Skąd Twój pomysł Andrzeju na organizowanie Kieratów?

Zaczęło się od tego, że w roku 2001 postanowiłem wystartować w Harpaganie - już niemal kultowym rajdzie na orientację. Usłyszałem o nim w telewizji i postanowiłem się sprawdzić. Od dziecka bardzo dużo chodziłem po górach i chociaż nigdy wcześniej nie pokonałem stu kilometrów podczas jednej wycieczki, to jednak dystans ten wydawał mi się osiągalny. Miałem wtedy czterdzieści lat, wystartowałem, ukończyłem i "złapałem bakcyla".

"Infekcja" okazała się poważna?

Nawet bardzo. Uczestniczyłem potem w siedemnastu Harpaganach, z których jedenaście pokonałem w całości, a w sumie brałem dotychczas udział w więcej niż czterdziestu ponad stukilometrowych rajdach na orientację, trzydzieści kilka razy "przełamując setkę".

A jak pokonałeś drogę od uczestnika do organizatora?

Martwiło mnie, że trasa żadnej z "setek" nie prowadziła przez Beskidy. Na północy Polski, poza Harpaganem, istniał jeszcze Zimowy Maraton Pieszy, Nocna Masakra i Próba Mamuta, a w górach wówczas poza mocno sportową Sudecką Setką i Marszonami, w których więcej jest turystyki, niż wyczynu, nie było tego typu rajdów. Postanowiłem coś z tym zrobić, bo ktoś musi zorganizować, aby wystartować mógł ktoś.

Czy w realizacji planów jesteś równie szybki, jak w górach?

Na początku roku 2004 wystartowałem w Zimowym Maratonie Pieszym, którego trasa miała 125 km długości i limit czasu 30 godzin. Wróciłem stamtąd z przeświadczeniem, że 100 km po górach latem, jest adekwatne do 125 km na nizinach w zimie (zakładając, że czas pozostanie ten sam), i mocnym postanowieniem poprowadzenia rajdu w Beskidzie Wyspowym. Był marzec, a Pierwszy Kierat ruszył w maju - podobnie jak większość następnych.

Dlaczego wybrałeś Beskid Wyspowy?

Bo najlepiej znam i kocham ten rejon. Postawiłem na Limanową, gdyż zawsze uważałem to miasteczko za niebywale prężne. Czułem, że znajdę tam ludzi, których uda mi się namówić do współpracy przy organizacji Kieratów.

I nie pomyliłeś się?

I nie pomyliłem się. Zacząłem od rozesłania e.mail'i do biur turystycznych w Limanowej, bo sam, bez odpowiednich uprawnień nie mogłem przygotować imprezy. Dostałem kilka odpowiedzi, z których wybrałem list pana Andrzeja Pilawskiego: krótki, rzeczowy, przychylny - tego mi było trzeba! W Pierwszym Kieracie wystartowało osiemnastu zawodników, całe szczęście, że nie więcej, bo miałem wtedy jeszcze dość skromne doświadczenie. Maraton udał się doskonale, opinie o nim były tak dobre, że na Drugi Kierat zgłosiło się już ponad 150 chętnych.

Imponujące! To prawie dziesięć razy więcej, niż rok wcześniej!

Byłoby jeszcze więcej gdyby nie to, że trafiliśmy na ekstremalną pogodę - przez kilka dni poprzedzających start padały tak ulewne deszcze, że w powiecie limanowskim ogłoszono stan alarmowy. Obawiałem się, że będę musiał odwołać start, bo wprawdzie zgodnie z przyjętymi zasadami Kierat odbywa się niezależnie od warunków atmosferycznych, to jednak klęska żywiołowa ma wszelkie znamiona siły wyższej, niezależnej od Regulaminu. Na szczęście aura poprawiła się w ostatniej chwili.

Skąd "wytrzasnąłeś" tylu chętnych?

Reklamowałem Kierat głównie poprzez Internet. Byłem też już wtedy rozpoznawany w środowisku "setkowców", więc impreza przeze mnie organizowana mogła wzbudzać zaufanie, bo własnym nazwiskiem ręczyłem za jej jakość. Z pewnością pomogły też informacje w prasie lokalnej i niespotykana przychylność władz lokalnych, dzięki którym w drugiej edycji wszyscy zawodnicy mogli wystartować za darmo. A poza tym wypełniłem Kieratem pewną lukę pomiędzy górskimi maratonami sportowymi i długodystansowymi wycieczkami pieszymi. Tu dla każdego miało być coś miłego: wyścig dla tych, którzy lubią rywalizować i przygoda dla tych, którzy chcą zmierzyć się z własnymi słabościami. Wszystkim oferuję to samo - trudne górskie warunki, stukilometrową trasę i 30 godzin na jej przebycie.

Po co zatem wyznaczasz limit czasu?

Muszę, bo gdyby nie takie ograniczenie, to uczestnicy Kieratu mogliby wędrować przez tydzień, a wówczas nie byłby to już żaden wyczyn, tylko normalna wycieczka. Uważam, że 30 godzin to maksymalny czas, przez który można w miarę bezpiecznie funkcjonować na szlaku. Wydłużenie limitu - bez snu i przy takim wysiłku - byłoby po prostu zbyt ryzykowne, ale zastrzegam sobie prawo aby w wyjątkowych przypadkach - jak na przykład burza z piorunami - przyznać zawodnikom kilka dodatkowych godzin. Często spieram się o to z organizatorami innych "setek", którzy uważają, że limit czasu jest "święty", lecz ja nie chcę nikogo skłaniać do narażania życia lub zdrowia po to tylko, aby zdążyć na metę przed jej zamknięciem.

Czy Kierat ma zawsze 100 km długości?

Tak, zawsze tyle. I zawsze około 3500 metrów łącznej sumy przewyższeń. Trasa jest za każdym razem inna, lecz nigdy nie przekracza granic powiatu limanowskiego. Zawsze też startujemy w Limanowej i tam kończymy maraton. Zawodnicy wyruszają w piątek o godz. 18.00, a zatem meta jest otwarta do dwunastej w nocy z soboty na niedzielę. Kieraty mają formułę rajdu na orientację, więc zawodnicy dostają przed startem mapę z zaznaczonymi punktami kontrolnymi - jest ich zazwyczaj kilkanaście. Należy odwiedzić wszystkie w określonej kolejności, ale wybór drogi pomiędzy nimi zależy od uczestników. Ponadto, co ważne - w odróżnieniu od wielu innych rajdów na orientację - nie ukrywam zanadto punktów kontrolnych, aby ich odnalezienie nie stanowiło dodatkowego problemu. Uważam, że pokonanie tak długiego dystansu w górach jest samo w sobie wystarczająco trudne.

Czyli wygrywa ten, kto pierwszy wpadnie na metę z kompletem potwierdzeń zdobytych na punktach kontrolnych?

Tak, aczkolwiek dla mnie zwycięża każdy, kto w ogóle odważy się wystartować w Kieracie, niezależnie nawet od tego czy dotrze do mety. Bo dla wielu osób przebycie pięćdziesięciu kilometrów, po górach, w nocy może być większym wyczynem, niż dla doświadczonego zawodnika przebiegnięcie setki.

Sprawdzacie czy nikt nie oszukuje, na przykład podjeżdżając samochodem pomiędzy punktami?

Owszem sprawdzamy, ale wyrywkowo i tylko przy okazji - na przykład rozwożąc sędziów na punkty kontrolne. Nie koncentrujemy się na pilnowaniu zawodników wychodząc z założenia, iż nas oszukać będzie można zawsze, a siebie samego nigdy. Bo jaką frajdę będzie miał zawodnik, który wygra nieuczciwie? Nagrody dla najszybszych są symboliczne, a medale i dyplomy dostają wszyscy, którzy wystartowali, więc tak na prawdę podczas Kieratu główną wygraną jest satysfakcja, gdyż przegrać tu można tylko z własną słabością, a lepszym być - tylko od samego siebie. Gwoli wyrównania szans i czystości rywalizacji zabraniamy jednak nie tylko korzystania ze wsparcia pojazdów mechanicznych, ale także przyjmowania jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz, aby uniknąć sytuacji typu tej, że ktoś idzie w mokrych butach, ktoś sam niesie zapasowe w plecaku, a komuś innemu znajomi przekazują suchą parę obuwia po drodze.

Jak wyznaczasz trasę Kieratu?

Zawsze osobiście. Najpierw oczywiście wytyczam szlak na mapie, a potem przechodzę każdy jego metr, niekiedy nawet kilkakrotnie. Zatrzymuję się w miejscach, gdzie planuję ustawić punkty kontrolne, uzgadniam ich lokalizację z właścicielami terenów, na których się znajdują, zwracam uwagę na szczególnie trudne miejsca, wprowadzam korekty przebiegu trasy. Dla mnie, jako dla organizatora największą satysfakcją jest zadowolenie uczestników, ale prywatnie najprzyjemniejszym momentem Kieratu jest właśnie rekonesans drogi.

Powiedziałeś, że trasa Kieratu jest za każdym razem inna. Czy nie obawiasz się, że wkrótce zabraknie Ci pomysłów na nowe drogi wciąż w obrębie Beskidu Wyspowego?

Miałem takie obawy, ale stwierdziłem, że koncepcji na dziesięć lat mi wystarczy. A potem - nawet jeżeli zacznę się powtarzać (o ile w ogóle będę miał siłę na organizowanie Kieratów) - to nie zaszkodzę w ten sposób imprezie, bo grono uczestników wciąż się zmienia. Chociaż kilku zawodników startuje od pierwszej edycji.

Dużo masz wiernych uczestników?

We wszystkich sześciu Kieratach startowało dwóch: Piotr Gruszkowski oraz Wojciech Kołodziejczyk, a w pięciu - kolejnych dziesięć osób. Nasz najstarszy zawodnik to siedemdziesięcioletni Roman Pietrzak, a najmłodszą wśród osób, które pokonały całą trasę była Joasia Sułkowska z Rupniowa, jeszcze niepełnoletnia gdy po raz pierwszy "złamała setkę". A obecny Mistrz Polski w Pieszych Maratonach na Orientację - Maciej Więcek - zaczynał właśnie na Kieracie i tak mu się spodobało, że zaczął trenować i teraz osiąga wspaniałe wyniki sportowe.

Czy po pamiętnym, deszczowym Drugim Kieracie nadal tak szybko przybywało uczestników w kolejnych edycjach?

Z roku na rok jest więcej. W trzecim startowało prawie dwustu, w czwartym ponad dwustu, w piątym trzystu, a w szóstym blisko czterystu. Łącznie, w Kieratach uczestniczyło 1250 osób.

W tym kobiet?

Niewiele - jedna na dziesięciu mężczyzn, niekiedy więcej.

Ilu spośród startujących dociera do mety w wyznaczonym czasie?

Od dwudziestu procent podczas Drugiego Kieratu, do ponad pięćdziesięciu na Szóstym. Wiele zależy od pogody i trasy, ale "statystyka" jest coraz lepsza, co wynika zapewne z coraz staranniejszego przygotowania zawodników.

Przyjmujesz wszystkie zgłoszenia, czy wyznaczasz jakiś limit ilości uczestników?

Nikomu nie odmawiamy, a jedynym ograniczeniem frekwencji może być liczba miejsc noclegowych. Na początku wystarczał nam jeden hotel, teraz wypełniamy po brzegi dwa oraz salę gimnastyczną w szkole, lecz jeszcze się mieścimy. Zgłaszającym się stawiamy tylko dwa warunki: niepełnoletni muszą mieć opiekunów, a wszyscy - stan zdrowia pozwalający na udział w Kieracie - co potwierdzają podpisując stosowne oświadczenie.

Czy opłaty za udział pokrywają tylko koszty uczestnictwa?

Staramy się nie dokładać do "interesu". Gdyby organizacja Kieratu nie była moją pasją, to nigdy bym się jej nie podjął. Angażuję w te rajdy mnóstwo swojego czasu, serca i energii, staram się więc przynajmniej aby nie zrujnowały mnie finansowo. A koszty są niebagatelne, nawet banalny transport pochłania zaskakująco dużo pieniędzy. Sam byłem zdziwiony gdy podczas trzeciej edycji okazało się, że tylko rozwożąc sędziów na punkty kontrolne przejechałem 700 km, czyli siedem razy więcej niż długość całej trasy! Obecnie organizacja Kieratu wymaga ciężkiej pracy całego sztabu ludzi - to w sumie ponad pięćdziesiąt osób. Od samego początku pomaga mi Tomek Baranowski, a teraz samych tylko sędziów jest trzydziestu (to głównie członkowie Związku Strzeleckiego w Tymbarku), ponadto ratownicy GOPR, zespół lekarski, pracownicy Limanowskiego Domu Kultury. Kierat jest naszym wspólnym dziełem.

A skąd w ogóle nazwa Kierat?

Ano właśnie! Gdy w dzieciństwie, po raz pierwszy przyjechałem z rodzicami do Krosnej w Beskidzie Wyspowym, wieś ta była zaledwie od roku zelektryfikowana, a na każdym podwórku stał jeszcze kierat, służący do napędu młockarni, wialni lub innych maszyn gospodarskich. Stąd to moje skojarzenie, gdy szukałem nazwy krótkiej, nośnej, a jednocześnie nawiązującej do rejonu i oddającej charakter imprezy, bo przecież zawodnicy krążą wokół Limanowej jak w kieracie.

Czy Twoim zdaniem przeciętny Czytelnik "n.p.m." może odłożyć gazetę, wstać, wystartować w Kieracie i dojść do mety?

Znam takich, którzy na Kierat przyjeżdżają wprost zza biurek, ale nie są to ludzie spędzający tam całe życie. Odpowiednie przygotowanie kondycyjne i oswojenie z wysiłkiem fizycznym jest niezbędne, lecz myślę, że tego Czytelnikom "n.p.m." nie brakuje. Podobnie jak umiejętności sprawnego posługiwania się kompasem i mapą, która z pewnością też nikomu z Was nie sprawia problemu.

Co należy spakować do plecaka wybierając się na Kierat?

Obowiązkowe wyposażenie każdego uczestnika stanowią: kompas, latarka - najlepiej "czołówka" z zapasem baterii oraz elementy odblaskowe (lub czerwona lampka zawieszona z tyłu plecaka), apteczka, folia NRC, telefon komórkowy, dowód osobisty, zegarek, zapas prowiantu i napoju (niezależnie od rozdawanych na punktach kontrolnych), odzież chroniąca przed zimnem i deszczem oraz wygodne obuwie.

Wygodne, czyli jakie?

Nie ma na to recepty, wszystko zależy od indywidualnych upodobań. Jedni twierdzą, że najlepsze są wysokie, ciężkie, wodoszczelne buty górskie, inni wręcz przeciwnie - preferują bardzo lekkie obuwie z dobrą amortyzacją pięty. Jedno jest pewne: buty muszą być "rozchodzone", o numer za duże, a wśród najszybszych zawodników, prym wiodą Ci, którzy startują w niskim obuwiu z siatki, która zapewnia stopom najlepszą wentylację.

Wspomniałeś na początku rozmowy, że uczestniczyłeś w czterdziestu stukilometrowych maratonach...

Moim rekordem było sześć w ciągu roku. Postanowiłem wtedy zrobić sobie specyficzny prezent na pięćdziesiąte urodziny: 25 ukończonych "setek" w tym dziesięć Harpaganów w dorobku. I udało się "rzutem na taśmę" - jesienią roku 2007, w ciągu jednego miesiąca wystartowałem w Maratonie Pieszym Puszczy Kampinowskiej, Zażynku i Harpaganie.

Nie obawiasz się, że uszkodzisz sobie stawy?

Spójrz na uczestników maratonu w Puszczy Kampinowskiej - są wśród nich osoby, które nie opuściły ani jednej edycji od ponad trzydziestu lat. Gdyby chodzenie niszczyło stawy to większość z nich jeździłaby teraz na wózkach inwalidzkich, a tymczasem - pomimo wieku - pozostają nadal nieprzeciętnie sprawni. Moim zdaniem znacznie ryzykowniejsze i szkodliwe dla zdrowia jest jeżdżenie samochodem. Wśród moich znajomych największe problemy z kręgosłupem i stawami mają Ci, którzy zrezygnowali z jakiejkolwiek aktywności fizycznej i całymi dniami siedzą przed komputerem w pracy i telewizorem w domu. To dziwne, bo przecież powinni imponować formą, skoro w ogóle nie przeciążają swoich organizmów... (śmiech).

Jak przygotowujesz się do startów?

Prozaicznie: codziennie przez cały rok pokonuję na piechotę cztery kilometrów z domu do pracy. To minimum, które jednak pozwala przynajmniej utrzymać formę, a równocześnie jest osiągalne nawet w najbardziej napiętym harmonogramie. Dodatkowo urlopy i wszystkie wolne weekendy staram się spędzać w górach.

Który spośród rajdów, w których startowałeś był najtrudniejszy?

Maraton Piasków w polskim wydaniu - organizowany przez Wieśka Rusaka na Wyspie Wolin i Uznam - 250 kilometrów podzielone na trzy etapy dzienne: 50, 75 i 125 km. Duże fragmenty każdego z odcinków prowadziły po plaży, w życiu nie miałem takich pęcherzy na stopach jak wtedy! Piasek, upał i słona woda stanowią mieszankę wyjątkowo nieprzychylną stopom.

Masz swoje patenty na ochronę przed bąblami?

Niebagatelne znaczenie mają dobre, "oddychające" skarpety, a przed wyruszeniem w drogę warto stopy posmarować odpowiednim kremem, osobiście polecam "Sudocrem".

A jaki wynik osiągnąłbyś w Kieracie, gdybyś mógł w nim wystartować?

Trudno przewidzieć. Nieraz zastanawiałem się: jak oni to robią? Bo pokonanie całego dystansu w piętnaście godzin wydaje mi się niemożliwe, a przecież tyle wynosi obecny rekord trasy! Z drugiej jednak strony gdy widzę, że zawodnicy, których znam z innych "setek" niekiedy z trudem mieszczą się w limicie czasu, to zastanawiam się, czy sam zdążyłbym przyjść na metę przed jej zamknięciem? Ale po Kieracie jestem nie mniej zmęczony od uczestników i za każdym razem są chwile, gdy obiecuję sobie, że to już ostatni raz... (śmiech)

Jakub Terakowski

Wywiad został opublikowany w miesięczniku n.p.m. nr 7/2010. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie tego tekstu lub jego fragmentów, wymaga zgody Redakcji.


Strona główna