Wejherowo 04.03.2009

 

 

M A Ł E  P OD R Ó Ż E

 

 

POCZĄTEK

 

         Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie „Jak to się zaczęło?”, powiedziałabym: „Mimochodem”. Zawsze podziwiałam ludzi, którzy mieli swoje hobby, pasje i żałowałam, że ja ich  nie mam. Chciałam, ale jakoś nic nie umiałam wymyślić, nic takiego, co wciągnęłoby mnie na dłużej. Zresztą dom, dzieci, praca i praca, ciągle pośpiech, brak czasu, monotonia codziennego życia... Wyobrażałam sobie, że nic już ważnego się nie zdarzy, że wszystko, co wyjątkowe jest już dla mnie niedostępne.

 

            Od zawsze żyję blisko morza, plażowanie jest dla mnie czymś absolutnie naturalnym, oczywistą częścią lata. Tak samo jak oczywistą częścią lata są morskie kąpiele, najlepsze przy wysokiej fali.

            Lato 2006 było długie, pogoda jeszcze w sierpniu i wrześniu bardzo piękna. Jeździłam na plażę wraz z koleżanką, w jeden dzień każdego weekendu, żeby zatrzymać trochę słońca. Obowiązkowo spacer i kąpiel. Tygodnie mijały, a my ciągle jeździłyśmy. Kąpałyśmy się w sierpniu, więc czemu nie we wrześniu, a skoro już we wrześniu, to czemu nie w październiku, a potem w listopadzie i grudniu. A jak już w grudniu, to jasne, że i w styczniu, i lutym, i marcu. I tak, mimochodem, zostałyśmy morsami.

            Spacery podobnie. Za każdym razem trochę dalej i jeszcze dalej, i inną trochę drogą, i jeszcze inną, wzdłuż morza i wydmami, i lasem za nimi. Najpierw 5 km, potem 10, aż wreszcie 16 i 20 i 30 nawet. W ten sposób, również mimochodem, zaczęły się nasze cotygodniowe wędrówki po plaży.

            Dziś znamy już każdy skrawek plaży od Helu po Ustkę (ok. 150 Km), wiele odcinków przeszłyśmy wielokrotnie. Planujemy przejść całe polskie wybrzeże, plażą od Świnoujścia do Helu i w drugą stronę, wzdłuż zatoki do Krynicy Morskiej.

Morsujemy, kąpałyśmy się na zlocie morsów w Mielnie w roku 2008 i 2009. Poznajemy ludzi, którzy mają podobne zainteresowania. Marzymy o jeszcze dalszych podróżach. Najlepiej na własnych nogach, bo z bliska można zobaczyć wszystko dokładniej. Czas się nam wydłużył, przestały istnieć jesienno – zimowe, szarobure dni, nie ma niepogody. Wiatr, sztorm, deszcz i mróz, to nowe, ciekawe doświadczenia. Nic nie jest niedostępne. Ten czas, to czas odkrywania.

 

 

MIEJSCA

 

            Miłość czasem się zmienia, miłość do miejsc również. Początkowo hasło plaża przywodziło mi na myśl ukochane Dębki i pierwszą trasę, Dębki – Białogóra - Dębki, od ujścia rzeki Piaśnica do głównego wejścia w Białogórze, gdzie na dość wysoki klif trzeba wspiąć się po drewnianych schodach. Po drodze wydmy, porośnięte starym nadmorskim lasem, wyglądająca na zagubioną wieża obserwacyjna z talerzami anten, przepompownia i system kanałów odwadniających nadpiaśnickie łąki i sama rzeka, która po wielkich sztormach zaskakuje pomysłami na ujście do morza (czasem płynie grzecznie, prawie prosto wzdłuż wbitych w piach dawno temu pali, innym razem skręca gwałtownie w prawo, niemal pod las, a czasem dla żartu w lewo, jak wiatr zawieje). 

            Kolejne trasy, to kolejne fascynacje miejscami. Przepiękny odcinek Białogóra – Osieki – szeroka plaża, miałki biały piasek i osobliwość, jaką są bagniste obszary w wydmowym lesie. W Osiekach malownicze ujście rzeczki (Bezimienna), która żłobi jar między wydmami. Zachwyca Słajszewo i jego rozległe nadmorskie łąki, Osetnik i latarnia w Stilo, a po drodze w kierunku Łeby intrygują widoczne maszty zatopionego statku (tak blisko brzegu, że przy spokojnej fali bez trudu można by do nich dopłynąć). Zadziwia Góra Łącka i Wydma Czołpińska i nieco przysadzista latarnia w Czołpinie, i jeszcze klif w okolicy Poddąbia. W drugą stronę Rozewie, a potem Hel - strzelista, leśna droga wzdłuż morskiego brzegu, plaża z umocnieniami, a pod Kuźnicami i Chałupami z wychodzącymi w morze pachołkami rozbijającymi fale.

Wszystko cieszy oko i serce, i nie wiadomo co wybrać w konkursie na najpiękniejsze.

 

 

SZCZEGÓŁY

 

            Krajobraz nad morzem tylko na pierwszy rzut oka jest podobny. Kto ogląda go często widzi szczegóły, których „nowicjusz” nie dostrzeże. Choćby kolory wody - morze w okolicach Łeby, w słoneczny dzień, ma taki odcień turkusu, którego nigdy nie widziałam w innym rejonie. Czy różnorodność ziaren piasku - czasem drobny, zbity, czasem grubszy, sypki, po którym ciężko iść, a czasem osobliwy, jak piasek przy rzeczce w Osiekach, gdzieniegdzie wymieszany z ziemią, tworzącą plamy różu i fioletu. I te wszystkie formy wyrzeźbione wodą i wiatrem, przedziwnie utkane piaski, wymodelowane korzenie i patyki, oszlifowane kamienie, skręcone konary sosen. Fascynuje i przeraża potęga żywiołu – podmyte, zwalone drzewa, zarwane brzegi. Budzą szacunek ludzie, którzy każdego roku, na powrót, pracowicie układają faszynę i umocnienia, odbudowują to, co morze zniszczyło.

                       

 

EMOCJE

 

         Koleżanka powiedziała „to nasze akumulatory i psychoterapia”. Kilka godzin spędzonych na wędrówce plażą, kąpiel w lodowatej wodzie sprawiają, że oczyszcza się umysł i ciało. To przede wszystkim zasługa miękkich barw, kojących odcieni błękitów, szarości, żółci, zieleni, ale także brązów, a nawet zgaszonych czerwieni. Szum morza (niekiedy delikatny, łagodny, niekiedy intensywny, huczący, wręcz groźny, zawsze jednak trochę monotonny, bo stały i wszechobecny) wymiata myśli i emocje, utrudnia rozmowę i pozwala być samemu, z lekką głową i sercem.  Nagrodą za kąpiel w lodowatej wodzie jest uczucie ożywienia, euforii.

            Każda nowa trasa, nowy, nieznany jeszcze widok na horyzoncie, to wyzwanie i radość rozpierająca klatkę piersiową. Kiedy wracam do domu mówię „mój świat znowu jest trochę większy”.

            Niedawno zrozumiałam, że ja też mam hobby, może nawet pasję. Jak to się stało? Mimochodem.