ÓSMA PRZECHADZKA - PRZERWANA...

11.06.2010
     Jadę autobusem z Gdańska do Wisełki, zaduch i upał są nieprzytomne.
     Dzwoni Maciek, który przed tygodniem wyruszył ze Świnoujścia na wschód, właśnie mija Rowy, idzie do Smołdzińskiego Lasu szlakiem, więc chyba nie spotka się z Krzysztofem, który w niedzielę wyszedł z Helu na zachód. Chwilę później dzwoni Krzysztof: właśnie przyszedł do Rowów, jest w "Chłopskiej" (naszej "włóczykijskiej" knajpce), nie spotkał Maćka. Minęli się chyba o kwadrans.
     Następny telefonuje Janusz: jest w Trzęsaczu, idzie z synem i psem na wschód. Potem przychodzi SMS od Krzysztofa - "przeczekuję burzę w krzakach" oraz od Magdy - "wyłączam komórkę, nad Gdańskiem grzmi". A ja wjeżdżam do Kołobrzegu, jest godz. 13.00, lecz robi się ciemno jak późnym wieczorem, za szybą autobusu ściana deszczu... No cóż, ładnie się zaczyna... :)
     Znowu dzwoni telefon, to ponownie Janusz - znalazł w Rewalu martwą fokę, nie ma numeru, pod który należy zgłosić obserwację, lecz wie, że znam ludzi z Fokarium i Błękitnego Patrolu WWF, więc prosi, abym do nich zadzwonił. Dzwonię, okazuje się, że Monika Łaskawska (koordynator BP WWF) jest akurat w pobliżu, więc osobiście pojedzie po zwłoki. Monikę ulewa złapała w Wisełce, czyli tam, gdzie jadę...
     Wysiadam, w Wisełce świeci słońce i tylko kałuże świadczą o burzy. Idę na "naszą" kwaterę.
     Dzwoni Jurek, spóźni się, nie będzie go jutro w Świnoujściu, zamierza nas gonić. Przychodzi też SMS od Agnieszki, także nie przyjedzie, bo zmarł tata jej najbliższej przyjaciółki. Miało nas być dwanaście, zostało (wliczając wcześniejsze rezygnacje) siedem. Pani Alina (nasza gospodyni) jest wyraźnie rozczarowana kolejną redukcją naszej ekipy. Na następnych kwaterach będę mógł z większym wyprzedzeniem uprzedzać o zmianie liczebności grupy.
     Idę do kościoła, sprawdzam msze w sobotę wieczorem i niedzielę, z myślą o chętnych uczestnikach Ósmej Przechadzki. Dzwoni Nina, chcą z Andrzejem dołączyć w przyszłym tygodniu, pyta czy mogą? Zapraszam!
     Cichy, słoneczny wieczór mija szybko. Po raz pierwszy od poprzedniej Przechadzki oglądam całe wiadomości, bo przecież w domu nie mam telewizora.
     Wieczorem raz jeszcze dzwoni Maciek. Jest w Smołdzińskim Lesie, spotkał po drodze "długodystansowca" i zabrał go na kwaterę. A nasze lokum w Łebie polecił rowerzystom jadącym ze Świnoujścia na Hel.
     O godz. 23.00 przychodzi SMS od Oli - jej pociąg ma już półtorej godziny opóźnienia...

12.06.2010, Świnoujście - Wisełka (25 km)
     Śpię fatalnie, całą noc boli mnie głowa. Wstaję o 5.30, godzinę później wsiadam w mikrobus do Świnoujścia. Dzwoni Krzysztof, jedzie tym samym spóźnionym pociągiem, co Ola. Czekam na nich na dworcu. Przed ósmą niespodziewanie przychodzi Beata, okazało się, że przyjechała do Świnoujścia wczoraj wieczorem. Czekamy razem.
     Jasiek pisze, że ich pociąg też jest spóźniony. W komplecie jesteśmy więc dopiero o godz. 10.30. Ruszamy na wschód w siedem osób: Beata, Ola, Krzysztof, Janek, Jasiek z synem Maćkiem i ja. Janek (67 lat) ma szansę zostać najstarszym "bałtyckim włóczykijem", a Maciek (18 lat) - jednym z najmłodszych.
     Na drodze prowadzącej pod latarnię wyprzedza nas grupa rowerzystów, jeden z nich woła mnie po imieniu. To Robert z Mszany Dolnej z grupą podopiecznych, nadzwyczajny zbieg okoliczności!
     W tłumie przy molo w Międzyzdrojach zauważam trzech chłopaków z plecakami, wyglądają na "długodystansowców". Niestety, w tym samym momencie dzwoni moja "komórka", próbuję ich potem znaleźć, lecz bezskutecznie, szkoda.
     Zza chmur wychodzi słońce. Niepostrzeżenie mija nam ta droga, o godz. 17.30 jesteśmy w Wisełce.
     Miły wieczór jak zwykle spędzamy w kuchni naszej miłej kwatery. Rozdaję "Błękitne Poradniki"; tym razem mamy nieco większą szansę zobaczyć fokę, bo za trzy dni w Czołpinie wypuszczone zostaną wszystkie młode z helskiego fokarium (te urodzone tam w tym roku oraz te przywiezione wiosną do leczenia i odkarmienia).
     Krzysztof pisze, że ma dzisiaj dzień przerwy w Jarosławcu - to połowa drogi, a Janusz odpoczywa w Pogorzelicy.

13.06.2010, Wisełka - Pobierowo (30 km)
     Wyruszamy na raty - ja na mszę, reszta prosto nad Bałtyk. Doganiam ich w Międzywodziu, czekają na mnie wraz z Ewą, która ma tutaj letni dom. Nie uprzedziłem jej, że będziemy tędy przechodzić, a Ewa nie uprzedziła, że wyjdzie nam na przeciw, więc niespodzianka jest przednia. Ewa zaprasza nas na kawę/herbatę, spędzamy z nią miłe pół godziny. Dziękujemy Ci Ewo!
     Niebo zasnuwają ciężkie, ciemne chmury, ale deszcz z nich nie pada, a silny wiatr wieje nam prosto w plecy. W Dziwnowie - jak zwykle zatrzymujemy się na obiad. Odbieram telefon od Jurka: właśnie wyruszył ze Świnoujścia, jutro zamierza nas dogonić.
     Około 17.30 wchodzimy do Pobierowa, zza chmur wyziera słońce. Kierownik sklepu spożywczego, w którym robimy zakupy jest mocno zaintrygowany naszą grupą, rozmawiam z nim o Przechadzkach. A na "naszej" kwaterze okazuje się, że gospodyni pomyliła terminy i spodziewała się nas w poprzednią niedzielę. Szybko jednak i sprawnie przygotowuje nam pokoje, a my przez ten czas "integrujemy się" w ciepłej kuchni tego miłego domu.
     Dzwoni Maciek - jest w Białogórze, przed nim już tylko dwa dni drogi. Chwilę później odbieram telefon od Krzysztofa, który dzisiaj nocuje w Darłówku. Cały szczęśliwy i pogodny opowiada o dzisiejszej walce z wiatrem, który nas popychał, a jemu wiał w twarz. Nam humory i forma też dopisują, chociaż Ola i Janek już narzekają trochę na pęcherze.

14.06.2010, Pobierowo - Kołobrzeg (50 km)
     Startujemy - jak zwykle w Pobierowie - już o godz. 7.00, bo długi etap dzisiaj przed nami. Kończę "odprawę" gdy dzwoni Jurek, własnym uszom nie wierzę, gdy słyszę, że jest już w Pogorzelicy... Pobierowo minął w środku nocy i poszedł dalej, zamierza czekać na nas w Dźwirzynie - czyli na mecie naszego dzisiejszego etapu. A zatem Jurek jednym "rzutem" pokona to, co nam zajmie trzy dni! Nie jest to jednak największy z jego wyczynów, bo trzy lata temu szedł non stop ze Świnoujścia do Kołobrzegu.
     Mijamy Rewal, gdy dostaję SMS od Magdy i Basi, które - zgodnie z umową - przyjechały właśnie do Niechorza i powoli wyruszają na wschód licząc, że za chwilę je dogonimy. A zatem grono "przechadzkowiczów" zwiększa się do dziesięciu osób. Dzwoni też Janusz: jest już raptem tylko kilka kilometrów przed nami.
     Cała moja grupa zatrzymuje się w Niechorzu, lecz ja wyruszam w "pościg" za czwórką idącą przede mną. Sam nie wiem kiedy mija mi długi, pusty odcinek z Pogorzelicy do Mrzeżyna. Pogoda jest piękna - słoneczna i błękitna, piasek twardy, wiatr wieje w plecy, a plaża bezludna aż po horyzont. Magia absolutna...
     Tuż przed Mrzeżynem doganiam Basię i Magdę, a w porcie czeka na mnie Janusz z synem Norbertem i psem. Dziewczyny idą na kawę, zmęczone po całonocnej podróży, a my powoli wyruszamy w stronę Dźwirzyna.
     Janusz dźwiga ciężki plecak, niesie namiot, ekwipunek biwakowy, wodę i jedzenie dla psa. Wędrujemy niespiesznie, pogodnie gwarząc i fotografując się wzajemnie.
     Sielankę przerywa telefon, to moja Mama: złamała rękę, jest w szpitalu w Wejherowie. Dzwonię do Beaty, proszę ją o przejęcie moich obowiązków. Jadę do Wejherowa, moja Ósma Przechadzka niespodziewanie dobiegła końca...

PODSUMOWANIE
Spośród siedmiu osób, które dnia 12.06.2010 wyruszyły ze Świnoujścia, do Helu docierają trzy: Krzysztof, Jasiek i Maciek. Natomiast Ola i Janek wycofują się z powodu kontuzji, a Beata wraca do domu na wieść o śmierci najbliższego kolegi jej syna. Do Helu dociera też Jurek, który wystartował ze Świnoujścia dzień później, niż my oraz Ilona, która dołączyła w Rowach. Od Niechorza do Jarosławca w Ósmej Przechadzce uczestniczą także Basia i Magda, a od Darłówka do Rowów - Mariusz. Dokładniejsze informacje oraz fotoreportaże znajdują się na stronie www.terakowski.pl/p8.htm

Kuba Terakowski


Powrót na stronę główną