Mówią o Tobie, że jesteś „zimnego chowu”...
Zgadza się, wolę chłody i umiarkowane temperatury od upałów. Łatwiej przecież coś na siebie włożyć, gdy jest zimno, niż zdjąć, gdy nic już do zdjęcia nie zostało. Na szczęście daleko stąd w tropiki...
Jak trafiłeś w Bieszczady?
Urodziłem się tutaj. Tata był lekarzem i ratownikiem GOPR. Moje pierwsze wspomnienia z gór są całe „roztrzęsione”, bo tata zabierał mnie na wycieczki w nosidełku. „Przeszedłem” tak setki kilometrów...
Twoi rodzice osiedlili się w Bieszczadach po wojnie?
Tak sprowadzili się tutaj z Warszawy w latach pięćdziesiątych, ale babcia pochodzi z Beniowej, mam więc bieszczadzkie korzenie, no i urodziłem się w Lesku.
I co tu porabiasz?
Sam sobie czasem zadaję to pytanie... Zawsze myślałem, że stąd wyjadę, widziałem siebie w roli pracownika naukowego wyższej uczelni, interesowała mnie ochrona środowiska. Dostałem się na UMCS, lecz studia dość szybko mnie rozczarowały, bo po dwóch latach bardzo ciekawych zajęć z klimatologii, meteorologii i geografii zaczęła się matematyka oraz fizyka, które kompletnie mnie nie pociągały. Stwierdziłem, że chyba nie mam ochoty zajmować się tym przez całe życie, ale decydującym wydarzeniem była śmierć moich rodziców. Przerwałem wtedy naukę i wróciłem do Leska, myślałem, że tylko na chwilę, lecz im dłużej tu mieszkałem, tym bardziej mi się podobało! Powoli doszedłem do wniosku, że źle czułbym się w dużym mieście.
Czym się wtedy zajmowałeś?
Przez dwa lata pracowałem w wydziale geodezji, to było twarde zderzenie z rzeczywistością.
Chodziłeś z „łatą” mierniczą po polach?
Nie, byłem odpowiedzialny za sprawy informatyczne. Zetknąłem się z zupełnie nowym dla mnie środowiskiem urzędników, którzy - wbrew stereotypom - bardzo miło mnie zaskoczyli. Dobrze wspominam tamte czasy, ale po dwóch latach pracy stwierdziłem, że czas mija, a ja wciąż tkwię w tym samym punkcie.
I postanowiłeś to zmienić...
Tak... Od dwudziestu lat interesuję się krótkofalarstwem, ludzie, których poznałem dzięki temu hobby wiele razy wywierali znaczący wpływ na moje życie. W roku 1995 nawiązałem łączność z Francuzem, który już wtedy bardzo poważnie zajmował się grafiką komputerową. Zaprzyjaźniliśmy się w eterze do tego stopnia, że zaprosił mnie do siebie, spędziłem u niego blisko cztery miesiące.
Ot, tak sobie?
Pierwszy raz skontaktowałem się z nim zupełnie przez przypadek, potem rozmawialiśmy coraz częściej i tak nasza znajomość ewoluowała. Będąc u niego wdrożyłem się w sprawy komputerowe, o których wcześniej nie miałem pojęcia, po raz pierwszy usłyszałem wtedy o Internecie, w Polsce jeszcze niemal kompletnie nieobecnym. Jean Michel „zaraził” mnie nim, wróciłem do Leska pewny, że „sieć” jest moim powołaniem.
Medycyna zna takie przypadki...
Mylisz się, ja zawsze traktowałem komputer jako narzędzie pracy, rozrywka była na ostatnim miejscu, nigdy nie zainstalowałem sobie żadnej gry. Od powrotu z Francji już cały czas obracałem się w sferach graficzno - internetowych, więc naturalną koleją rzeczy rozwijałem się w tym kierunku. I gdy przyszedł ten moment, gdy musiałem wygenerować sobie punkt zaczepienia w Bieszczadach, to wpadłem na pomysł stworzenia lokalnego serwisu www. Pierwsza powstała skromna witrynka dla znajomych, pokazywałem tam zdjęcia z Bieszczadów.
To był rok?
1996. Strona rozpędzała się powoli. Na początku nie traktowałem jej poważnie, bo Internet w Polsce nie miał wtedy takiego zasięgu jak obecnie, a użytkowników było niewielu, lecz cyberprzestrzeń pochłaniała mnie coraz bardziej, bo była tak odmienna od szarej rzeczywistości na prowincji. No, i zaczęła przynosić pierwsze dochody...
Rozstałeś się z geodezją?
Tak, zamiast siedzieć w urzędzie, wędrowałem „służbowo” po górach, co było znacznie ciekawsze od biurka. Robiłem zdjęcia, rozmawiałem z ludźmi, poznawałem nowych, przygotowywałem projekty witryn, wpadałem na kolejne pomysły - to zaczęło układać się w bardzo interesujący ciąg wydarzeń. Zawsze lubiłem pisać, więc z przyjemnością publikowałem w Internecie relacje z moich wycieczek, teksty te stopniowo ewoluowały w cykliczne reportaże oraz stałe wiadomości regionalne. I tak moja strona nabierała rozmachu.
Nie miałeś wtedy, w Lesku, problemów z dostępem do Internetu?
No, oczywiście, że miałem! W małych miejscowościach „sieć” była absolutnym ewenementem. Do roku 1998 używałem zwyczajnego modemu, potem przez jakiś czas ISDN, a dopiero od wiosny 2002 korzystam z łącza SDI. Pierwsze lata Internetu były tu dla mnie nie lada wyzwaniem i to nie tylko w wymiarze technicznym, lecz nade wszystko edukacyjnym.
Czemu?
Bo bardzo trudno było wtedy namówić ludzi, którzy nie mieli bladego pojęcia o Internecie, by wykorzystali możliwości, jakie oferuje „sieć”. Właściciele pensjonatów, czy gospodarstw agroturystycznych nie widzieli potrzeby tworzenia własnych stron, a ja nigdy nie byłem akwizytorem, nikogo nie nagabywałem, nie sprzedawałem na siłę, lecz starałem się przekonać.
Czujesz się pionierem Internetu w Bieszczadach?
Nie postrzegam siebie w tych kategoriach, równo z moją ruszyła druga strona o Bieszczadach, ale taki ranking niczemu nie służy.
Jesteś jedynym i wyłącznym twórcą tego portalu?
Nie, ta strona powstała dzięki współpracy całego zespołu ludzi. Bardzo pomaga mi programista i informatyk z Warszawy - Tomasz Ulanowski. Ja zajmuję się aspektami wizualnymi i dziennikarskimi, a on technicznymi. Coraz więcej wnoszą też do portalu sami internauci.
Od początku miałeś adres www.bieszczady.pl?
Nie, wcześniej była domena bieszczady.net.pl, a potem jeszcze bieszczadyonline.pl
A pamiętasz swojego pierwszego klienta?
Tak, doskonale! Pamiętam też, że mi nie zapłacił... (śmiech). To było gospodarstwo agroturystyczne w Solinie, zrobiłem im stronę www.
Jak tam trafiłeś?
Polecony przez znajomych, sam nigdy nie reklamowałem się zbyt energicznie. Przez pierwsze trzy lata - zanim mój portal rozkręcił się na dobre - pracowałem w firmie turystycznej w Lesku. Zarabiałem niewiele, lecz dość by zapewnić mojej stronie niezależność. Chcę, aby internauci mogli znaleźć u mnie nie tylko adresy kwater i restauracji, ale także dużo wiadomości o Bieszczadach. Nigdy też gwoli „poprawności politycznej”, czy w trosce o dobre układy lub własny interes, nie unikam tematów kontrowersyjnych. Nie uznaję tendencyjności, portal bieszczady.pl ma być solidnym serwisem informacyjnym, rzetelnie przekazującym wszystkie wiadomości.
Wróćmy proszę do real’u. Czy znasz całe Bieszczady?
Szlaki turystyczne przeszedłem tu prawie wszystkie, chociaż w rejonie Otrytu i na wschód od Jeziora Solińskiego bywam rzadko.
A gdzie bywasz najczęściej?
Najbardziej lubię dolinę Zawoju i rezerwat Sine Wiry. Jeździłem tam już w dzieciństwie z rodzicami, nocowaliśmy pod namiotem w czasach, gdy jeszcze można było rozbijać się nad Wetlinką. Urzekła mnie historia tego miejsca, fascynująca świadomość, że kilka pokoleń mieszkało w dolinie Zawoju w niemal zupełnej izolacji od świata zewnętrznego. Byli prawie całkowicie samowystarczalni, do Leska chodzili tylko po sól i zapałki. Czuję magię tego miejsca ilekroć tam jestem. A wyżej? Moim ulubionym szczytem jest Dwernik - Kamień, bardzo nietypowo widać stamtąd Bieszczady, ze specyficznej perspektywy - zupełnie nieznanej „pocztówkowo”.
Wspomniałeś, że fotografujesz.
Pierwszy aparat - ciężką, poczciwą lustrzankę marki Start dostałem od taty, ale wtedy była to dla mnie tylko zabawka. Później - gdy już samodzielnie zacząłem wędrować po Bieszczadach - aparat fotograficzny służył mi za notatnik, zapisywałem w nim swoje historie, rejestrowałem zjawiska. I to się chyba do dzisiaj nie zmieniło, gdy widzę roślinę, której nie umiem rozpoznać, to robię jej zdjęcie, by później oznaczyć gatunek. Teraz bez aparatu nie wychodzę z domu.
Zero komercji? Nigdy nie miałeś żadnych wymiernych korzyści ze swoich zdjęć?
Dzięki fotografiom opublikowanym na bieszczady.pl znaleźli mnie headhunterzy producentów „Shrek’a” i przez półtora roku pracowałem dla reżysera „Opowieści z Narni”. Bardzo realna była perspektywa zrealizowania drugiej części tego filmu w Bieszczadach. Nie udało się wyłącznie z powodu bardzo nieprzychylnych przepisów podatkowych i całą produkcję przeniesiono do Czech. Zanim jednak to się stało, przez kilkanaście miesięcy zajmowałem się przygotowaniem dokumentacji planów dla potrzeb filmu.
Na czym to polegało?
Fotografowałem plenery i wysyłałem producentom. Później, wybrane przez realizatorów kadry pokazywałem w terenie. Ekipa filmowa przyjechała tu pięć lub sześć razy, to było bardzo interesujące doświadczenie, bo wcześniej miejsca, które mi się podobały fotografowałem wyłącznie z myślą o sobie, a teraz musiałem zrobić zdjęcia tych miejsc tak, aby spodobały się również innym.
Co szczególnie przypadło im do gustu?
Wyjątkowo upodobali sobie Tworylne, ale „odpadło”, bo tam jest rezerwat.
A co nie „odpadło”?
Niestety, to tajemnica służbowa..
Wróćmy więc na neutralniejszy grunt. Widuję Twoje zdjęcia w czasopismach...
Owszem, pojawiały się w Gazecie Wyborczej, Polityce, Dzienniku Polskim, Nowinach oraz w publikacjach wydawnictwa Rzeczpospolita (nie mylić z gazetą o tej nazwie), gdzie pracuję jako grafik edytor.
Słyszałem też Ciebie w lokalnym radiu...
Od trzech lat zapowiadam pogodę dla Bieszczad podczas wakacji i ferii zimowych w rzeszowskiej rozgłośni Polskiego Radia. W moim „wejściu antenowym” poza prognozami jest też zazwyczaj chwila na opowieści o lokalnych ciekawostkach przyrodniczych.
Na przykład największy grzyb, najdłuższy pstrąg?
Ostatnimi laty największym ewenementem były zorze polarne nad Bieszczadami, pięć razy udało mi się je sfotografować. Po publikacji tych zdjęć na bieszczady.pl odezwało się do mnie Centrum Badań Kosmicznych PAN z prośbą o udostępnienie fotografii. Dzięki tej znajomości udało mi się uczestniczyć w otwarciu Centrum Nasłuchowego Ultraniskich Częstotliwości koło Zatwarnicy, pomogłem też liceum w Lesku uruchomić jedyne w Bieszczadach obserwatorium astronomiczne z dobrym teleskopem i ruchomą kopułą.
Nadal jesteś aktywnym krótkofalowcem?
Tak, mój znak krótkofalarski to SQ8X, zapraszam do nawiązywania łączności.
Codziennie jesteś uchwytny w eterze?
Prawie codziennie, bo radio krótkofalarskie ma dla mnie ten atut, że - w odróżnieniu od radia komercyjnego lub telewizora (którego z resztą nie mam) - nie przeszkadza w pracy, może „szumieć” w tle nawet gdy przygotowuję trudne teksty.
Tylko nasłuchujesz, czy czasem też sam kogoś szukasz?
I jedno, i drugie. Lubię przeszukiwać pasma, na których pojawiają się odległe stacje.
Masz na swoim koncie jakieś szczególne łączności?
Owszem - na przykład z Pitcairn na Pacyfiku, z siedmioma stacjami antarktycznymi, w tym z polską - Arctowskiego i amerykańską Amundsena - Scott’a na samym biegunie południowym. Rozmawiałem też z naszą stacją na Spitsbergenie. Przez radio nawiązałem wiele prywatnych i bardzo interesujących znajomości, ostatnio odwiedził mnie krótkofalowiec z Taiwanu, który teraz zaprasza z wizytą do siebie.
Wystarcza Ci Internet i radio, czy wyjeżdżasz stąd jeszcze czasem?
Nawet dość często, przed tygodniem byłem w Puszczy Kampinoskiej, bardzo lubię Mazury oraz Bałtyk w zimie, a ostatnio „odkryłem” Pogórze Przemysko - Dynowskie, które przypomina mi Bieszczady sprzed dwudziestu lat: puste i ciche. Nigdy natomiast nie byłem w Karkonoszach, wciąż wybieram się tam jak „sójka za morze”. Ale moim największym marzeniem jest zobaczyć subantarktyczną wyspę South Georgia…