Do czego teraz potrzebna jest jeszcze Straż Graniczna?

Wbrew potocznemu przekonaniu, po wejściu do Unii, granice nie zostały zniesione, lecz zmieniły się tylko zasady ich przekraczania. Każdy obywatel Unii może w dowolnym miejscu i o dowolnej porze przejść przez granicę kraju członkowskiego, to rzeczywiście jest nowość. Ale stare problemy nie przestały istnieć: przemyt, narkotyki, handel bronią i ludźmi, nielegalna migracja - z tym nadal Straż Graniczna musi walczyć.

Powiedział Pan, że granicę możemy przekraczać wszędzie...

Tak, pod warunkiem, że nie zabraniają tego inne przepisy. Bo na przykład w Tatrzańskim Parku Narodowym poruszać się wolno tylko po znakowanych szlakach turystycznych, więc i przez granicę przejść można tylko tam, gdzie szlak ją przecina.

Czy zatem z perspektywy Straży Granicznej, każdy obywatel Unii może w całych Tatrach przejść legalnie na Słowację?

Patrząc wyłącznie przez pryzmat przepisów obowiązujących na granicy? Tak. Ale to nie takie proste, bo Straż Graniczna interweniuje zawsze, gdy łamane jest prawo.

Reaguje Pan widząc turystę chyłkiem przemykającego przez rezerwat ku granicy?

Za każdym razem.

W jaki sposób?

Przynajmniej legitymując, bo aby legalnie przekroczyć granicę trzeba spełnić kilka warunków. A jednym z nich jest posiadanie dokumentu tożsamości, potwierdzającego obywatelstwo państwa zrzeszonego w Unii. Niezdyscyplinowany turysta zawsze zwróci uwagę Straży Granicznej, bo skoro nie korzysta z wyznaczonych szlaków, to znaczy, że ma w tym jakiś cel. Naszym zadaniem jest sprawdzić jaki.

A jeżeli pomimo wszystko ktoś będzie upierał się, że chce właśnie przez ten rezerwat przejść na Słowację?

To siłą go nie zatrzymamy. Wezwiemy natomiast Straż Parku, która nałoży mandat za przebywanie poza szlakiem. Analogicznie zareagują służby słowackie.

Gdzie zatem w Tatrach można legalnie przekroczyć granicę?

Na Rysach (tam przejście istniało jeszcze przed wstąpieniem Polski do Unii), na Kasprowym Wierchu (skąd można zejść do Doliny Cichej) oraz na Grzesiu.

Jak w TPN oznakowana jest linia granicy?

Kamiennymi słupkami pomalowanymi na biało - czerwono, z literami P po stronie polskiej oraz S - po Słowackiej. Słupki rozmieszczone są w zasięgu wzroku jeden od drugiego.

Od jak dawna pracuje Pan w Straży Granicznej?

Od roku 2000.

I zawsze w Tatrach?

Na samym początku pracowałem przez kilka miesięcy w plutonie specjalnym SG, potem jeszcze chwilę w Lipnicy Wielkiej, a od roku 2001 - tutaj.

Tutaj, to znaczy gdzie?

Mój rejon obejmuje głównie Pięć Stawów, Morskie Oko, Rysy, ale kontroluję też pozostałą część Tatr Wysokich i Zachodnich oraz szlaki komunikacyjne na Podhalu. Nieodmiennie jednak Rysy to moja "specjalność". W czasach gdy funkcjonowało tam jeszcze przejście graniczne, bywałem na szczycie po trzy - cztery razy w tygodniu. A mój rekord to dwa wejścia tego samego dnia, gdy osobę zatrzymaną na wierzchołku sprowadziliśmy do schroniska w Morskim Oku, przekazaliśmy innym funkcjonariuszom i wróciliśmy z powrotem na górę.

Czy ktoś poza Panem może pochwalić się tak imponującą liczbą wejść na "dach" Polski?

Z pewnością tak, bo przejście graniczne na Rysach było czynne tylko od czerwca do września, a w pozostałych miesiącach bywałem tam bez porównania rzadziej.

A dlaczego w ogóle wstąpił Pan do Straży Granicznej?

Bo lubię góry, lubię w ogóle wszelką aktywność fizyczną. Czułbym się fatalnie pracując za biurkiem. Praca w SG pozwoliła mi pogodzić przyjemne z pożytecznym.

Czy trzeba spełnić jakieś szczególne wymagania, aby zostać zatrudnionym w "górskiej" Straży Granicznej?

Nie, ale wszelkie dodatkowe umiejętności mogą być atutem decydującym o zatrudnieniu. Ja jeszcze w cywilu skończyłem kurs wspinaczkowy, zdobyłem uprawnienia instruktora narciarskiego, no i mieszkam w Zakopanem. Przypuszczalnie wszystko to przemawiało na moją korzyść.

A czy funkcjonariusze SG pracujący w Tatrach są jakoś specjalnie przygotowywani do pełnienia tej służby?

Oczywiście. Poza standardowymi kursami, wszyscy tu zaliczyliśmy dodatkowo przeszkolenie medyczne i lawinowe, uczono nas współpracy ze śmigłowcem oraz TOPR'em, zdaliśmy też naprawdę trudne egzaminy z topografii Tatr - możemy więc zawsze służyć turystom pomocą lub informacją. To dla nas nie mniej ważne, niż kontrola granic.

Czy Straż Graniczna dysponuje sprzętem odpowiednim do pracy w wysokich górach?

Tak, mamy na wyposażeniu skutery śnieżne, quady, narty skitourowe. Osobistemu ekwipunkowi też nic nie można zarzucić. Dawno minęły czasy sztywnych, ciężkich, niewygodnych butów wojskowych, przemakających przy byle deszczu i ślizgających się na każdej, nawet najsuchszej skale. Teraz nosimy obuwie takie samo, jak żołnierze w Afganistanie: lżejsze latem, mocniejsze zimą. Każdy funkcjonariusz ma służbowe narty, sprzęt do wspinaczki, apteczkę, radiotelefon, "komórkę", o polarach i "goreteksach" nie wspominając. A w razie potrzeby dysponujemy też rakami, czekanami, linami i innym sprzętem specjalistycznym.

Przydaje się?

Rzadko, gdyż zimą bez wyraźnej potrzeby nie chodzimy w szczytowe partie gór i omijamy rejony zagrożone lawinami.

Czy w Tatrach zdarzył się kiedykolwiek wypadek, którego ofiarą był funkcjonariusz SG?

Nie. Miewaliśmy drobne kontuzje, nieuniknione w tej pracy, lecz nigdy nie było to nic poważnego. Wręcz przeciwnie, to Straż Graniczna wielokrotnie udzielała turystom pomocy na szlakach, bo przecież jesteśmy w górach niezależnie od tego, czy ktoś nas wzywa.

Jak zatem wygląda Pana zwyczajny dzień pracy w górach?

Wszystko zależy od wytycznych komendanta. Jeżeli skieruje nas nad Morskie Oko, to zostawiamy samochód przy schronisku i udajemy się na patrol w wyznaczonym rejonie.

I czym zajmuje się Pan podczas patrolu?

Na przykład wybiórczym legitymowaniem turystów. Po co? Aby monitorować pobyt cudzoziemców i z tego tłumu "wyłowić" tych, którzy przebywają tam nielegalnie. Albo osoby poszukiwane listami gończymi. Udało nam się zatrzymać w Tatrach kilku przestępców ściganych przez policję. Zapewne czuli się tutaj bezpiecznie, bo nie przypuszczali, że na szlaku też mogą wpaść w ręce funkcjonariuszy.

A skąd było wiadomo, że są to osoby poszukiwane? Przecież nie nosi Pan chyba w plecaku segregatora z listami gończymi?

Zamiast segregatora mam komputer z dostępem online do unijnej bazy danych. A skąd wiedzieliśmy, że należy wylegitymować akurat tego turystę? Intuicja i doświadczenie to podstawa. Zwracamy uwagę na nietypowe zachowanie, wygląd lub strój i zatrzymujemy tych, którzy wzbudzają nasze podejrzenia. W ten sposób też uratowaliśmy w Tatrach kilku niedoszłych samobójców, gdy podczas kontroli dokumentów okazywało się, że zostawili w domach listy pożegnalne i zniknęli. Niepozorny chłopak w sandałkach na szlaku, nie zwróci na siebie niczyjej uwagi, najwyżej kilku "prawdziwych" turystów obrzuci go spojrzeniem pełnym wyższości. Ale nikt poza nami nie zatrzyma go, nikt nie wylegitymuje.

W patrolu jest zawsze dwóch funkcjonariuszy?

Zawsze przynajmniej dwóch.

Zawsze umundurowanych?

Tak - poza funkcjonariuszami operacyjnymi - zawsze. Łatwo więc nas zauważyć i w razie potrzeby poprosić o pomoc.

Pracuje Pan od siódmej do piętnastej?

Ależ skąd! Patrole wychodzą w teren o każdej porze dnia i nocy. Ja sam o godzinie rozpoczęcia służby dowiaduję się z najwyżej dwudniowym wyprzedzeniem, natomiast miejsce wskazuje przełożony dopiero na odprawie. Mogę więc równie dobrze zaczynać o trzeciej w nocy, jak i w samo południe, na Rysach, lub na Wołowcu.

A jakimi uprawnieniami dysponuje SG?

Poza legitymowaniem? Możemy każdego przeszukać, sprawdzić bagaż, ukarać mandatem, zatrzymać, a w ostateczności także użyć siły. SG ma też bardzo szerokie uprawnienia, których nie wykorzystujemy w górach (na przykład do kontroli kierowców i pojazdów oraz legalności pobytu i zatrudnienia cudzoziemców).

Ale patrol w Tatrach ogranicza się tylko do wyrywkowego legitymowania turystów?

Nie. W swojej strefie działania Straż Graniczna odpowiada za szeroko pojęte bezpieczeństwo i porządek publiczny. Na szlakach dbamy więc o to, aby nikt swoim zachowaniem nie zagrażał sobie lub innym, interweniujemy w przypadku zakłócania spokoju, spożywania alkoholu, palenia ognisk, nielegalnych noclegów, wysypywania śmieci.

Zdarzyło się Panu nałożyć w Tatrach mandat za zaśmiecanie?

Tak, nawet kilka. I z tych mandatów jestem - jeżeli tak można powiedzieć - szczególnie zadowolony, bo bardzo trudno przyłapać na gorącym uczynku kogoś wyrzucającego puszkę w kosodrzewinę. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie zrobi tego widząc umundurowanego funkcjonariusza.

Jakie kłopoty z turystami ma najczęściej Straż Graniczna w Tatrach.

Takie, jak wszystkie pozostałe pracujące tam służby. Najwięcej problemów stwarzają wakacyjne tłumy: zejścia ze szlaków, nadużywanie alkoholu, awantury - spotykamy się z tym codziennie. Nie są to wprawdzie wykroczenia, do walki z którymi SG została powołana, lecz mamy prawo i obowiązek reagować zawsze gdy łamane są przepisy, niezależnie od paragrafu. W Tatrach zdarzają się też niestety przestępstwa: kradzieże, pobicia, napady, wymuszenia - czasem na szlakach, niekiedy w schroniskach. Morskie Oko i Roztoka już kilkakrotnie wzywały SG, gdy personel nie mógł poradzić sobie z rozrabiającymi gośćmi, bo nam jest łatwiej tam dotrzeć, niż policji.

W ubiegłym roku Straż Graniczna zatrzymała w Tatrach grupę satanistów...

Słyszał Pan o tym? To był głośny przypadek. Grupa ta miała już na sumieniu kilkadziesiąt aktów wandalizmu i profanacji grobów, na których odprawiali "czarne msze". Razem ze Strażą Parku zastawiliśmy na nich pułapkę w Dolinie Kościeliskiej. Wpadli podczas próby włamania do Zbójnickiej Kapliczki.

Czy w Tatrach zdarzają się jeszcze przemytnicy?

Tak. Najczęściej teraz przez granicę szmuglowane są narkotyki. Zakopane - szczególnie w sezonie - stanowi niestety duży i atrakcyjny rynek zbytu dla dilerów. Środki odurzające pojawiają się jednak także w schroniskach. Natomiast przed wejściem Polski do Unii, przemycany był tutaj głównie alkohol i konie.

Konie?

No tak, bo na Słowacji były dużo tańsze, niż w Polsce.

A jak przez granicę przemyca się konia?

Całe stada przepędzano wówczas w rejonie Jurgowa. Wcześniej, za "komuny" przez Rysy prowadził legendarny szlak przerzutowy ulotek oraz "podziemnej" literatury. Nasz najwyższy szczyt był bowiem wtedy jednym z niewielu miejsc, gdzie nie wzbudzając podejrzeń, można było legalnie wejść z obu stron granicy, usiąść na wierzchołku, odpocząć i zejść z powrotem, niosąc plecak zamieniony dyskretnie na identyczny, przyniesiony tam przez kuriera ze Słowacji.

Co najdziwniejszego zdarzyło się Panu znaleźć w plecaku turysty?

Nie sprawdzamy plecaków bez potrzeby i nie opowiadamy o ich zawartości, ale na Rysach zdarzyło mi się widzieć rower.

Przemycany?

Ależ skąd! Wyniesiony tam do zdjęcia. Nota bene od polskiej strony - żeby było trudniej. Widziałem tam też turystę na bosaka, który twierdził, że tak mu jest najwygodniej, bo świetnie czuje skałę. Widziałem niezliczoną ilość klapek, szpilek i "japonek". Widziałem nawet kogoś w kierpcach, kupionych na Palenicy Białczańskiej, bo - cytuję: to przecież tradycyjne góralskie obuwie. Ale spotkałem tam też chyba najstarszego spośród turystów, którzy weszli na Rysy - miał 91 lat! Własnym oczom nie wierzyłem sprawdzając mu dowód.

Jakie najgroźniejsze sytuacje zdarzyły się Panu podczas pełnienia służby w górach?

Dobrze pamiętam pewien dyżur na Rysach, gdy piękna, słoneczna pogoda załamała się dosłownie w kilka minut. Zrobiło się ciemno, poczułem, że włosy na głowie stają mi dęba, a koszulka zaczyna iskrzyć. Deszcz wisiał w powietrzu, wiatr ucichł zupełnie, wszyscy zaniemówili - a było nas na szczycie kilkadziesiąt osób. Na moment zapadła absolutna, złowroga cisza. Nagle usłyszałem syk i ułamek sekundy później, w metalowy słowacki słupek stojący tuż obok, uderzył piorun. Ogłuchłem. Pierwszym, co usłyszałem odzyskując słuch, był krzyk turystów. Kazaliśmy wszystkim zejść poniżej wierzchołka, odłożyć metalowe przedmioty, wyłączyć telefony, odsunąć się od siebie i usiąść na plecakach. Jakaś pani zapytała mnie co jeszcze może zrobić. Co jeszcze? Powiedziałem, że może jeszcze się pomodlić. Oburzyła się, że z niej żartuję. A ja mówiłem to zupełnie poważnie... Innym razem, zimą na Świstówce, wypadł mi radiotelefon; zjechał po śniegu - niewiele raptem kilka metrów - i zatrzymał się w kosodrzewinie. Odpiąłem narty, aby po niego zejść... Nawet nie wiem kiedy straciłem równowagę i zacząłem ześlizgiwać się w przepaść, przemykając obok feralnej kępy kosówki. Cudem wyhamowałem. Kolega myślał, że już po mnie...

Śmierć zajrzała Panu w oczy...

Nie odebrałem tego w ten sposób. Znacznie wyraźniej poczułem jej bliskość, gdy dwukrotnie - pomimo reanimacji - turyści umierali mi na rękach. Zawał serca na progu kotła Czarnego Stawu Pod Rysami...

Burze, lawiny... A czy spotkał się Pan kiedykolwiek z zagrożeniem ze strony turystów?

Turystów? Nie. Najbardziej niebezpieczne w Tatrach były dla nas akcje przeciw kłusownikom, polującym na świstaki. To groźni, uzbrojeni i bezwzględni przestępcy.

Straż Graniczna ściga też kłusowników?

Zastawialiśmy na nich pułapki razem ze Strażą Parku TPN, bo mamy doświadczonych funkcjonariuszy i nowoczesny sprzęt - noktowizory, kamery termowizyjne - możemy zarejestrować nawet przemykającą mysz.

Mysz? A jeżeli przez granicę przemyka miś?

To nie próbujemy go zatrzymać... (śmiech)

Nie zgłaszacie do TPN takich obserwacji?

Akurat o to nigdy nas o to nie proszono. Park ma swoje metody na rejestrowanie migracji.

A z TOPR'em współpracujecie?

Tak, służymy sprzętem transportowym, uczestniczymy w wyprawach poszukiwawczych, pomagamy w penetracji lawinisk i zabezpieczamy je. Często też TOPR sprawdza u nas, czy turysta zgłoszony jako zaginiony, nie został zarejestrowany podczas przekraczania granicy.

Pomagacie też turystom...

Nasze patrole są wręcz traktowane jako ruchome punkty informacji turystycznej. I bardzo nas to cieszy, bo chcemy być potrzebni turystom.

A czy turyści mogą być potrzebni Wam?

Mogą: zgłaszając wszelkie zauważone nieprawidłowości pod numer 18 2022500 lub 800 422322. Turyści zazwyczaj nawet nie wyobrażają sobie jak blisko jest najbliższy patrol SG. A szkoda, bo nas nie trzeba specjalnie wzywać w góry, my w górach jesteśmy codziennie.

Jakub Terakowski

Wywiad został opublikowany w miesięczniku n.p.m. nr 10/2010. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie tego tekstu lub jego fragmentów, wymaga zgody Redakcji.


Strona główna