Byłeś pierwszym Polakiem na najwyższym szczycie Grenlandii.

Ściślej - jednym z pierwszych, bo pierwsza była Magdalena Kaczmarska, która w roku 2004 brała udział w norweskiej ekspedycji na Gunnbjorns Fjeld. Ja zaś byłem uczestnikiem pierwszej polskiej wyprawy na ten najwyższy szczyt Arktyki, a na sam wierzchołek wszedłem jako trzeci, albo czwarty, ponieważ robiłem zdjęcia i filmowałem.

Skąd się tam wziąłeś?

To właściwie był przypadek...

Akurat przechodziłeś w pobliżu?

Nie, akurat jechałem z Krakowa do Nowego Targu... Po drodze rozmawiałem z Leszkiem Cichym, którego poznałem na Islandii i zaprosiłem jako gościa honorowego na Festiwal Młodych Podróżników w Gorcach. Wtedy dowiedziałem się, że Leszek z Markiem Kamińskim zamierzają zorganizować pierwszą polską wyprawę na Gunnbjorns Fjeld. Od razu zapytałem czy mogę się dołączyć.

I Leszek Cichy od razu się zgodził?

Od razu. Zaproponowałem, że zajmę się znalezieniem sponsorów i patronów medialnych.

I jak wywiązałeś się z tego zadania?

Mnóstwo czasu poświęciłem na e.maile i telefony, od siódmej rano do północy, nawet w pracy nie zajmowałem się prawie niczym innym. Przez myśl mi wcześniej nie przeszło, że zorganizowanie wyjazdu może wymagać załatwienia aż tylu spraw.

A po kolei?

Najpierw stworzyłem pakiet dla potencjalnych sponsorów i patronów medialnych, a potem “kołatałem” do dyrektorów marketingu wybranych firm, opowiadałem o wyprawie, mówiłem co mogę zaoferować w zamian za patronat lub pieniądze.

A co mogłeś zaoferować?

Przede wszystkim reklamę i cross - promocję w innych mediach oraz reklamę na naszej odzieży i ekwipunku używanym podczas ekspedycji, a dla sponsora głównego zarezerwowaliśmy miejsce w nazwie wyprawy.

Czyli HiFlyer Polar Ice Expeditions?

Dokładnie tak, bo “goła” nazwa brzmiała Polar Ice Expeditions, a teraz główny sponsor jest niejako automatycznie wymieniany zawsze i wszędzie.

A czy nie było problemem, że zgłaszałeś się do się do sponsorów jako osoba dość anonimowa, bez tak zwanego “nazwiska”?

Nie, ponieważ mogłem używać dwóch “magicznych” nazwisk - Cichego i Kamińskiego. Na hasło “pierwsza polska wyprawa” w tak doborowym składzie, otwierało się wiele zazwyczaj hermetycznych drzwi.

I to sponsorzy ustawiali się do Was w kolejce?

Tak dobrze nie było, ale postanowiliśmy z Leszkiem, że jedno lub dwa miejsca w wyprawie zarezerwujemy dla przedstawicieli sponsora głównego, co okazało się bardzo dobrym pomysłem.

Dlaczego?

Bo dwaj uczestniczący w ekspedycji właściciele firmy HiFlyer nie tylko wsparli nas finansowo, ale też sami zaangażowali się w przygotowania i bardzo pomogli nam w organizacji wyjazdu. Bez nich wyprawa nie miałaby takiego rozmachu.

Znane nazwiska ułatwiły Ci poszukiwanie sponsorów, a co utrudniło?

Po pierwsze wczesna wiosna w ogóle nie jest na to dobrym okresem, bo większość dużych firm “dopina” swoje przyszłoroczne budżety w listopadzie lub w grudniu, więc w marcu nie mają pieniędzy, o których - planując wydatki - nie wiedzieli. Po drugie przeszkodziło nam trochę Euro’2008, bo wiele firm zainwestowało w mistrzostwa wszystkie fundusze przeznaczone na promocję. A po trzecie dużo firm odpowiedziało, że charakter naszej wyprawy nie jest zgodny z profilem ich działalności.

A czym zajmuje się HiFlyer?

To firma, która lada moment “wystartuje” w Krakowie z dużą platformą widokową, zainstalowaną pod balonem unoszącym się na wysokości około dwustu metrów w pobliżu kościoła na Skałce. Cudem trafiłem na HiFlyer’a, znalezienie sponsorów było dla mnie trudniejsze od wejścia na Gunnbjorns Fjeld.

Nie miałeś wcześniej żadnego doświadczenia?

W czym? W szukaniu sponsorów, czy w zdobywaniu szczytów?

W jednym i drugim.

W jednym i drugim moje doświadczenie było skromne. W magazynie Globtroter zajmowałem się reklamą i promocją, miałem więc mgliste pojęcie o prowadzeniu rozmów handlowych, a po raz pierwszy szukałem sponsorów przygotowując niewielką, studencką wyprawę do Ameryki Południowej.

Jak trafiłeś do Globtrotera?

Jak trafiłem? Ja wymyśliłem ten magazyn! Potem wciągnąłem do współpracy kolegę ze studiów i przekonałem jednego z krakowskich biznesmenów do zainwestowania w periodyk. Wydaliśmy razem pierwszych sześć numerów, a potem pokłóciliśmy się z wydawcą.

O co?

Wolałbym nie rozmawiać o tym.

To wróćmy może do kwestii Twojego doświadczenia górskiego.

Cóż, w bazie pod Gunnbjorns Fjeld odwiedził nas lider angielskiej wyprawy (jedynej poza naszą) atakującej w tym roku ten szczyt i zapytał o gdzie byliśmy wcześniej. Leszek powiedział, że zimą na Evereście, Marek, że na dwóch biegunach, a ja pokazałem na Gunnbjorns Fjeld mówiąc, iż to będzie moja najwyższa góra, o ile w ogóle ją zdobędę... (śmiech).

I zdobyłeś ją, ale bardziej chronologicznie: przygotowania zakończone, sponsorzy poskromieni, co dalej?

Lecimy 31. maja z Warszawy przez Paryż do Reykjaviku, mamy blisko 100 kilogramów nadbagażu, samo jedzenie waży ponad 60 kilo, do tego narty, sanki, oprócz benzyny wszystko zabraliśmy z Polski. Lądujemy w stolicy Islandii, jedziemy do Akureyri, a stamtąd - pierwszego czerwca - wynajętym samolotem fruniemy na Grenlandię. Pilot wysadza na dosłownie in the middle of nowhere - w środku niczego.

Bez problemu?

Mieliśmy szczęście, bo pogoda była idealna. Osiem lat temu Marek Kamiński krążył nad Gunnbjorns Fjeld, ale - z powodu mgły - nie wylądował.

A Wy lądujecie i…

Rozbijamy namioty, aklimatyzujemy się – czyli przyzwyczajamy do temperatury, bo wysokość w przypadku Lodowej Góry nie ma znaczenia, to tylko 3694 m n.p.m. Pierwsze dwa dni przeznaczamy na krótkie wycieczki po okolicy, bardzo szybko zżyliśmy się ze sobą, miałem wrażenie, że znam wszystkich od dawna, chociaż de facto w komplecie, po raz pierwszy spotkaliśmy się na trzy dni przed wylotem.

Nie zorganizowaliście przed wyjazdem ani jednego obozu kondycyjnego?

Nie, każdy przygotowywał się indywidualnie.

A Ty? Jak?

Regularnie biegałem, jeździłem w góry, uczestniczyłem w Marszonie

Spałeś zimą pod namiotem?

Tylko raz, podczas Zimaku – na Przełęczy Suchej w Beskidzie Myślenickim.

Wróćmy więc na Grenlandię.

Trzeciego dnia dostaliśmy informację, że czeka nas “okno”, czyli krótki okres dobrej pogody. Wprawdzie Leszek – prawie nieomylny w prognozach pogody – nie wróżył nam sprzyjającej aury, lecz zaufaliśmy meteorologom i wyszliśmy z bazy z zamiarem zdobycia szczytu. Niestety, wyruszyliśmy zbyt późno, bo około godziny dziesiątej.

A jakie to ma znaczenie, skoro tam i tak był wtedy dzień polarny?

Bo gdybyśmy wystartowali wcześniej, to przypuszczalnie udałoby się nam zdążyć przed załamaniem pogody… Po sześciu godzinach doszliśmy na przełęcz, prawdopodobnie wytyczyliśmy nową drogę, więc przyznaliśmy sobie prawo do nadania nazwy temu miejscu, ochrzciliśmy je jako Cichą Przełęcz – po pierwsze dlatego, że to Leszek wszedł tam jako pierwszy, a po drugie było tam rzeczywiście cicho – bezwietrznie i ciepło.

Trudności techniczne?

Prawie żadne, całe wejście na Gunnbjorns Fjeld można porównać do Kościelca w zimie.

A byłeś zimą na Kościelcu?

Tak, dwa razy.

Jesteście zatem na Przełęczy Cichej…

Ruszamy w górę i chwilę później przychodzi gwałtowne załamanie pogody, spowija nas gęsta mgła, zaczyna sypać śnieg, zrywa się bardzo silny wiatr, który momentalnie zaciera nasze ślady. Zawracamy 250 metrów przed szczytem i z trudem odnajdując drogę, w głębokim śniegu schodzimy do bazy. Warto wspomnieć, że tej wiosny na Grenlandii odnotowano największe od dwudziestu lat opady śniegu.

Nie używaliście nart?

Nie używaliśmy w ogóle ani nart, ani rakiet śnieżnych. To było pierwsze w historii Gunnbjorns Fjeld wejście “w butach” – od podstawy, na sam wierzchołek.

Czwartego dnia…

Czwartego i piątego dnia trwało totalne załamanie pogody, cały czas wiał ostry wiatr i sypał śnieg. “Kiblowaliśmy” w namiotach, wychodząc tylko żeby je odkopać, uzupełniałem notatki, słuchałem muzyki. Szóstego dnia dostaliśmy wiadomość, że przed nami są dwie doby pięknej pogody. Leszek spojrzał na chmury i tym razem nie miał już wątpliwości – potwierdził, że możemy liczyć na sprzyjającą aurę. Wyszliśmy o siódmej rano, ale poruszaliśmy się bardzo powoli ze względu na konieczność torowania drogi w świeżym śniegu. Świeciło słońce, więc temperatura w bazie podskoczyła do plus kilkunastu stopni, na Cichej Przełęczy spadła już poniżej zera, a na wierzchołku było minus osiemnaście i wiał bardzo mocny wiatr. Całość, od wyjścia z namiotów do powrotu zajęła nam dwadzieścia godzin. Na szczyt weszliśmy o godz. 21.40, spędziliśmy tam trzy kwadranse, mieliśmy niesamowite szczęście, bo akurat wtedy nad wierzchołkiem przelatywał samolot, który przyfrunął po członków angielskiej ekspedycji. Pilot, który od dwudziestu lat lata w rejon Gór Atkinsa, po raz pierwszy zobaczył ludzi na Gunnbjorns Fjeld i oczywiście zrobił nam zdjęcia. Mało tego! Fotografie te dotarły do Polski zanim nam udało się zejść do bazy, bo pilot wysłał je Przemkowi Maciążkowi, odpowiadającemu za public relations naszej wyprawy.

Absolutny happy end?

Nie obyło się bez krótkiej, lecz niezbyt miłej przygody. Zwinęliśmy obóz, przyleciał samolot, zrobił kółko, nie wylądował, zawrócił, wykonał drugie okrążenie, potem trzecie, też nie podszedł do lądowania, zaczął się oddalać… Nie wiedzieliśmy co się dzieje, a z prognoz wynikało, że nadciąga kolejne załamanie pogody i nie mamy zbyt dużo czasu na ewakuację…

Wylądował?

Tak, przy ostatniej, czwartej próbie.

Co się stało?

Pilot nie widział wystarczająco wyraźnie miejsca, w którym miał wylądować, zabrakło kontrastu, wszystko było jednolicie białe, więc z góry nie mógł określić jakości powierzchni lądowiska. Tydzień wcześniej dwaj inni piloci źle ocenili charakter podłoża i wylądowali w tak kopnym śniegu, że przez trzy dni udeptywali pas startowy i czekali na spadek temperatury, aby śnieg stwardniał.

Odlatujecie szczęśliwie?

Odlatujemy szczęśliwie, w Akureyri wynajmujemy samochód, by pojechać do Reykjaviku, ale auto okazuje się za małe dla całej naszej ekipy i ekwipunku. Niewiele myśląc postanawiam pojechać autostopem i jestem pierwszy…

Jakim sposobem?

Oni pojechali na chwilę do gorących źródłem i to wystarczyło. A poza tym miałem już doświadczenie w podróżowaniu po Islandii, mieszkałem tam przez sześć miesięcy i przy okazji objechałem autostopem wyspę dookoła.

Ile kosztowała wyprawa na Gunnbjorns Fjeld?

Za całość zapłaciliśmy blisko dziewięćdziesiąt tysięcy złotych, lwią część wydatków pochłonęło wynajęcie samolotu, który przetransportował nas z Islandii na Grenlandię, reszta “poszła” na bilety do Reykjaviku, ubezpieczenie, wynajęcie boi ratunkowej.

Boi? Na lądzie?

Tak nazywa się niewielkie urządzenie, które po naciśnięciu guzika wysyła sygnał SOS i podaje informację o położeniu wzywającego pomoc. Posiadanie boi było niezbędne aby w Duńskim Centrum Polarnictwa otrzymać pozwolenie na przebywanie poza terenem zabudowanym. Poza tym obowiązkowe było ubezpieczenie, telefon satelitarny oraz broń, na wypadek spotkania z niedźwiedziem.

A spotkaliście?

Nie, ponieważ znajdowaliśmy się zbyt daleko od wybrzeża i zbyt wysoko, aby niedźwiedź miał powód tam być.

Wróciłeś do Polski. I co teraz?

Trudno mi sprostać wszystkim zaproszeniom na spotkania, pokazy i prelekcje, bo to chyba dość ciekawy temat – pierwsza polska wyprawa na Gunnbjorns Fjeld. O tym szczycie mało kto słyszał. Tak naprawdę to i ja po raz pierwszy dowiedziałes się o nim od Leszka Cichego. I to my nazwaliśmy Gunnbjorns Fjeld Lodową Górą, teraz coraz powszechniej jest tak określana, a jeszcze przed kilkoma miesiącami nie miała polskiej nazwy. Do tej pory na Gunnbjorns Fjeld weszło niewiele ponad czterdzieści osób, a na Mount Everest ponad trzy i pół tysiąca. Lodowa Góra jest mało popularna, niekomercyjna i bardzo droga. Do najbliższej osady jest około pięćset kilometrów, to Constable Point – baza jedynego grenlandzkiego przewoźnika – Air Greenland, mieszkają tam głównie Eskimosi.

Czy mieliście z nimi jakikolwiek kontakt?

Nie mieliśmy żadnej styczności nie tylko z tubylcami, ale także z fauną i florą, przez cały czas trwania wyprawy nie widzieliśmy ani jednej roślinki i ani jednego zwierzęcia, tylko góry i śnieg bielszy niż biel.

Co dała Ci ta wyprawa?

Mnóstwo wspomnień i więcej umiejętności, wiedzy oraz doświadczenia niż mógłbym zdobyć podczas jakiegokolwiek kursu teoretycznego.

Plany na przyszłość?

Wyprawa na Nanda Devi East, z okazji 70 - lecia polskiego himalaizmu. Szczegóły na www.nandadevi.pl

 

 

W wyprawie HiFlyer Polar Ice Expeditions 2008 uczestniczyli: Leszek Cichy, Marek Kamiński, Mirosław Polowiec, Ryszard Rusinek i Tomasz Walkiewicz.



Strona główna