specjalnie dedykowane tricyklom. Co jeszcze? Dość często w "trójkołowcach" montuje się silniczki elektryczne na przednie koło.

Samodzielnie napędzające pojazd, czy tylko wspomagające?

Mają moc 450 W, czyli taką, jak rozruszniki w samochodach. Mogą więc być z powodzeniem używane jako jedyne źródło energii, lecz wówczas akumulatory rozładowują się po 25 - 30 km jazdy. Znacznie ekonomiczniejsze jest wspomaganie pracy nóg silnikiem tylko na podjazdach, długich prostych, lub gdy wiatr wieje z przeciwka. Wtedy ogniwa pozwalają przejechać 60 - 70 km.

Rower trójkołowy różnią też od zwyczajnego wymiary...

Przede wszystkim szerokość - w zależności od modelu 75 lub 85 cm. Większe produkowane są sporadycznie, bo nie mieszczą się w typowych drzwiach, więc trudno byłoby wprowadzić je do mieszkania lub piwnicy. Z resztą wszystkie "trójkołowce" są nieco kłopotliwsze w przechowywaniu, bo wymagają więcej przestrzeni. No, i wnoszenie po schodach może wymagać pomocy drugiej osoby.

A czy małe rowerki trójkołowe mogą służyć dzieciom do nauki jazdy na "prawdziwym" rowerze?

Moim zdaniem są do tego najlepsze. Z całą pewnością nie należy zaczynać oswajania dziecka z jednośladem od tych roweropodobnych zabawek z pedałami zamontowanymi w osi przedniego koła, bo kręcąc nogami maluch szarpie kierownicą raz w jedną, raz w drugą stronę, co utrudnia jazdę i może go w ogóle zniechęcić do roweru. Była kiedyś z Częstochowie firma produkująca dziecięce "trójkołowce", w zasadzie miniatury tricykli dla dorosłych - z łańcuchem i porządnym napędem na tylne koła. Moja córka uczyła się jeździć na takim rowerze, a teraz używa go wnuk. Dzisiaj już niestety nikt w Polsce nie montuje takich rowerów. Szkoda, bo są lepsze do nauki jazdy od tych, z dwoma dodatkowymi kółkami przykręconymi z tyłu.

A dlaczego lepsze?

Gdyż tricykl - podobnie jak bicykl - styka się z ziemią w dwóch miejscach (bo tylko na idealnie płaskiej nawierzchni, wszystkie trzy koła dotykają podłoża równocześnie), więc wymusza niejako podświadome balansowanie ciałem, co przyspiesza proces uczenia. Analogicznie rower z dodatkowymi kółkami - czyli de facto czterokołowy - ma prawie zawsze trzy punkty podparcia, czyli nie wymaga balansowania. Ponadto, dodatkowe tylne kółka zawsze nieco wiszą w powietrzu, a niekiedy rodzice jeszcze celowo unoszą je wyżej przekonani, że w ten sposób zmuszą dziecko do sprawniejszego utrzymywania równowagi. Skutek jest taki, co obserwuję nagminnie, że maluchy na "czterokołowcach" jeżdżą przekrzywione w jedną stronę, odruchowo zapewniając sobie w ten sposób trzeci punkt podparcia. Nauka jazdy na rowerze powinna rozpoczynać się od opanowania umiejętności równoczesnego pedałowania i patrzenia przed siebie, z zachowaniem właściwej pozycji. Balansowanie pojawi się samo, o ile mu na to pozwolimy... Rowerek z bocznymi kółkami ma jednak tę przewagę nad "trójkołowcem", że kółka można odkręcić gdy dziecko już nauczy się jeździć.

Aż trudno uwierzyć, że "trójkołowce" są takie idealne - doskonałe dla dzieci, znakomite dla emerytów - czy na prawdę nie mają żadnych wad?

Po pierwsze rower trójkołowy jest - co już mówiłem - dość duży i ciężki. Po drugie zawsze nieco "ściąga" w stronę napędzającego koła, wprawdzie można się szybko do tego przyzwyczaić i dysproporcję kontrolować podświadomie, ale na początku wrażenie bywa zaskakujące. No, i nie polecałbym "trójkołowca" osobom z dużą nadwagą, bo to trzecie koło powoduje dodatkowe opory toczenia, co w połączeniu z ciężarem rowerzysty może okazać się kłopotliwe. Z kolei na bardzo ostrych zakrętach tylne koła zawsze jadą nieco "bokiem", również nieco utrudniając prowadzenie pojazdu. Można oczywiście montować w tricyklach mechanizmy różnicowe, ale to znacząco podnosi koszty produkcji.

Czy na rowerze trójkołowym można się przewrócić?

Hmmm... Może jadąc jednym kołem po wysokim chodniku, a drugim po jezdni? Albo przecinając w poprzek stromy stok góry? Nie wiem, nigdy nie próbowałem... (śmiech). Z całą pewnością na "trójkołowcach" można spokojnie jeździć nie tylko po ulicach i rowerowych alejkach, ale także po wszystkich niezbyt karkołomnych ścieżkach.

A czy wśród rowerów trójkołowych zdarzają się też jakieś dodatkowo nietypowe?

O tak! Ostatnio od firmy reklamującej kawę przyjąłem zamówienie na tricykl, w którym z tyłu zainstalowana będzie dwustronna plansza, a po bokach stojaki na termosy. Kiedyś poproszono mnie też o wykonanie pojazdu dla dwóch osób siedzących obok siebie na kanapie - jak w rikszy - i pedałujących równocześnie. Takie rowery, ale już czterokołowe, oferują wypożyczalnie w niektórych miejscowościach letniskowych; w wakacje można nimi przejechać się na przykład Mierzeją Jeziora Bukowo - z Dąbek do Dąbkowic - drogą zamkniętą dla samochodów. Innym typem roweru trójkołowego jest też - coraz rzadziej już spotykany - wózek inwalidzki dla osób z niedowładem kończyn, które pedałują rękami: korba umieszczona jest na w kierownicy, a napęd przenoszony przez łańcuch na przednie koło. Z kolei renesans przeżywa od kilkunastu lat inny rodzaj "trójkołowca" jakim jest riksza. Kilka takich pojazdów zmontowanych przeze mnie obsługuje jeden z największych cmentarzy komunalnych w Polsce, przewożąc odwiedzających. Cmentarz ten ma ponad 60 hektarów powierzchni, więc dla wielu osób starszych przejście od bramy do grobu na drugim końcu, jest bardzo męczące. Można powiedzieć, że w ten specyficzny sposób "trójkołowce" - jako riksze - też są rowerami dla emerytów.

Innym rowerem "przychylnym" emerytom może być zapewne tandem.

Tak, to jest kolejny znak czasów, że dawniej na tandemach jeździli zazwyczaj rodzice z dziećmi, a teraz - coraz częściej - dzieci z rodzicami. Wciąż jednak takie team'y należą do rzadkości. Bardzo często natomiast pasażerami tandemów są osoby niepełnosprawne - upośledzone umysłowo albo fizycznie - na przykład niewidomi. Tandemy kupują też niekiedy domy opieki społecznej dla podopiecznych oraz... firmy organizujące imprezy integracyjne dla swoich klientów. Wtedy, aby pasażer mógł czuć się potrzebniejszy, manetki przerzutek montowane są z tyłu. Ale tandemy cieszą się jeszcze mniejszym powodzeniem, niż rowery trójkołowe.

Naprawdę? Dlaczego?

Myślę, że dlatego, iż - jak sama nazwa wskazuje - do tandemu potrzebne są dwie osoby, które równocześnie mają ochotę i czas na wspólną przejażdżkę. A o czas teraz coraz trudniej. Niestety, brak czasu to kolejny znak naszych czasów.

Jakub Terakowski

Wywiad został opublikowany w miesięczniku "Rowertour" nr 4/2010. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie tego tekstu lub jego fragmentów, wymaga zgody Redakcji.


Strona główna