Pierwszego stycznia 2001 wróciłem z Antarktydy. Tym samym moja „kolekcja” siedmiu kontynentów, które odwiedziłem, stała się kompletna w sposób nie budzący wątpliwości. Bowiem chociaż całe antarktyczne lato 91/92 spędziłem na Polskiej Stacji Antarktycznej im. Arctowskiego, to jednak do wybrzeży samego kontynentu Antarktydy zabrakło mi wtedy ok. 100 km. Wszak Arctowski położony jest na wyspie.

            Na Antarktydę dotarłem statkiem turystycznym, wypływającym z Ushuaia na krawędzi Ziemi Ognistej w Argentynie. Spośród wszystkich miejscowości na kuli ziemskiej, właśnie to miasteczko jest najbardziej wysunięte na południe. Dalej nie ma już żadnej osady. Jest jeszcze Przylądek Horn, Ocean Lodowaty, a wreszcie Antarktyda z nielicznymi stacjami polarnymi.

            Przed wyruszeniem w rejs wybrałem się na spacer po Ushuaia. Miałem zamiar nabyć jakiś bardzo „egzotyczny” tytoń dla Redaktora Naczelnego Kalumetu. Na głównej ulicy Ushuaia – Avenida San Martin – znalazłem sklep z tytoniami i fajkami. Już mijając wystawę zauważyłem, że sklep ten był naprawdę dobrze zaopatrzony. Z bijącym sercem wszedłem do środka. Półki niemal uginały się pod tytoniami... amerykańskimi oraz europejskimi. Większość marek znakomicie znałem z polskich trafik. Zapytałem więc sprzedawcę o tytoń wyprodukowany w Argentynie. Po kilku chwilach wahania, sprzedawca zniknął pod ladą, gdzie przebywał niepokojąco długo. Wynurzył się wreszcie z tryumfującym wyrazem twarzy i nieco zakurzoną paczką tytoniu. Nie wierzyłem własnym oczom! Wprawdzie nazwa tytoniu, który otrzymałem – Exeter – w ogóle nie kojarzyła mi się z Argentyną lecz pozostałe napisy na paczce – TABACO PARA PIPA, INDUSTRIA ARGENTINA – skutecznie rozwiały moje wątpliwości. Tytoń pachniał intensywnie i świeżo. Przypuszczam, że nie leżał zbyt długo pod ladą. Sądzę, że mógł znaleźć się tam z uwagi na cenę – niezbyt atrakcyjną dla sprzedawcy. Tytonie europejskie kosztowały tam bowiem przynajmniej 6 USD, podczas gdy za Exeter zapłaciłem tylko dwa dolary.

            Na pokład statku wchodziłem naprawdę przejęty. Oto przede mną „róg obfitości”, pełen fajczanych anegdot i ciekawostek! Wszak – zgodnie ze stereotypem – podkoszulek w paski oraz fajka są nieodłącznymi atrybutami każdego marynarza. Czy widział ktoś rysunek marynarza bez fajki? „Wilki morskie” ze statku, którym popłynąłem – owszem, paliły. Lecz wyłącznie papierosy.

            Przed kompletnym fiaskiem mojej misji „specjalnego wysłannika” Kalumetu na dalekie południe kuli ziemskiej, uchroniła mnie kobieta. Monika Schillat, mieszkanka Ushuaia i przewodniczka naszej wycieczki, sama przez wiele lat paliła fajkę. Nota bene używała wtedy właśnie tytoniu Exeter. Przestała palić gdy zaszła w ciążę lecz wciąż miło wspomina aromat dymu tytoniowego i ciepło fajki trzymanej w dłoniach. Na wieść o moich fajczanych zainteresowaniach, Monika natychmiast przyniosła mi książkę o pierwszych wyprawach antarktycznych. Znalazłem tam mnóstwo ciekawych fotografii wykonanych w bazach polarnych na przełomie XIX i XX wieku. Ze zdjęć tych wynika, iż pierwsi odkrywcy oraz zdobywcy Antarktydy niemal nie rozstawali się z fajką. I palili ją prawie wszyscy. Przy tym bynajmniej nie sięgali po fajkę tylko „do zdjęcia”, bowiem większość fotografii stanowi zapis polarnej codzienności. Zdjęcie, które zapamiętałem szczególnie dokładnie wykonane zostało we wnętrzu jednej z pierwszych stacji antarktycznych. Jest tam sześciu mężczyzn, każdy zajęty czym innym. Pracując, jeden z tych mężczyzn nie pali, jeden pali papierosa, a czterech pali fajki.

            Czterech na sześciu!

 

Kuba Terakowski


Strona główna