Co oznacza słowo „crotos”?

Les crotos” to po hiszpańsku włóczykije, wędrowcy. Crotosami nazywano uczestników rajdu dookoła świata The Great Millennium Peace Ride, który trwał od roku 1998 do 2000. Wzięli w nim udział dwaj Polacy: Sławomir Płatek (na całej trasie) oraz Waldemar Grabka (przez siedem miesięcy), którzy po powrocie do kraju postanowili założyć stowarzyszenie pomagające organizować długie wyprawy rowerowe. Akurat wtedy, na Litwie, Łotwie i w Estonii ruszył cykl rajdów pod nazwą BaltiCCycle, promujących turystykę kolarską w krajach nadbałtyckich. Jednym z animatorów tych imprez był Sigitas Kučas - również uczestniczący w milenijnym rajdzie dookoła świata. Sigitas zaprosił Waldka do udziału w BaltiCCycle, co ostatecznie zainspirowało go i zmobilizowało do zarejestrowania Stowarzyszenia Podróżników „Crotos”.

Czym zatem zajmuje się „Crotos”?

Wraz z Sigitasem organizujemy rokrocznie jedną lub dwie wyprawy BaltiCCycle, których trasy - wbrew nazwie - prowadzą niekiedy daleko poza obszar państw nadbałtyckich. Mianem BaltiCCycle określamy zatem teraz styl naszego podróżowania, a nie zasięg.

A jaki to styl?

Wędrujemy dużymi, wielonarodowościowymi grupami, otwarci na inne kultury, religie i ludzi. Nocujemy w namiotach, unikając - na ile to możliwe - hoteli. Cały ekwipunek przewozimy w sakwach lub samochodem, który nam zawsze towarzyszy. Omijamy główne drogi, aby dotrzeć jak najbliżej lokalnych społeczności. Unikamy tworzenia peletonów, by nikogo spotkanego nie przytłaczać liczebnością naszej grupy i ułatwić wzajemny kontakt cyklistów z mieszkańcami mijanych miejscowości.

Pogubiłem się: powiedziałaś, że wędrujecie dużymi grupami, a równocześnie unikacie tworzenia peletonów. Jak to możliwe?

W komplecie spotykamy się tylko tam, gdzie nocujemy. Rano wszyscy uczestniczymy w map-meetingu, podczas którego każdy dostaje kopię mapy z zaznaczoną metą danego etapu, proponowanymi drogami dotarcia do celu oraz informacją o tym, co warto zobaczyć po drodze. Natomiast każdy sam, indywidualnie decyduje o tym kiedy wyruszy na szlak oraz z kim, którędy i jak szybko pojedzie. Niekiedy w ciągu dnia dodatkowo zapraszamy też wszystkich „crotosów” na zbiórkę w określonym miejscu i czasie, gdy organizujemy tam jakąś imprezę - na przykład koncert, spotkanie, czy degustację.

I taka formuła się sprawdza?

Chyba tak, skoro wciąż przybywa chętnych do udziału w naszych wyprawach. Pomagamy spełniać marzenia i tym, którzy przepadają za rowerowymi wędrówkami, lecz brakuje im odwagi aby wyruszyć samotnie, i tym, których przerastają trudności organizacyjne, i w końcu też tym, którzy po prostu lubią podróżować grupą, lecz w kręgu znajomych nie mają podobnych sobie.

A dużo ta Wasza pomoc kosztuje?

Stowarzyszenie „Crotos” działa na zasadzie non-profit - nie inkasujemy zatem od uczestników więcej, niż wydajemy. Nie oferujemy wycieczek all-inclusive, ale staramy się zadbać o ciekawą przygodę, swobodę i bezpieczeństwo równocześnie. Niczego nie narzucamy, tylko wieczorem, gdy kogoś brakuje, to telefonujemy, pytając o przyczynę nieobecności i w razie potrzeby służymy pomocą, na przykład wysyłając samochód. Auto można też oczywiście wezwać w ciągu dnia. Większa dyscyplina obowiązuje tylko podczas grupowych przejazdów przez duże miasta, gdy prosimy o eskortę policji.

Czy trzeba należeć do Stowarzyszenia, by móc pojechać z Wami?

Nie, zapraszamy wszystkich, którym odpowiada nasza formuła podróżowania.

Bez żadnych ograniczeń?

Po pierwsze niepełnoletni nie może być sam, po drugie liczba uczestników nie może przekroczyć z góry określonego limitu. Dotychczas jednak wielkość grupy mieściła się w granicach naszych możliwości organizacyjnych, chociaż zeszłoroczna wyprawa na Krym była już bliska tego pułapu.

A ile osób w niej uczestniczyło?

W całej wyprawie udział wzięło 96 cyklistów, a liczba uczestników na poszczególnych odcinkach zazwyczaj przekraczała 70.

Skąd te różnice?

Bo do nas można w dowolnym momencie dołączyć się, lub odłączyć. Można wybrać się na całą trasę, na kilka etapów, a nawet na jeden dzień - jak komu wygodnie. Pełna swoboda.

Czy ta swoboda nie jest dla organizatorów trudna do opanowania?

Najkłopotliwsza bywa koordynacja noclegów, gdy miejsca które podczas rekonesansu (staramy się zawczasu przejechać samochodem trasę wyprawy) uznajemy za odpowiednie, okazują się niekiedy zbyt ciasne dla nieoczekiwanie dużej grupy.

Czy ta wyprawa na Krym była najliczniejsza?

Nie, najwięcej - bo ponad 150 osób - uczestniczyło w naszej pierwszej wycieczce: do Wilna. Była krótka - zaledwie dwutygodniowa - bliska i łatwa, co przysporzyło nam szczególnie wielu chętnych.

Kto bierze udział w Waszych wyprawach?

"Wszyscy". Od rodzin z dziećmi, po emerytów. Od profesorów, przez nauczycieli, pielęgniarki, górników, po bezrobotnych, jak Szymon Schmidt ze Świecia, który był na niemal wszystkich naszych wyprawach. Ma bardzo prosty rower, minimum sprzętu oraz potrzeb, drelich zamiast oddychającej bielizny i niewyczerpane zasoby energii i zaangażowania. Jednym z najstarszych "crotosów" jest Horst Radmer, który na Krymie obchodził 75. urodziny. Horst jeździ z nami od roku 2004 i przeważnie pokonuje całą trasę rajdu. Nigdy nie brakuje wśród nas Sigitasa. Od trzech lat we wszystkich naszych wyprawach bierze udział małżeństwo z Nowej Zelandii. Zawsze są z nami Litwini, często Niemcy, Holendrzy, Włosi, a po drodze dołączali do nas cykliści nawet ze Stanów Zjednoczonych, RPA, Australii, czy Chin. Różnica wieku oraz doświadczenia uczestników doskonale wpływa na atmosferę wypraw, nie stanowimy hermetycznie zamkniętej grupy, dzięki czemu udaje nam się stworzyć barwny i dobrze funkcjonujący zespół. Bardzo zależy nam też na udziale lokalnych rowerzystów, zawsze przed startem staramy się nawiązać z nimi kontakt, zapraszamy do wspólnej wędrówki, prosimy o sugestie i pomoc. Zdarza się, że miejscowi cykliści dołączają do nas zupełnie spontanicznie, czasem nawet bez roweru.

Bez roweru? Jak to możliwe?

Zawsze mamy w ciężarówce dwa rezerwowe pojazdy. Samochodem przewozimy też tę część ekwipunku uczestników, która nie jest potrzebna na odcinkach dziennych, czyli namioty, śpiwory, sprzęt biwakowy, czy zapasową odzież.

Ile takich wypraw zorganizowało dotychczas Stowarzyszenie „Crotos”?

Dziewięć długich, międzynarodowych oraz jedenaście krótkich weekendowych - po Polsce, koordynowanych przez Ewę Świderską.

Dokąd prowadziły ich trasy?

Tych zagranicznych? Pierwsza, do Wilna - była bardzo szczególna, gdyż udział w niej wzięło kilku kolarzy uczestniczących w rajdzie dookoła świata The Great Millennium Peace Ride, a strona litewska wyjątkowo zaangażowała się w organizację raju, codziennie proponując nowe atrakcje. Ta wyprawa bardzo nas wszystkich zintegrowała i zachęciła do wspólnego podróżowania. Rok później ruszyła pierwsza z cyklu naszych eskapad olimpijskich - wówczas z Przylądka Nordkapp do Olimpii - gdzie odbyły się pierwsze w historii igrzyska olimpijskie. Przyjechaliśmy tam dzień po zapaleniu znicza w Atenach.

Powiedziałaś „pierwsza z cyklu”. Czy zatem dwa lata temu „Crotos” pojechał aż do Pekinu?

Tak, wybraliśmy się wtedy Jedwabnym Szlakiem do Chin. To była bardzo szczególna wędrówka, zarówno z uwagi na jej wyjątkową długość (bo trwała pół roku), jak i nieprzewidywalność (bo zrezygnowaliśmy z przeprowadzenia rekonesansu). Uczestniczyły w niej 64 osoby, przy czym cały dystans pokonały dwie. Wcześniej jeszcze - gwoli chronologii naszych wyjazdów - zorganizowaliśmy wyprawy: „Od Bałtyku do Morza Czarnego” - czyli z Gdańska i Kłajpedy do Odessy, „Dookoła Bałtyku” oraz „Na kebaba do Turcji” - z Belgii do Istambułu i na Cypr. Natomiast w roku 2009 pojechaliśmy z Odessy do... Odessy - wokół Krymu.

A w tym roku?

Wybieramy się na Ararat. Pomysł wziął się stąd, że po latach zawieszenia stosunków dyplomatycznych między Armenią, a Turcją, otwarte zostały wreszcie przejścia graniczne między tymi dwoma państwami. Chcieliśmy więc tamtędy przejechać, ale okazało się, że dokumenty zostały już wprawdzie podpisane, lecz tej granicy nadal przekroczyć nie można. Postanowiliśmy nie rezygnować, lecz wręcz przeciwnie - stworzyć nieformalną „masę krytyczną”, którą zwrócimy uwagę na ten nadal istniejący problem. Pojedziemy więc do Turcji drogą okrężną - z Tbilisi, przez Armenię oraz Iran i wrócimy z powrotem do Tbilisi. A po drodze zamierzamy wspiąć się na Ararat.

A gdyby ktoś chciał wybrać się z Wami?

To wystarczy, że wypełni formularz rejestracyjny dostępny na stronie www.bicycle.pl

I to wszystko? Nie przeprowadzacie żadnych „rozmów kwalifikacyjnych”?

Nie, nie sprawdzamy ani kondycji, ani sprzętu kandydatów, wychodząc z założenia, że dorośli ludzie są świadomi swoich możliwości. Chętnie natomiast służymy radą.

A ile kilometrów podczas wypraw pokonujecie codziennie?

Mając na względzie wiek oraz różne przygotowanie kondycyjne uczestników staramy się, aby etapy miały nie więcej niż 80 km (chociaż rekordowe liczyły po 130 km), ale wszystko zależy od wielu czynników - bazy noclegowej, pogody, ukształtowania terenu oraz fizycznych możliwości grupy. W górach i na pustyniach zdarzało nam się skracać odcinki nawet do 40 km.

Czy harmonogram jest sztywny, czy też modyfikowany w miarę potrzeb?

Sztywny. Po pierwsze dlatego, że noclegi staramy się rezerwować z wyprzedzeniem. A po drugie z myślą o cyklistach, którzy zamierzają dołączyć się lub odłączyć po drodze, więc oczekują nas w określonym miejscu, danego dnia.

Kto układa plan wyprawy?

Dawniej pracowaliśmy nad tym zespołowo, teraz trasy przygotowywane są autorsko, przez osoby najbardziej doświadczone. Zawsze jednak wdzięczni jesteśmy "crotosom" za pomoc - na przykład rekonesans fragmentu trasy, wykonanie map, opis zwiedzanych miejsc, lub za opiekę medyczną tudzież techniczną na trasie. Staramy się aby wśród uczestników zawsze był lekarz, pielęgniarka albo ratownik oraz mechanik. Podczas naszych rajdów bardzo ważną funkcję pełni kierowca, który nie tylko siedzi za kółkiem, ale na każde wezwanie jest do dyspozycji wszystkich kolarzy, a tam gdzie nie mamy zarezerwowanych noclegów odpowiada też za ich znalezienie. Kierowca dba również o rozstawienie oraz sprzątnięcie worków na śmieci, a w razie deficytu wody napełnia i przywozi nam beczki.

A Ty, jak trafiłaś do Stowarzyszenia?

W roku 2003 na osiedlowym śmietniku zauważyłam przyklejony plakat zapraszający do udziału w wyprawie z Warszawy do Wilna. Zaintrygowało mnie to ogłoszenie bo od dawna miałam ochotę wybrać się gdzieś na rowerze, lecz wśród moich ówczesnych znajomych nie było cyklistów, a samotnej wyprawy po prostu się bałam. „Crotos” spadł mi więc jak z nieba. Pojechałam i... nie uwierzyłam. Bo od razu na starcie spotkałam setkę bratnich dusz. W działalności Stowarzyszenia bezcenny jest dla mnie aspekt integracyjny, czyli to, że przyjaźnie zawarte podczas wypraw nie kończą się na linii mety. „Crotosi” spotykają się przez cały rok, samodzielnie organizują własne wędrówki, a nawet razem spędzają Sylwestra.

Czy ćwiczyłaś kondycję przed tą pierwszą wyprawą?

W ogóle nie miałam czasu na przygotowania. Wsiadłam na rower z marszu, bo ogłoszenie znalazłam dosłownie kilka dni przed startem. Pojechałam na zwyczajnym rowerze marki NO NAME z supermarketu, który zresztą - starannie serwisowany i nieco „tuningowany” - służył mi poczciwie, aż do wyprawy Jedwabnym Szlakiem. Dopiero wtedy zdecydowałam się na lepszy. A z każdej wyprawy wracałam bogatsza w doświadczenia.

I nie poprzestałaś tylko na biernym udziale w eskapadach, prawda?

Niepostrzeżenie dla samej siebie coraz bardziej angażowałam się w działalność Stowarzyszenia. Zaczęło się od towarzyskich spotkań powyprawowych i niezobowiązujących rozmów o następnych wędrówkach, a skończyło na samodzielnym planowaniu tras.

Za co konkretnie odpowiadasz w Stowarzyszeniu?

Nominalnie jestem wiceprezesem, ale u nas nie ma znaczenia kto jest kim, bo każdy zajmuje się tym, co akurat zrobić należy i na co masz czas oraz ochotę.

A w których ekspedycjach „Crotosów” brałaś udział?

Byłam na ośmiu z naszych dziewięciu dużych, międzynarodowych wypraw, pokonując fragmenty lub całość trasy. Najpierw jeździłam jako uczestnik, potem współorganizator, a w zeszłym roku już jako lider wyprawy na Krym. To była moja autorska trasa.

Wciąż nie masz dość?

Dwa razy miałam - psychicznie, bo kondycyjnie nigdy nie czułam się specjalnie zmęczona. W roku 2005 gdy po raz pierwszy znalazłam się w zespole prowadzących wyprawę i opowiadałam za dużą grupę uczestników oraz podczas ubiegłorocznego wyjazdu na Krym, którym kierowałam samodzielnie. Cały zespół pomagał mi, ale nadmiar obowiązków zaczął mnie już wtedy przerastać, uczestników było tak wielu, że samo przygotowanie dla nich siedemdziesięciu map dziennie oraz opisów w dwóch językach, trwało godzinami. Doszło do tego, iż kilka etapów musiałam pokonać samochodem, a nie zdarzyło mi się to nigdy wcześniej. Wciąż lubię organizowanie wypraw, ale bardzo cieszę się gdy "crotosi", którzy początkowo nie mieli żadnego doświadczenia, teraz uniezależniają się i organizują własne wyjazdy, często z przyjaciółmi poznanymi właśnie w Stowarzyszeniu.

A czy Ty na co dzień też poruszasz się na rowerze?

Nie lubię jeździć po Warszawie, a na krótkie wycieczki rzadko kiedy mam czas. Jestem typowym "wyprawowcem".


Jakub Terakowski

Wywiad został opublikowany w miesięczniku "Rowertour" nr 5/2010. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie tego tekstu lub jego fragmentów, wymaga zgody Redakcji.


Strona główna