Rozmowa z Józefem Michlikiem gospodarzem schroniska Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego “Chyz u Bacy PTT” na Mładej Horze

 

Co to jest “chyz”?

Chyz w języku wołoskim oznacza dom, lokum prędko – czyli chyżo – zbudowane. Pasterskie ludy wołoskie podczas swoich wędrówek zdobyły umiejętność szybkiego zapewnienia sobie dachu nad głową, dlatego swoje domy nazwały chyzami.

Jak trafiłeś do chyza?

Jak każdy turysta – chodząc po górach. W latach osiemdziesiątych zbierałem stopnie do górskiej odznaki turystycznej, rokrocznie “zaliczałem” jedno lub dwa pasma górskie, idąc od wschodu na zachód, wędrowałem więc też tędy.

Przeszedłeś całe polskie góry?

Cały łuk naszych Karpat i Sudetów oraz góry, których wtedy nie traktowałem poważnie, a dzisiaj darzę je szczególną sympatią – Świętokrzyskie.

I zdobyłeś odznakę?

Zdobyłem zarówno dużą złotą, jak i za wytrwałość. Otrzymałem też uprawnienia przodownika turystyki górskiej, lecz nie na Beskidy, gdzie teraz mieszkam, lecz na Sudety, w które wtedy miałem najbliżej.

Pochodzisz z nizin?

Tak, z Ostrzeszowa w Wielkopolsce. Tam chodziłem do szkoły średniej. Potem skończyłem fizykę w Poznaniu. A po studiach byłem belfrem, uczyłem fizyki, chemii i matematyki – w szkole podstawowej oraz zawodowej. Wytrzymałem pięć lat i uciekłem.

Czemu?

Uznałem, że nasz system oświaty jest chory. Ostatecznie zrezygnowałem z pracy, gdy nie dostałem pieniędzy obiecanych na modernizację mojej pracowni fizycznej. Poszedłem do przemysłu.

Czym się zajmowałeś?

Budowałem stacje obsługi samochodów. Postawiłem też ośrodek wczasowy w Dusznikach – na Koziej Hali, gdzie później byłem kierownikiem.

Czyli miałeś już odpowiednie doświadczenie zanim trafiłeś na Mładą Horę.

O tak. Poza tym długie lata działałem w harcerstwie, byłem komendantem hufca Ostrzeszów oraz zastępcą komendanta hufca Poznań Jeżyce.

I jako harcerz pierwszy raz trafiłeś w góry?

Nie, moja przygoda z górami zaczęła się od kolonii, na pierwszą pojechałem do Wapiennicy – tu koło Bielska. I tak trafiłem w Beskidy.

Ale na Mładą Horę “wpadłeś” już jako dorosły.

Było lato 1984, akurat zaczęło padać, gdy przechodziłem tędy po raz pierwszy. Nie było się gdzie schronić, więc wlazłem tu i… zostałem do dzisiaj.

“Wlazłem tu”, a co tutaj wtedy było?

Nic. Rudera. Do roku 1974 w tym budynku funkcjonowała szkoła, zamknięto ją, gdy uruchomiona została Szkoła Gminna. Przez rok tutejsze dzieciaki zakwaterowane były w prowizorycznej bursie w Ujsołach. Spróbuj sobie wyobrazić siedmiolatka w internacie… Rodzice zbuntowali się i dzieci zaczęły być dowożone na lekcje samochodem nadleśnictwa.

Wróćmy na Mładą Horę.

To dopiero była przygoda! Pracowałem wówczas w Techmie przy produkcji konstrukcji stalowych i wyrobów betonowych. Ta praktyka bardzo przydała mi się podczas remontu domu i prowadzenia schroniska. Wcześniej o niczym takim nie miałem pojęcia, mieszkałem w bloku, więc nie podjąłbym się remontu tej chałupy gdybym trafił tu wprost w wielkiej płyty. W Techmie kierowałem też Ośrodkiem Informacji i Kultury, organizowałem wycieczki, rozwinąłem działalność koła turystycznego, byłem jednym z założycieli Klubu Turystyki Górskiej Turnia. Przepraszam, wywołują mnie.

[…]

Co się stało?

Naszym lokalnym środkiem łączności na Mładej Horze jest radio CB, które uruchomiłem tu już kilkanaście lat temu. Teraz, poza moją stacją działają w okolicy cztery kolejne.

Również Twoje dzieło?

Tak. Ta niewielka sieć zapewnia nam kontakt, bo odległość między poszczególnymi stacjami wynosi ponad kilometr. A z dobrodziejstwa CB czasem korzystają też Ci mieszkańcy przysiółka, którzy nie mają krótkofalówek. Teraz na przykład wywołano mnie z Danielek, prosząc o przekazanie wiadomości sąsiadom. Radio nadal jest podstawowym źródłem komunikacji na Mładej Horze, bo sygnał “komórek” bywa tu słaby, a telefonów stacjonarnych nie ma w przysiółku w ogóle.

Jak to nie ma, skoro masz?

Cóż, wprawdzie Młada Hora leży na uboczu, lecz dobra komunikacja jest tu równie ważna jak na dole. Czasem trzeba zawiadomić, że wiatr zerwał linię energetyczną, a czasem wezwać pomoc. Dlatego właśnie chciałem jak najszybciej zapewnić łączność sobie i całemu przysiółkowi. W roku 1992 jedyną realną szansą dla mnie było tutaj CB.

Byłeś już wtedy krótkofalowcem?

Stałem się nim z konieczności. Zaczynałem od rozmów z najbliższymi stacjami, stopniowo “sięgałem” dalej, aż rekordowo – na tym skromnym sprzęcie, którym dysponuję – słyszałem krótkofalowca spod Ostrzeszowa.

Wspomniałeś o wzywaniu pomocy przez CB.

Tuż po uruchomieniu mojej stacji poważnie zachorowała babka Wolna (jest tu, na zdjęciu), trzeba było wezwać karetkę. Dałem “wywołanie ogólne”, puściłem w eter wiadomość, że proszę o kontakt kogoś, kto zadzwoni po pogotowie. Odezwał się krótkofalowiec z Węgierskiej Górki. Ledwie zdążyłem przekazać mu informację, gdy kontakt się urwał, ale karetka przyjechała. Wtedy utwierdziłem się w przekonaniu, że CB na Mładej Horze nie jest tylko moją fanaberią. Ponad kilometr stąd mieszka para staruszków. Założyłem im CB nawet nie bardzo pytając o zgodę. Nazajutrz przyszli do mnie mówiąc – kierowniku (“odziedziczyłem” ten tytuł po dyrektorze szkoły) weźcie to radio, na co nam ono? A poza tym tyle kosztuje. Odpowiedziałem, że o pieniądze nie pytam i poprosiłem aby tylko zatrzymali stację u siebie. Dzisiaj nie pozwoliliby odebrać sobie tego radia...

A Tobie CB też służy?

Bez przerwy. Na przykład sklep – przyjeżdża dwa razy w tygodniu, lecz zimą dociera tylko do parkingu 600 metrów poniżej. Wiadomość, że mogę zejść na zakupy dostaję przez radio.

I w ten sympatyczny sposób wymigałeś się od odpowiedzi na pytanie o telefon.

Komórkowy kupiłem gdy tylko pojawiły się na rynku, blisko 10 lat temu. I od razu zainstalowałem mocną antenę zewnętrzną, bez niej do dzisiaj nie miałbym tu zasięgu.

Pytałem o telefon stacjonarny. Widzę, że masz, a twierdzisz, że nie masz.

Widzisz tylko słuchawkę, aparat jest u sąsiadki w Rycerkach – dwa kilometry poniżej.

I działa?

Specjalnie kupiłem telefon bezprzewodowy o zasięgu 18 km na nizinach, więc jakoś sobie radzi z tymi dwoma tysiącami metrów w górach.

Do pełni “komunikacyjnego” szczęścia brakuje Ci tutaj chyba tylko Internetu.

Nie brakuje mi. Gdybym dysponował dostępem do sieci, to moi mili goście szybko zrobiliby tu kawiarenkę internetową. Już sam komputer wystarczył, by syn odwiedzając mnie na Mładej Horze, przestał wychodzić w góry. Szybko się go pozbyłem.

Syna?

Komputera. Telewizora też nie mam. Po co mi on? To straszny złodziej czasu.

Czym zajmujesz się, gdy nie oglądasz telewizji?

Tym, czego nie mogę zrobić gdy mam gości: sprzątam, piorę, gotuję, czytam, piszę, przygotowuję opał, odśnieżam i remontuję. To stara chałupa (ma dokładnie tyle samo lat, co ja), ciągle się tu coś “sypie”, więc wciąż “łatam”, naprawiam, modernizuję. To dużo pracy dla jednego człowieka.

Wróćmy do momentu, gdy przyszedłeś tu po raz pierwszy.

Drzwi były zabezpieczone tylko zielonym kablem, rozplątałem go, wszedłem do środka, zrobiłem inwentaryzację.

Zaraz, zaraz! Od razu Ciebie “olśniło”? Zobaczyłeś ruderę i pomyślałeś “będzie moja”?

Właśnie tak było! Ale wcześniej, chodząc po górach długo rozglądałem się za miejscem pod bazę na nasze klubowe imprezy. Ten dom wyglądał w środku jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Pod schodami, tam gdzie teraz są łazienki było wysypisko śmieci ze śladami palonych ognisk. Lecz było sucho i nie śmierdziało stęchlizną. Miałem dość wiedzy budowlanej by nie “pakować się” w obiekt wilgotny i zagrzybiony. Dowiedziałem się od sąsiadów, że chałupa należy do Szkoły Gminnej w Ujsołach. Zszedłem tam, gdy tylko nawałnica przeszła, nic jednak wtedy nie załatwiłem, bo zrobił się wieczór. Miesiąc później poszedłem do pani dyrektor z kolegą – czarujemy, rączki całujemy, ładnie dziś pani wygląda, ale ta rudera na Mładej Horze wygląda fatalnie – aż żal patrzeć. Ale my – jeżeli pani pozwoli – wyremontujemy, otworzymy schronisko, zapłacimy dzierżawę… Wyszliśmy z podpisaną umową.

Skuteczny jesteś.

I szybki. Kilka dni później zorganizowałem pierwszy klubowy wyjazd Turni na Mładą Horę. Wzięliśmy nysę z Techmy, szczoty, szmaty, gwoździe, narzędzia i pojechaliśmy remontować chałupę. Kolejnych wyjazdów nie zliczę, przez siedem następnych lat bywałem tu nawet co tydzień.

Dojeżdżałeś z Wielkopolski?

Tak. W dni powszednie pracowałem w Ostrzeszowie, a w weekendy tutaj. W końcu nie wytrzymałem, zwolniłem się z Techmy i zamieszkałem na Mładej Horze. To był rok 1991, a cztery lata później wykupiłem chałupę.

Czyli dźwignięcie tego domu z ruiny to głównie Twoja zasługa.

Ależ skąd! Najwyżej fifty - fifty.

Fifty - fifty z kim?

Z wszystkimi, którzy od pierwszego dnia identyfikowali się z chyzem. Swój wkład ma tutaj moja bliższa i dalsza rodzina, przyjaciele, znajomi oraz turyści. Przede wszystkim turyści.

Co było największym wyzwaniem podczas remontu?

Doprowadzenie prądu i wody. Instalacja elektryczna została całkowicie zerwana, gdy budynek stał pusty, wszystkie przewody kładliśmy od nowa. A z wodą do tej pory mam problemy, ale to temat na osobny wywiad. O górskich wodach i wódkach mógłbym napisać doktorat…

Wróćmy zatem do turystów. Czy większość to stali bywalcy?

Większość. A kto stałym bywalcem nie jest, ten łatwo może się nim stać. Formalnie mam 20 miejsc noclegowych, lecz czuję, że tutaj optymalna liczba osób nie powinna przekraczać pięciu. Tyle liczy przeciętna rodzina. Gdy jest więcej trudno mi każdego zauważyć, z każdym usiąść i pogadać. Moim zdaniem, w domu najważniejsze jest, aby ze sobą pobyć, pomieszkać, porozmawiać.

A chyz znaczy dom…

Tak, bo to jest przede wszystkim dom, a dopiero w drugiej kolejności schronisko. Bo schronisko jest jak dla mnie zbyt anonimowe – przyszedł, zjadł zupkę chińską, przenocował lub nie, i poszedł dalej.

Nie obsługujesz gości tak, jak w “normalnym” schronisku?

Zaopatruję spiżarnię, przygotowuję opał, sprzątam pokoje, piorę i zmywam naczynia, lecz nie prowadzę typowej gastronomii. Preferuję samoobsługę, chociaż oczywiście nakarmię głodnego, jeżeli nie potrafi sobie sam przygotować posiłku. Spora część moich gości to dziewczyny, które mama właśnie wypuściła z domu i chcą coś samodzielnie upiec lub ugotować. Mają tu poligon. Ja dostarczam im tylko “amunicji” i służę za “króliczka doświadczalnego”…

Jak sobie radzą?

Cóż, mój żołądek jeszcze funkcjonuje poprawnie. Aliści moje miłe, początkujące gospodynie miewają problemy zaskakująco prozaiczne, kiedyś jedna z nich poszła do sąsiadki zapytać jak się robi herbatę.

Widziałem w Internecie informację, że nie ma u Ciebie cennika.

Na kawę i herbatę jest specjalny fundusz – o tu, w tej maśniczce. Co turysta wrzuci, to wypije. A można wrzucać ile się chce, byle nie metalowe bo dno się rysuje… Dania zimne, gorące? Ile klient chce wydać, za tyle dostanie posiłek. Noclegi? To proste  - dorośli płacą grosze, a jeszcze mniej młodzież, członkowie PTT, stali bywalcy oraz Ci, którzy mają wkład w utrzymanie Mładej Hory. Ci ostatni nie płacą w ogóle.

Czy każdy może przenocować u Ciebie?

Każdy kto… musi. Ale mam na myśli przymus wewnętrzny, gdy turyście nie jest obojętne, czy zatrzyma się w tym schronisku, czy w tamtym, czy też na Mładej Horze. Rzadko przyjmuję wycieczki szkolne, bo byłem już belfrem – wystarczy, nie po to tu zamieszkałem by wracać do zawodu. A grup młodzieży i starszych nie lubię, gdy zostaje po nich tylko bateria butelek. Gdybym chciał mieć restaurację, to nie prowadziłbym domu w górach.

W przedsionku wita Twoich gości napis: “Turyści kochani, przecież Wy nie bobry, kiedy tu wchodzicie, to mówcie dzień dobry!

Czy wyobrażasz sobie, że wchodzisz do domu i nie witasz się z gospodarzem? Miałem takie przypadki. Ten wierszyk ma nie tylko uczyć dobrych manier, on chroni też interesy turystów!

W jaki sposób?

Postanowiłem nie zauważać tych, którzy wejdą bez przywitania. A lektura rymowanki przypomina każdemu o powiedzeniu “dzień dobry”. Dzięki tej planszy – nie łamiąc swoich zasad – mogę przyjąć wszystkich…

 

Powyższy tekst został opublikowany w miesięczniku "n.p.m." nr 12/2006


Strona główna