Rozmowa z Leszkiem Maślanką - znakarzem szlaków turystycznych


Jak został Pan znakarzem?

W roku 1965 zdałem maturę i z grupą znajomych wybrałem się na pierwszą w moim życiu poważną, pieszą wycieczkę w góry: z Woli Radziszowskiej (gdzie wówczas mieszkałem) na Babią Górę. Podczas tej wycieczki wpadliśmy na pomysł założenia Koła PTTK, zamiar zrealizowaliśmy i niecały rok później, w Woli Radziszowskiej ruszyło jedno z nielicznych w Polsce wiejskich Kół PTTK. Zaczęliśmy wtedy bardzo intensywnie wędrować po górach i okolicach Krakowa, wyjeżdżaliśmy właściwie co tydzień. Obrywało nam się i od sąsiadów, i nawet od księdza z ambony...

Za co?

No, bo kto to widział, aby w niedziele tak włóczyć się po bezdrożach? Jesienią roku 1966 mój kuzyn - Zenek Maślankowski - namówił mnie oraz kilku innych członków naszego Koła do udziału w kursie znakarskim. Uczono nas metodyki i technologii znakowania szlaków turystycznych. Prowadzący kazali wyobrażać sobie jak szlaki widzi ktoś, kto nigdy wcześniej nie chodził po górach, bo przecież prawidłowe oznakowania powinny być czytelne i jednoznaczne nawet dla nowicjuszy. Całość zakończyła się dwudniowym egzaminem terenowym.

Na czym polegał?

Najpierw pod okiem komisji odnawialiśmy szlak z Jordanowa na Górę Ludwiki. Potem, każdemu kto już otrzymał uprawnienia znakarza przydzielono do pierwszego samodzielnego „przetarcia” jeden szlak nizinny. Mnie przypadły w udziale dwa odcinki nieistniejącego już niebieskiego szlaku okrężnego wokół Krakowa.

A dlaczego ten szlak przestał istnieć?

Bo stracił rację bytu. Wytyczony został w latach pięćdziesiątych po polnych, wiejskich i leśnych traktach, które sukcesywnie - w miarę rozbudowy miasta i okolicznych miejscowości - albo znikały, albo zamieniały się w asfaltowe szosy.

Jak wygląda procedura likwidacji szlaku? Kto i na jakiej podstawie o tym decyduje?

Są dwie podstawowe przyczyny likwidacji szlaku - pierwsza, gdy nie jest używany przez turystów, druga - gdy dwa szlaki na długim odcinku idą razem, wtedy jeden z nich zostaje skasowany. W przypadku szlaków górskich decyzję o likwidacji szlaku podejmuje Komisja Turystyki Górskiej [KTG] Zarządu Głównego PTTK.

A kto stwierdza, że dany szlak nie jest używany przez turystów?

Często właśnie znakarze - jako osoby najlepiej zorientowane i najaktywniejsze w swoim rejonie. Sam potrafiłbym wskazać w Beskidzie Makowskim kilka szlaków, które istnieją już na pograniczu zasadności. Odrębną kwestię stanowi zmiana przebiegu oznakowania, ostatnio coraz powszechniej wymuszana przez właścicieli terenów, po których prowadzą szlaki. Znamiennym jest to, że żadnych konfliktów nie było, gdy po szlakach poruszali się tylko turyści piesi. Pierwsze protesty pojawiły się wraz z nastaniem mody na rowery górskie, ale prawdziwe lawiny skarg spadają na KTG odkąd po szlakach zaczęły jeździć motocykle, quady i samochody terenowe. Rozmawiamy z gospodarzami, ale nasze prośby i tłumaczenia, że szlak jest pieszy nie pomagają, bo co to właściciela terenu obchodzi, skoro pod oknami hałasują mu zmotoryzowane ekipy? Żąda zmiany przebiegu szlaku, więc my musimy się podporządkować.

Jak wygląda likwidacja szlaku w terenie?

Podczas poprawnie przeprowadzonej kasacji wszystkie znaki powinny zostać zamalowane szarą farbą, a drogowskazy i inne oznakowania zdemontowane. Niestety zdarza się też dość często, że szlak „umiera śmiercią naturalną”, czyli nieodnawiany i nieuczęszczany zarasta, a znaki powoli znikają same. Pamiętam, że jeszcze w latach siedemdziesiątych widywałem gdzieniegdzie oznakowania przedwojenne.

Czy były takie same jak teraz?

Pod koniec okresu międzywojennego znaki były już podobne do obecnych - miały dwa poziome białe paski - u góry i u dołu oraz kolorowy w środku. We wcześniejszych oznakowaniach biały pasek był tylko jeden, a w najstarszych w ogóle nie używano białej farby. W Polsce pierwszy znakowany szlak turystyczny wytyczył Walery Eljasz Radzikowski pomiędzy Zakopanem i Morskim Okiem. Następnym pasmem, gdzie wyznaczano szlaki był rejon Czarnohory, a później bardzo intensywnie „malowane” były Beskidy. Warto zwrócić uwagę na Beskid Żywiecki, gdzie znakowanie miało wręcz znamiona walki Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego [PTT] z Beskidenverein.

Czyli znakarstwo miało wtedy swój wymiar polityczny i patriotyczny.

No tak, bo z jednej strony Beskidenverein próbował zagospodarować turystycznie cały Beskid Żywiecki i Mały, a z drugiej strony PTT starało się zaznaczyć polskość tych pasm. W latach dwudziestych w rejonie Babiej Góry doszło nawet do tak zwanej „wojny na pędzle”, gdy działacze PTT i Beskidenverein nawzajem zamalowywali sobie znaki. W rejonie Myślenic, gdzie teraz mieszkam, pierwsze szlaki wytyczono w latach dwudziestych ubiegłego wieku.

I jak przebiega takie pierwsze wyznaczanie szlaku?

Najpierw trzeba mieć pomysł na to którędy i dlaczego dany szlak powinien prowadzić. Potem należy tę trasę kilkakrotnie przejść, później trzeba uzyskać zgodę na przeprowadzenie szlaku od właścicieli terenów, przez które będzie przebiegał. Po dopełnieniu formalności należy przygotować szczegółowe opracowanie trasy.

Czyli?

Czyli nanieść szlak na bardzo dokładną mapę i opisać zgodnie z wytycznymi Komisji Turystyki Górskiej. Dopiero dysponując takim opracowaniem można oficjalnie wystąpić do KTG o zatwierdzenie przebiegu szlaku i zgodę na wyznakowanie. Po zmianach prawnych w latach dziewięćdziesiątych, zgodę na wytyczenie szlaku może też wydać wójt, burmistrz lub starosta. Takich lokalnych szlaków jest już w górach bardzo dużo, łatwo je odróżnić od pttk’owskich, bo mają odrębne i niejednolite oznakowania.

Powiedział Pan, że proponowaną trasę szlaku należy najpierw samemu kilkakrotnie przejść.

Trzeba sprawdzić czy wymyślona droga rzeczywiście ma walory krajobrazowe oraz czy istnieją ścieżki, które można oznakować. Kilkanaście lat temu dostałem decyzję KTG o likwidacji szlaku niebieskiego z Cietnia do Dobczyc, gdyż na długim odcinku dublował się z żółtym. Postanowiłem wtedy, że uratuję ten szlak proponując „przerzucenie” go przez Trupielec na Zarabie. W zanadrzu miałem dwa argumenty przemawiające za utrzymaniem szlaku w nowym przebiegu: połączenie Myślenic z Beskidem Wyspowym oraz malownicze i nikomu nieznane Sarnulki. Pięć razy jednak przeszedłem tę drogę, zanim zdecydowałem się oficjalnie wystąpić w obronie szlaku.

Wygrał Pan?

Tak. KTG wyraziła zgodę na sugerowane przeze mnie modyfikacje. Wyznaczyłem i pomalowałem niebieski szlak na całym zmienionym odcinku. Dzisiaj byłoby mi już znacznie trudniej wytyczyć zupełnie nową trasę, bo w lasach ubywa ścieżek. Kiedyś, ludzie na wsiach do lasu chodzili po wszystko, a teraz najczęściej jeżdżą tam traktorami.

Jakie zasady obowiązują podczas znakowania szlaku?

Teoretycznie komplet informacji zawiera „Instrukcja Znakarska”, więc każdy zainteresowany może ją sobie przeczytać. Żadne wytyczne nie zastąpią jednak doświadczenia i wyczucia. Mówiłem już, jak na kursie uczono nas patrzeć na ścieżkę „oczami” początkującego turysty. Proszę zwrócić uwagę, iż szlaki malowane przez znakarzy, którym brakuje wyobraźni są jak gdyby jednokierunkowe - turysta idący w tą samą stronę, w którą szedł zespół znakarzy łatwo odnajdzie właściwą ścieżkę, ale idąc w przeciwnym kierunku będzie musiał oglądać się, aby nie zgubić drogi. Żadna instrukcja nie nauczy odpowiedniej intuicji. Z resztą instrukcje wciąż się zmieniają, dawniej znak szlaku miał mieć 20 centymetrów szerokości i 12 wysokości, teraz zaleca się malowanie znacznie mniejszych oznakowań, a to wszystko przecież powinno zależeć od sytuacji. Mnie zdarzało się malować „płachty” o wymiarach pół metra na pół metra, bo taka wielkość jest moim zdaniem konieczna, gdy szlak prowadzi na przykład przez pola, a oznakowanie umieszczam na jedynym drzewie rosnącym na środku.

To czemu w takiej sytuacji nie stosuje się tyczek?

Tyczki można spotkać zimą na niektórych szlakach wysokogórskich, natomiast niżej palikowanie tras nie ma sensu, bo takie oznakowania są niestety błyskawicznie niszczone - przewracane, łamane, lub palone w ogniskach. Nie mamy pieniędzy na „walkę z wiatrakami”.

A kto i jak finansuje odnawianie szlaków?

Zespół znakujący dostaje od KTG około 45 złotych za każdy kilometr szlaku. Z tego sfinansować trzeba cały sprzęt oraz wszystkie materiały, przejazdy, wyżywienie i ewentualne noclegi. To, co zostanie - o ile w ogóle zostanie - podzielone pomiędzy członków zespołu znakującego, stanowi ich skromne wynagrodzenie. I nie ma znaczenia, że na przykład deszcz przerwał nam pracę. Wiele razy zdarzało się, że jechaliśmy gdzieś przez godzinę lub dwie, a tam okazywało się, że musimy zrezygnować ze znakowania, bo zaczyna padać. Trzeba było ponownie przyjechać w to samo miejsce, a przecież nikt nie zwracał nam dodatkowych kosztów przejazdu. Uważam, że chcąc dobrze oznakować szlak, nie sposób na tym zarobić.

Czyli to znakarz sam wybiera i kupuje farbę?

Tak. Ja od wielu lat używam tylko białego Emolak’u, który nie żółknie na słońcu, natomiast kolor wybieram w zależności od producenta. Kiedyś dostałem do odnowienia czerwony szlak z Mędralowej na Halę Krupową. Kupiłem farbę zgodną z zaleceniami KTG, pomalowałem, znaki wyglądały doskonale, ale nie minął miesiąc i zupełnie zrudziały…

Ile farby potrzeba na wymalowanie kilometra szlaku?

Trudno powiedzieć, bo czasem na kilometrze maluje się pięć znaków – gdy kompletnie nie ma na czym ich umieścić, a czasem dziesięciokrotnie więcej. Instrukcja mówi wprawdzie, że znaki powinny być rysowane nie gęściej, niż co 50 metrów, ale jeżeli ścieżka jest kręta, lub wielokrotnie krzyżuje się z innymi, to niekiedy trzeba malować je nawet w odstępach dziesięciometrowych. Zgodnie z zasadami, turysta stojący na skrzyżowaniu powinien widzieć przynajmniej dwa następne znaki.

Jeden nie wystarczy?

Nie, ponieważ w przypadku wycięcia „kluczowego” drzewa, bardzo łatwo byłoby się zgubić w takim miejscu.

A czy to prawda, że kiedyś drzewa ze znakami były chronione?

Rzeczywiście, istniał taki zwyczaj, ale nigdy nie został usankcjonowany prawnie. Wszystko zależy od dobrej woli właściciela terenu. Znam miejsca, gdzie wycina się wszystko „jak leci”, znam i takie, gdzie drzewa pozostają nietknięte. Kiedyś w rejonie Polany Gronie ktoś wyciął ze zwalonego pnia fragment kory ze znakiem i przybił do stojącego obok drzewa. Identycznie postąpił ktoś inny w Paśmie Babicy, a w Lasach Państwowych zdarza się jeszcze, że drzewa ścina się tuż powyżej znaku, ale wszystko to są pojedyncze przypadki. Niestety, znacznie częściej widuję akty świadomego niszczenia oznakowań.

Na przykład?

Na zejściu z Kotonia do Skomielnej Czarnej wycięte zostały w pniach drzew wszystkie kolejne znaki szlaku. O ironio takie „oznakowanie” prostokątnymi bliznami na korze jest znacznie trwalsze od jakiegokolwiek malowania…

Co zawiera ekwipunek znakarski?

Przynajmniej kilogram białej farby, połowę z tego kolorowej i jeszcze nieco szarej do malowania podkładów lub obwódek. Niezbędna jest siekiera do przycinania gałęzi i ociosania powierzchni pod znakiem, ze dwie druciane szczotki do czyszczenia kory, kilka pędzli, rozpuszczalnik, nosidła.

Nosidła?

No tak, bo przecież puszek z farbą nie mogę mieć w plecaku. Zrobiłem sobie blaszane nosidła na dwie puszki, konstrukcją przypominają „dwojaki”, w których dawniej podczas żniw gospodynie nosiły obiady, dla pracujących w polu.

Z pokrywkami?

Nie, ja nie zamykam puszek z farbą podczas malowania, bo manipulowanie wieczkami przy każdym znaku bardzo zwolniłoby tempo pracy. Wystarczy, że trzy – czterokrotnie w ciągu dnia doleję nieco rozpuszczalnika. No chyba, że wieje bardzo silny wiatr, albo jest gorąco – wtedy muszę rozcieńczać raz na godzinę. Ostrożnie i z wyczuciem, bo zbyt rzadka farba spływa z pnia i trzeba czekać aż zgęstnieje.

Przebiera się Pan do malowania?

Tak, oczywiście – mam osobny zestaw ubrań znakarskich, bo nie sposób uniknąć pochlapania.

Ile zatem waży sam dodatkowy ekwipunek znakarski?

Siedem, osiem kilogramów. Malowanie z ciężkim plecakiem jest bardzo niewygodne, więc najczęściej w zespole znakarskim ten, kto maluje, jest zwolniony z noszenia bagażu.

A zdarza się Panu pracować w pojedynkę?

Dawniej nawet fragmenty Głównego Szlaku Beskidzkiego malowałem bez wsparcia. Wtedy nosiłem ze sobą także cały sprzęt biwakowy, więc plecak potrafił ważyć ponad 20 kilogramów. Teraz sam chodzę tylko na krótkie odcinki szlaków, natomiast na dłuższe wybieram się z żoną i synami. Cała moja rodzina ma uprawnienia znakarskie.

Która pora roku jest najlepsza na znakowanie?

Zgodnie z zasadami malowanie należy przeprowadzać w maju lub czerwcu, tak aby z jednej strony roślinność była już na tyle rozwinięta, by w wyniku dalszego rozwoju nie zasłoniła znaków, a z drugiej strony - aby znakowanie zakończyć przed szczytem sezonu turystycznego. Niestety, zbiurokratyzowanie procedur finansowania prac znakarskich dość często powoduje przesunięcie ich na jesień.

Czy dobrze rozumiem, że Pan nie tylko sam maluje szlaki, ale też koordynuje ich znakowanie?

Tak, od roku 1973 prowadzę i nadzoruję całość prac znakarskich w myślenickim Oddziale PTTK. Mam tu obecnie ośmiu znakarzy.

A w jaką pogodę znakuje się najlepiej?

Gdy jest chłodno, ale słonecznie. Oczywiście nie może padać, nie powinno być mgły, źle maluje się przy dużym wietrze, bo strząsa farbę z pędzla oraz podczas upałów, gdyż farba gęstnieje zbyt szybko. Nie sposób też znakować nazajutrz po opadach, bo pnie drzew są mokre. Najdłużej schnie gładka kora buków, na której malować jest najłatwiej.

Ile kilometrów szlaku można pomalować w ciągu dnia?

Pomalować można dużo. Dobrze pomalować – znacznie mniej. Mój rekord w optymalnych warunkach to ponad 20 kilometrów, ale to było na nizinnym szlaku, prowadzącym po asfalcie, podczas kilkunastu godzin pracy. W lesie, gdy trzeba przycinać gałęzie i ociosywać korę, pięć kilometrów dziennie to niezły wynik.

Jak często odnawiane są oznakowania szlaków?

Zgodnie z „Instrukcją Znakarską” – raz na trzy lata. W rzeczywistości różnie z tym bywa, niekiedy częściej, a niekiedy rzadziej – zależnie od potrzeb i możliwości.

Co powinien zrobić turysta, który zauważy, że przebieg szlaku stał się nieczytelny, na przykład na skutek wycinki drzew?

Powinien zgłosić to do Komisji Turystyki Górskiej w Krakowie, przy ulicy Jagiellońskiej 6.

I rzeczywiście takie zgłoszenia się zdarzają?

Rzadko. A jeżeli już, to interwencje i skargi najczęściej dotyczą teraz usuwania znaków lub blokowania przejścia na terenach prywatnych przez właścicieli gruntów. Czy zna Pan szlak z Jodłownika do Grodziska? Tam w jednym miejscu znaki prowadziły dosłownie przez podwórko, lecz gospodarze nie mieli zastrzeżeń do momentu, gdy po obejściu zaczęły im jeździć quady. Postawili płot, zamknęli bramę i znów mają spokój.

A szlak?

Poprowadziłem go dookoła. Ostatnio korygowałem też przebieg żółtego szlaku z Dobczyc na Łysinę, bo gospodarze cofnęli zgodę na używanie ich prywatnej drogi.

Jak wygląda procedura uzyskania pozwolenia lub wycofania zgody?

Najczęściej wszystko ustalane jest nieformalnie. Po prostu idę do właściciela terenu i pytam czy mogę tędy poprowadzić szlak, albo namalować znaki na szopie lub płocie.

Zgadzają się?

Dawniej bez wahania, teraz różnie z tym bywa. A nowobogaccy niekiedy nie życzą sobie, aby turyści przechodzili nawet tylko obok ich posiadłości. Zdarza się, że szlaki prowadzące blisko prywatnych posesji są celowo zamalowywane przez właścicieli. Ale bywa też odwrotnie, że na przykład gospodarstwa agroturystyczne malują znaki prowadzące do nich, a niekiedy „dzikie” oznakowania rysowane są całkowicie bezinteresownie, od lat ktoś maluje szlak z Góry Stołowej na Łysą Górę, tylko dla jej walorów krajobrazowych.

Interweniuje Pan w takich przypadkach?

Tylko wtedy, gdy imitują prawem chronione oznakowania pttk’owskie. Kiedyś zamalowywałem szlak, wytyczony przez studentów i prowadzący do ich chatki, bo znaki do złudzenia przypominały nasze.

A co Ci studenci powinni zrobić, aby zalegalizować szlak?

Wystarczy poprosić o zgodę w KTG. Jeżeli oznakowania są prawidłowe, to nawet nie trzeba ich przemalowywać.

Czy KTG udostępnia bieżące informacje o przebiegu szlaków?

Tak, oczywiście - te dane wykorzystują między innymi wydawnictwa kartograficzne przy aktualizacji map. Natomiast nikt - o ile wiem - nie dysponuje pełną bazą informacji o szlakach turystycznych, ścieżkach dydaktycznych, czy trasach rowerowych wyznaczanych przez lokalne władze, instytucje, czy stowarzyszenia. Tutaj panuje kompletny chaos, niekiedy oznakowania są odnawiane, niekiedy malowane podczas naprędce improwizowanych akcji, zostają szybko zapomniane i znikają z biegiem lat. Część z tych oznakowań trafia na mapy i pozostaje w kolejnych wydaniach, chociaż w terenie nie ma już po nich śladu, a części brakuje na mapach, pomimo, iż od dawna istnieją w rzeczywistości.

Czy PTTK zajmuje się znakowaniem szlaków turystycznych innych niż piesze?

Tak, ale tylko narciarskich, jako odpowiedników letnich tras pieszych. Te szlaki znakowane są kwadratami podzielonymi po przekątnej na dwa różnokolorowe trójkąty, z których jeden jest pomarańczowy. Natomiast pozostałe oznakowania nie są nasze, nota bene czasem ich nadmiar bywa już kłopotliwy - widuję drzewa, których pnie są niemal z góry na dół zamalowane - dwa szlaki PTTK, trzy rowerowe, papieski, konny, a do tego jeszcze ścieżka dydaktyczna... Ale znacznie poważniejszym problemem jest prowadzenie tras rowerowych po istniejących szlakach pieszych, gdzie na stromych zjazdach, pędzący po cichu rowerzyści mogą stanowić olbrzymie zagrożenie. To już nawet motocykliści są mniej niebezpieczni, bo słychać ich z daleka. Optymalne byłoby rozdzielenie szlaków rowerowych i pieszych na stromych odcinkach, ale KTG nie ma prawa rezerwowania ścieżek, po których prowadzą znaki, a rowerzyści nonszalancko wykorzystują istniejącą infrastrukturę, bo tak im najwygodniej.

Czy kolory szlaków oznaczają cokolwiek?

Nie, kolory nie oznaczają absolutnie niczego! Wciąż pokutuje przekonanie, że czarne szlaki są najtrudniejsze, a zielone najprostsze, ale to nieprawda - takie reguły obowiązują wyłącznie na nartostradach, natomiast na szlakach pieszych jedyną zasadą jest, aby dwa szlaki tej samej barwy nie krzyżowały się w żadnym punkcie. I tylko według tego klucza dobierane są teraz kolory znaków. Dawniej, owszem - gdy wytyczano pierwsze szlaki dalekobieżne, to te prowadzące ze wschodu na zachód były czerwone, a wiodące wzdłuż osi północ - południe - malowano na niebiesko, ale dzisiaj nawet króciutki „łącznik” potrafi być czerwony, gdy konfiguracja innych kolorów tego wymaga.

Jak wygląda idealnie oznakowany szlak?

Na początku, końcu oraz na ważniejszych „węzłach” muszą wisieć drogowskazy, znaki powinny znajdować się na poziomie oczu, lub nieco wyżej, aby zimą nie zasłonił ich śnieg, a wszelkie skrzyżowania trzeba oznakować czytelnie i jednoznacznie. Jeżeli szlak skręca, to rozwidlenie należy wcześniej zaanonsować znakiem łamanym, natomiast na samym zakręcie niezbędna jest jeszcze strzałka. Znaki muszą być dobrze widoczne z daleka, a na skrzyżowaniach trzeba malować je na tyle gęsto, by turysta mógł zauważyć przynajmniej dwa kolejne. Oznakowania powinny być rysowane prostopadle do ścieżki, a nie równolegle - z wyjątkiem sytuacji, gdy szlak prowadzi wyraźną drogą wzdłuż litej ściany lasu. Mógłbym tak jeszcze długo… (śmiech)

A jak szacowane są czasy przejść podawane na drogowskazach?

Zasada jest prosta: przyjmuje się, że przejście czterech kilometrów zajmuje godzinę i dodatkowo na każde sto metrów podejścia dolicza się dziesięć minut, a na sto metrów stromego zejścia - pięć. Czyli przykładowo na przejście trzech kilometrów szlaku, wznoszącego się na tym odcinku o sto metrów potrzeba według tych wyliczeń 55 minut, więc na drogowskazie podaje się w zaokrągleniu jedną godzinę. Nieco inne normy obowiązują w Tatrach.

Gdyby ktoś z Czytelników „n.p.m.” chciał zostać znakarzem, to co powinien zrobić?

Skończyć kurs, lub przejść szkolenie u znakarza. Zapraszam serdecznie!


Powyższy tekst został opublikowany w miesięczniku n.p.m. nr 6/2009


Strona główna