Czym zajmujesz się w Tatrzańskim Parku Narodowym?

Przede wszystkim gatunkami "sztandarowymi" dla Tatr, takimi jak: kozica, świstak, niedźwiedź, wilk, ryś, orzeł przedni.

Jako pierwszą wymieniłeś kozicę...

Tak, bo w Polsce poza Tatrami nie występuje i to ona trafiła na logo TPN, a nie niedźwiedź, który najczęściej jest kojarzony z górami. Kozica zaś nie jest gatunkiem "problemowym" - jak niedźwiedź, lecz "kluczowym", więc obserwujemy ją bardzo uważnie.

Dwa razy w roku TPN organizuje akcję liczenia kozic...

Na wiosnę rejestrujemy przyrost po "wykotach" - licząc młode, a jesienią oceniamy stan populacji przed sezonem zimowym. Akcja wymaga pełnej mobilizacji wszystkich sił TPN i TANAP, bo tylko wtedy wyniki są wiarygodne, gdy liczenie prowadzone jest równocześnie na całym obszarze Tatr. To jeden z trzech wymogów tej akcji.

A dwa pozostałe?

Liczenie musi być przeprowadzone przy dobrej widoczności i przez odpowiednią liczbę właściwie przygotowanych osób - czyli minimum 50 w samym tylko TPN.

Ile zatem kozic jest w Tatrach?

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych, po polskiej stronie było ich tylko 69, a wiosną ubiegłego roku - 207. Natomiast w całych Tatrach jest ich 720.

Skąd takie wahania liczebności?

To są procesy naturalne. W przypadku kozic decydujący wpływ na liczebność mają drapieżniki oraz zimy i człowiek - po pierwsze turysta, po drugie kłusownik, a po trzecie... obserwator, który może zaburzyć wyniki, niewłaściwie monitorując teren.

Nadal notowane są przypadki kłusownictwa w Tatrach?

Nadal.

Dlaczego kłusują? Przecież nie z głodu.

Dla trofeów. Wystarczy przejść się po knajpach w Zakopanem by stwierdzić, że na haki (różki) kozic wciąż jest popyt.

A jaki wpływ na liczebność kozic może mieć zwykły turysta?

Samica spłoszona tuż po porodzie może nawet opuścić młode. Natomiast zimą, wielokrotnie uciekając przed narciarzami, może zużyć wszystkie zapasy energii do tego stopnia, że padnie z wycieńczenia, lub stanie się łatwiejszym łupem dla drapieżników.

A jakie zwierzęta mogą jej zagrażać?

Niedźwiedź, ryś, wilk i orzeł przedni.

Czy którykolwiek gatunek w Tatrach jest liczony równie precyzyjnie jak kozice?

Nie, ale co trzy - cztery lata prowadzimy monitoring zimowych nor świstaków. Na wiosnę, gdy zalega jeszcze zwarta pokrywa śnieżna, ale świstaki już nie śpią, liczymy otwory wejściowe do ich nor. Podczas ostatniej inwentaryzacji, po polskiej stronie znaleźliśmy 55 kolonii.

Czyli ile osobników?

Powyżej dwustu. Ich liczebność lekko wzrasta, regularnie odnotowujemy nowe stanowiska, ale niektóre kolonie zniknęły bezpowrotnie.

Z winy człowieka?

Niekoniecznie, bo jeżeli na przykład kolonia została założona w miejscu narażonym na zalanie podczas dużych opadów, to świstaki przeniosą się w inne miejsce.

Czy w razie potrzeby służby TPN interweniują, pomagając zagrożonym koloniom?

Nie, w parku narodowym wszelkie ingerencje człowieka w ekosystem są niedopuszczalne.

I nawet nie dokarmiacie zwierząt zimą?

Nie, nie ma odstrzału i nie ma dokarmiania - z wyjątkiem interwencyjnego.

Na czym ono polega?

Obejmujemy nim tylko jelenie, wówczas gdy w Tatrach zalega gruba pokrywa śniegu, i ma ono wymiar wyłącznie dydaktyczny, bo w żaden sposób nie wpływa na populację. Wyobraź sobie łanie stojące zimą przy drodze i wprost domagające się dokarmiania. Odbieramy wtedy setki telefonów od oburzonych turystów, zarzucających nam obojętność wobec cierpienia zwierząt. Trudno wszystkim tłumaczyć, że są one na swój sposób "zdemoralizowane", więc przedeptujemy ścieżkę i sto metrów dalej zrzucamy kilka snopków siana, oby odciągnąć łanie od ludzi. Przyroda w parku narodowym powinna rządzić się swoimi prawami. Tam, gdzie prowadzona jest gospodarka łowiecka, tam też człowiek musi odpowiednio ingerować w środowisko, lecz tam, gdzie ekosystem steruje sam sobą, tam redukcję liczebności gatunku przeprowadza między innymi zima.

A czy taki mały obszar jak Tatry jest w stanie sterować sobą sam?

Tak, bo Tatry to nie tylko 21.000 hektarów po polskiej stronie, lecz także blisko czterokrotnie większy obszar na Słowacji. Tam też istnieją i wciąż funkcjonują bezcenne korytarze ekologiczne w stronę Orawy i Spisza. Ich znaczenie można docenić na przykład obserwując migracje niedźwiedzi, które - dzięki obrożom telemetrycznym - śledzimy niezwykle precyzyjnie. Jeszcze do niedawna wydawało nam się, że niedźwiedź właściwie nie opuszcza swojej doliny.

A jak jest w rzeczywistości?

Kiedyś, w pewien piątek niedźwiedzica wysłała do nas SMS'a z Kuźnic, przychodzę w poniedziałek do pracy, sprawdzam: jest od niej nowa wiadomość, lecz podana lokalizacja nie pojawia się nigdzie na numerycznej mapie Tatr. No, to dokładam następną mapę, i następną, i... okazuje się, że jest w Jaworkach! Przeszła zatem ponad 100 km w dwa dni! Tatry stanowią tylko niewielką część przestrzeni wykorzystywanej przez misie, lecz jest to obszar niebywale ważny, gdyż to tutaj najchętniej gawrują.

Czemu?

Bo o wyborze miejsca na gawrę decyduje przede wszystkim jej niedostępność, a w Tatrach - pomimo tłumów ludzi wędrujących szlakami - wciąż są jeszcze punkty, w których ludzka stopa nie stanęła od dziesięcioleci, na przykład wiatrołomy, czy drzewostany urwiskowe. Ilość turystów ma dużo mniejsze znaczenie, niż ich jakość. Mniejszą szkodę wyrządzają tysiące ludzi wędrujących szlakami, niż jeden, który znajdzie się w pobliżu gawry, gdy niedźwiedzica urodziła młode.

I co zaniepokojona może zrobić?

Porzucić potomstwo.

Powiedziałeś, że niedźwiedzica wysłała do Was SMS'a?

Obroże telemetryczne działają w ten sposób, że satelita GPS cały czas śledzi miśka, a system telefonii komórkowej przesyła SMS'em informację o współrzędnych miejsca pobytu zwierzęcia.

Ile zatem niedźwiedzi jest teraz w Tatrach?

Od zera do siedemnastu. Tylko po naszej stronie granicy.

Od zera?

Tak, bo teoretycznie po polskiej stronie może akurat nie być ani jednego.

A jaki przedział podałbyś dla całych Tatr?

Od trzydziestu do siedemdziesięciu.

Z iloma niedźwiadkami tak sobie teraz SMS'ujesz?

W tej chwili? Z ani jednym.

Dlaczego?

Bo żaden nie stwarza problemów. Obroże zakładane są przede wszystkim dla celów ochroniarskich, a nie naukowych. Zaczęło się od tego, że nad Morskim Okiem pojawiły się trzy miśki, ledwo "odstawione" przez matkę. Zachowywały się "skandalicznie", właziły do kontenerów i rozpruwały worki ze śmieciami, więc próbowaliśmy je odstraszać, za najskuteczniejsze uważając "klapsy" wymierzane gumowymi kulami. Dopóki niedźwiadki chodziły razem, dopóty nie było problemu z ich identyfikacją, lecz gdy zaczęły pojawiać się pojedynczo, to przestaliśmy je odróżniać. Nie mogliśmy zatem ocenić, na ile rzeczywiście celowe są nasze działania, bo trudno nam było stwierdzić, czy płoszymy kolejno wszystkie trzy, czy wciąż tego samego. Wtedy założyliśmy im kolczyki. Równocześnie zaczęliśmy testować grodzenie kontenerów oraz zabudowań pastuchami elektrycznymi, które zdały egzamin doskonale.

Kolczyki, pastuchy, gumowe kule... A kiedy i po co zaczęliście zakładać miśkom obroże telemetryczne?

Źródłem "demoralizacji" tych trzech maluchów była ich matka - słynna Kaśka, uznaliśmy więc, że najważniejsze jest kontrolowanie jej zachowania, bo znowu spodziewała się młodych. Kasia była więc pierwszą niedźwiedzicą z obrożą, ale też ostatnią, której nadaliśmy ludzkie imię, wszystkie następne oznaczaliśmy już wyłącznie numerami.

Dlaczego?

Bo brzmiało fatalnie gdy media informowały, że strzelamy gumowymi kulami do Magdy, Kasi lub Zosi. Oskarżano nas o krzywdzenie niedźwiadków, gdyż "masowemu odbiorcy" czasem zbyt trudno było zrozumieć, że pod niewinnymi imionami kryją się duże i groźne drapieżniki, z którymi mamy problemy. Wtedy zdecydowaliśmy się na numerowanie niedźwiedzi, i o dziwo nikt już nie stanął w obronie biednej "pięćsetki"...

A do czego - poza śledzeniem wędrówek - przydała Wam się ta pionierska obroża telemetryczna?

Przede wszystkim dzięki niej okazało się, że dwa niedźwiedzie rozrabiające na zmianę w Kuźnicach i Morskim Oku, to jedna i ta sama "pięćsetka". Uruchomiliśmy wówczas specjalny program profilaktyczny, który momentami przypominał zwyczajną tresurę.

Tresurę?

Owszem, bo nienaturalnym zachowaniom łatwiej zapobiegać, niż je leczyć, prościej jest zniechęcić misia do kontaktów z ludźmi, niż go oduczyć. Osobnikowi płochliwemu, którego kuszą zapachy odpadków, lecz jeszcze nigdy ich nie spróbował, może wystarczyć jeden "klaps" gumową kulą lub zbyt bliskie spotkanie z pastuchem elektrycznym. Natomiast "pięćsetka", która od lat bezkarnie odwiedzała kontenery ze śmieciami, wymagała specjalnej terapii "wstrząsowej": przykrość musiała ją spotkać przy każdym zbliżeniu do koszy. A skuteczni byliśmy tylko dzięki obroży, bo tylko dzięki niej, już zawczasu mogliśmy czekać na niedźwiedzicę wszędzie tam, gdzie próbowała dostać się do odpadków i wszędzie tam natychmiast dostawała od nas po tyłku.

Przed założeniem obroży nie próbowaliście odstraszać "pięćsetki" gumowymi kulami?

Próbowaliśmy, ale to była ciuciubabka, bo bez obroży można było gonić za miśkiem po całych Tatrach przez całą noc. Natomiast dzięki telemetrii wiedzieliśmy dokładnie gdzie jest, a "pięćsetka" potrafiła godzinami czekać aż odjedziemy, schowana tuż przy kontenerach. Była tak cwana, że rozpoznawała nasze samochody, musieliśmy przechytrzać ją w ten sposób, że jeden z nas zjeżdżał autem na dół, a drugi zostawał z bronią... Absolutnie nas to nie bawiło, lecz negatywny bodziec musiał być kojarzony z każdą próbą wejścia do śmietnika.

I udało Wam się ją wytresować?

Tak, wyprowadziła jeszcze kilka młodych, które już nie zbliżały się do ludzi, ale sama od czasu do czasu próbowała podejść aby sprawdzić, czy przykre konsekwencje nie minęły. Musieliśmy jej stale pilnować.

Aby założyć obrożę trzeba niedźwiedzia złapać i uśpić, prawda?

Owszem.

Jak się zatem łapie niedźwiedzia?

To są nasze patenty...

I ani słowa więcej?

Trzeba go skusić, aby wszedł do klatki...

Skusić? Czym?

Metodą prób i błędów...

A czym udało Wam się skusić "pięćsetkę"?

Pepsi - Colą i frytkami. I to był dla niej ważny element wychowawczy, bo już na zawsze skojarzyła sobie "fast food", z przykrością, która spotkała ją później.

Jak jeszcze można odstraszać niedźwiedzie?

Ważniejsza od odstraszania jest profilaktyka, czyli w przypadku TPN szczególna dbałość o sprzątanie wszystkich odpadków, to zadanie i dla turystów, i dla służb parku. Właśnie z tego powodu zrezygnowaliśmy zupełnie z rozstawiania koszy na śmieci, których zapach był kuszący nie tylko dla niedźwiedzi, ale także dla lisów, czy orzechówek.

Czy przy tylu spotkaniach z niedźwiedziami zdarzyło się, że musiałeś użyć gumowych kul do własnej obrony?

Nie, nigdy. Czasem musiałem zejść misiowi z drogi, ale nigdy nie czułem się zagrożony.

Nigdy żaden Ciebie nie zaatakował?

Gdyby niedźwiedzie chciały atakować ludzi, to wypadki odnotowywalibyśmy codziennie. One znacznie lepiej widzą, słyszą i czują nas, niż my je zauważamy. Wielokrotnie obserwowałem niedźwiedzie spokojnie odpoczywające tuż przy szlaku, którym wędrowały setki turystów, nieświadomych bliskości drapieżnika.

Pewnie każdy pyta Ciebie o to, jak należy zachować się spotykając misia?

Nacieszyć oczy i spokojnie iść dalej. Powiem czego nie wolno robić: nie wolno schodzić ze szlaku. Jakiś czas temu jeden z turystów zauważył misia kilkadziesiąt metrów powyżej ścieżki i poszedł mu zrobić zdjęcie telefonem komórkowym. Miś się zdenerwował, burknął, wstał... a niefortunny fotograf amator złamał nogę uciekając przed niedźwiadkiem, który go wcale nie gonił... Oczywiście nie wolno też niedźwiedzi dokarmiać, bo ta jedna kanapka z pewnością nie pomoże mu przetrwać zimy, a może spowodować, że miś pójdzie za nami i nie wytłumaczymy mu, że więcej jedzenia przy sobie nie mamy...

Mówi się, że przed niedźwiedziem należy uciekać w dół, bo w dół jest wolniejszy, niż pod górę.

Nie, to my jesteśmy szybsi w dół, niż pod górę i stąd ten przesąd; a gdyby misiek chciał nas dogonić, to w żadną stronę nie mamy szans. Zamiast uciekać należy spokojnie oddalić się nie opuszczając szlaku.

Mówi się też, że wracając do schroniska po zmroku należy hałasować, aby miś nas usłyszał i zszedł z drogi.

Nie trzeba hałasować, niedźwiedź ma dobry słuch, ale rzeczywiście nie zaszkodzi ze sobą rozmawiać. A samotny turysta może mruczeć kołysankę Stary niedźwiedź mocno śpi... (śmiech)

Czy ryś także może być groźny w konfrontacji z człowiekiem?

Każde zwierze może być niebezpieczne, gdy poczuje się zagrożone, ale ryś jest zbyt ostrożny, by przypadkowy turysta miał szansę go zaskoczyć. I jest ich w Tatrach znacznie mniej, niż niedźwiedzi.

Od zera do?

Po polskiej stronie? Do pięciu.

Czy turyści zgłaszają czasem obserwacje rysia?

Nie, nawet wśród terenowych pracowników TPN jest wielu, którzy go nigdy nie widzieli.

A Ty widziałeś?

Widywałem...

Przypadkowo?

Różnie. Czasem podejrzewałem, że jest w pobliżu, więc udawało mi się go “wysiedzieć”.

A wilki w Tatrach też “wysiadujesz”?

Też, ale potrafię także nawiązać z nimi kontakt poprzez wabienie wyciem.

Jak? Odtwarzając nagranie z magnetofonu?

Nie, sami naśladujemy ich wycie tak, że nam odpowiadają, a czasem nawet do nas przychodzą - może po to, aby przegonić sąsiada, który wtargnął na ich teren? Nie wiem.

A czy wiesz co wyjesz? Jaki komunikat przekazujesz wilkom?

Hmmm... Szczerze mówiąc nie do końca. Na wszelki wypadek wyjemy więc tylko wtedy, gdy próbujemy ustalić ich liczebność. Nigdy nie wykorzystujemy tej umiejętności dla zabawy.

Ile osób - poza Tobą - potrafi wabić wilki głosem?

W samym TPN mamy czterech “wyjących” pracowników. Opanowanie tej sztuki jest dość trudne, zapewniam, że nie wystarczy wyjść na szlak i zaskomleć aby wilk odpowiedział lub przybiegł, ale nie chciałbym aby po lekturze tego tekstu pojawili się w górach turyści trenujący wycie... (śmiech).

Ile wilków jest po polskiej stronie Tatr?

Od zera do czternastu. Wilki wyprowadzają u nas młode, więc obszar TPN ma dla nich znaczenie strategiczne. Nie mają jednak u nas lekkiego życia, bo preferują miejsca odludne, a po polskiej stronie granicy trudno znaleźć punkt oddalony od szlaku o więcej niż 1000 metrów. A w ogóle na siedemdziesięciu procentach powierzchni TPN do najbliższego szlaku jest mniej niż 400 metrów.

Czy poza wilkami są jeszcze gatunki, które wabicie głosem?

Prowokujemy jelenie na rykowisku, ale to robią wszyscy.

Turyści czasem mylą ryczącego jelenia z niedźwiedziem...

Setki razy zdarzało mi się bezskutecznie zapewniać turystów na szlaku, że niedźwiedzie nie ryczą, a z oddali słychać jelenia...

W Tatrach występuje też zapewne mnóstwo “pospólstwa”: lisy, sarny, dziki.

Sarny i lisy rzeczywiście są wszędzie, natomiast dzików w Tatrach nie sposób nazwać “pospólstwem”, bo pojawiają się tutaj bardzo rzadko i znacznie trudniej je spotkać niż niedźwiedzia. Konia z rzędem turyście, który zobaczy w Tatrach dzika! Ja sam, gdybym musiał wybierać, czy zrobić zdjęcie pasącego się niedźwiedzia, czy buchtującego dzika, to wybrałbym dzika. To byłoby tutaj znacznie bardziej ekscytujące!

Jakub Terakowski

Wywiad został opublikowany w miesięczniku n.p.m. nr 4/2010. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie tego tekstu lub jego fragmentów, wymaga zgody Redakcji.


Strona główna