Od pewnego czasu, z coraz większym niepokojem, czytam kolejne informacje o rosnącym tempie topnienia lodowców na Kilimandżaro. W ciągu dziewięćdziesięciu lat, które minęły od sporządzenia pierwszej mapy wierzchołka najwyższej góry Czarnego Lądu, powierzchnia tamtejszych lodowców skurczyła się o 82%! Jeszcze niedawno, przewidywano, że lodowce na Kilimandżaro przetrwają do roku 2080. Potem, graniczną datą był rok 2050. Według najnowszych prognoz, lód zniknie z Dachu Afryki przed rokiem 2020. Jaką datę wyznaczą glacjolodzy za rok? Czy na przykład w roku 2005 nie dowiemy się, że właśnie stopniała ostatnia bryłka lodu na Kilimandżaro? To spekulacje. Chyba jednak nie ulega wątpliwości, że Ci spośród Czytelników „N. P. M.”, którzy chcą na własne oczy zobaczyć słynne lody Kilimandżaro, nie powinni zbyt długo zwlekać z wyjazdem do Afryki.

                Mnie się udało! A wraz ze mną, afrykańskie lodowce zdążyli zobaczyć – Anna Sitarz oraz Piotr Reguła. Wybraliśmy najprostszy, niejako „klasyczny” wariant  wyjazdu na Dach Afryki.

                Pomimo, iż szczyt Kilimandżaro znajduje się na terytorium Tanzanii, znakomita większość turystów decyduje się dotrzeć tam poprzez stolicę Kenii – Nairobi. Opcja ta jest chyba najwygodniejsza i najtańsza. Zasadniczą część kosztów wyjazdu pochłania zakup biletów lotniczych z Warszawy do Nairobi i z powrotem. Korzystając z usług największych przewoźników, za przelot na wspomnianej trasie zapłacić trzeba 900 - 1000 dolarów. Zaoszczędzić można wybierając np. linie kenijskie Kenya Airways lub bułgarskie Balkan. Jednak decydując się na tańszą opcję trzeba własnym sumptem dotrzeć odpowiednio do Frankfurtu lub Sofii. Przelot do Tanzanii (Dar - es - Salaam lub wprost Kilimanjaro International Airport) jest droższy.

                Niebagatelny udział w kosztach ma też organizacja samego trekkingu. Tu wybrać można jedną z trzech podstawowych możliwości.  Można więc jeszcze w Polsce zlecić przygotowanie całego wyjazdu jednemu z wyspecjalizowanych biur podróży. To opcja dla ceniących komfort: wygodnie, bezpiecznie i... najdrożej. Można polecieć do Nairobi, by tam skorzystać z usług agencji turystycznej. I właśnie ten pośredni wariant wybrała moja ekipa. Można też samodzielnie dotrzeć do bram Kilimanjaro National Park (KNP). To wprawdzie najkłopotliwsza z opcji, lecz i najtańsza. Doskonała dla lubiących niespodzianki i improwizacje. Po dotarciu do Parku Narodowego Kilimandżaro, swobodę wyboru dalszej drogi, ograniczają obowiązujące tam przepisy. Niezależne wejście na teren KNP jest nielegalne. Wynajęcie przewodnika jest obowiązkowe, a zatrudnienie tragarzy i kucharza – trudne do uniknięcia. Turyści są głównym źródłem utrzymania miejscowej ludności i stąd bierze się nadzwyczajna presja na sformowanie możliwie jak największej „karawany”.

                Warto pamiętać, że ilość wejść na obszar Kilimanjaro National Park jest limitowana. Osoby indywidualnie zmierzające aż do bram KNP powinny zatem liczyć się z tym utrudnieniem. Natomiast agencje turystyczne zawsze rezerwują miejsca dla swoich klientów. Na najpopularniejszym szlaku trekkingowym  Marangu Route znajdują się schroniska, zlokalizowane w odstępach jednego dnia marszu. Tam, liczba turystów ograniczona jest ilością miejsc noclegowych. Na pozostałych trasach limity są elastyczniejsze lecz posiadanie namiotu może okazać się niezbędne. Nocleg w namiocie kosztuje niemal tyle samo, co w schronisku. Zatem wybierając się na  Marangu Route, nie warto zabierać namiotu wyłącznie z przyczyn ekonomicznych. Turyści, którzy zrezygnowali z zatrudnienia kucharza powinni pamiętać, że schroniska nie zapewniają wyżywienia. Odradzam podejmowanie prób nielegalnego przebywania na terenie KNP. Nad przestrzeganiem przepisów czuwają tam uzbrojeni strażnicy.

                Optymalne warunki pogodowe w rejonie Kilimandżaro panują zazwyczaj wiosną i jesienią. Planując wejście na Kilimandżaro wypada pamiętać o dużych różnicach wysokości pokonywanych w stosunkowo krótkim czasie.  Główne wejście do Kilimanjaro National ParkMarangu Gate – znajduje się na wysokości 1980 m n. p. m. Standardowy harmonogram trekkingu wyznacza na pierwszy nocleg  schronisko Mandara (2700 m), a na drugi - Horombo (3700 m). Wieczorem trzeciego dnia osiąga się schronisko Kibo, położone na wysokości 4700 m n. p. m. Stamtąd, po krótkim odpoczynku – czyli około pierwszej w nocy – wyrusza się w górę, by wschód słońca zobaczyć z wierzchołka głównego (Uhuru Peak – 5895 m n. p. m). Ze szczytu schodzi się z powrotem aż do Horombo.  By następnego dnia zejść z Horombo na sam dół, czyli do Marangu Gate. Zatem, w stosunkowo krótkim czasie pokonać trzeba cztery tysiące metrów różnicy poziomów. Jest to bardzo istotne obciążenie organizmu. Pierwsze objawy tzw. choroby wysokości pojawiają się u niektórych turystów już w schronisku Horombo. Natomiast w Kibo, „chorują” prawie wszyscy. Zgodnie z informacjami uzyskanymi od naszego przewodnika Allego Omary – z wejścia na szczyt Kilimandżaro rezygnuje po drodze około 75% turystów. Główną przyczyną  odwrotu są wspomniane dolegliwości.  Zmodyfikowany plan trekkingu przewiduje spędzenie dodatkowego dnia w Horombo, połączone zazwyczaj z aklimatyzacyjnym wejściem na szczyt wulkanu Mawenzi. Rozszerzenie harmonogramu jest jednak kosztowne, bo każdy dodatkowy dzień pobytu na terenie KNP to kolejny wydatek. A ponadto, ta iluzoryczna aklimatyzacja nie gwarantuje powodzenia. Spotkana przez nas grupa Kanadyjczyków, zawróciła z wysokości około 5000 m, pomimo przedłużenia pobytu w Horombo. Planując wyjazd na Kilimandżaro, warto na „atak szczytowy” wybrać pełnię księżyca, którego światło może okazać się nieocenione w forsownym, nocnym podejściu.  Wejścia na szczyt w innych porach dnia są znacznie rzadsze. Warstwa chmur bowiem dość regularnie spowija wierzchołek już we wczesnych godzinach porannych, a konieczność zejścia do Horombo obliguje do pośpiechu.

                Kenijską wizę otrzymać można na lotnisku w Nairobi. Wiza ta pozwoli też  wjechać na teren Kenii w drodze powrotnej z Kilimandżaro. Zakwaterowanie w Nairobi, w przeciętnym hotelu nie powinno być poważnym wydatkiem dla polskiego turysty. W Nairobi działa przynajmniej kilkanaście agencji turystycznych organizujących trekkingi na Kilimandżaro. Ceny usług są indywidualnie negocjowane z klientami. Czyli po prostu: warto się targować! Ostatecznie uzgodniony koszt  standardowego trekkingu na Kilimandżaro nie powinien przekroczyć 500 dolarów.  Wymieniona kwota winna obejmować: transport z Nairobi do wejścia na teren Kilimanjaro National Park i z powrotem, wyżywienie oraz zakwaterowanie od opuszczenia Nairobi do powrotu, wszystkie opłaty parkowe, wynagrodzenie przewodnika, tragarzy i kucharza oraz ubezpieczenie. Pewną  kwotę odłożyć można na napiwki, których zapłacenia czasem wręcz trudno uniknąć.  Natomiast wszelkie próby pobrania dodatkowych opłat podczas trekkingu, winny spotkać się ze stanowczym sprzeciwem. Od nas próbowano wyłudzić opłatę za nocleg i wyżywienie w miejscowości Arusha. Bezskutecznie.

                Przed wyjazdem na trekking warto odwiedzić ambasadę Tanzanii w Nairobi, gdzie można otrzymać wizę. Do podania trzeba dołączyć dwa zdjęcia. Dopełnienie formalności wizowych można też zlecić „swojej” agencji turystycznej. Wizy wystawiane są również na przejściu granicznym w Namanga, lecz procedura ich uzyskania jest dość czasochłonna. Przed trekkingiem pamiętać też trzeba o potwierdzeniu biletów powrotnych u lokalnego przedstawiciela „swoich” linii lotniczych.

                Nairobi znajduje się na liście najniebezpieczniejszych miast świata. Unikać należy samotnych spacerów. Ryzykowne jest przebywanie na ulicach miasta po zmroku. Za niewskazane uznać też trzeba noszenie cennych przedmiotów (kamery, aparaty fotograficzne, biżuteria, zegarki) w widocznych miejscach. Paszport, bilety lotnicze, czy gotówkę można bezpiecznie zdeponować w polskiej ambasadzie.

                Przed wyjazdem z Polski warto zaopatrzyć się w Lariam, lub inne tabletki przeciw malarii. A dodatkowo, nie zaszkodzi zabrać ze sobą skuteczny repelent – czyli preparat odstraszający owady. Dobrze byłoby też zaszczepić się przeciwko żółtej febrze. Z uwagi na zagrożenie amebą niewskazane jest w Afryce picie nie przegotowanej wody. Unikać należy także spożywania surowych warzyw i owoców.

                Cały wyjazd na Kilimandżaro można spokojnie „zamknąć” w dwóch tygodniach. A przy dobrej organizacji, wystarczy jeszcze czasu na trzydniowe foto - safari. Szczególnie polecam wycieczkę do rezerwatu Masai - Mara. Przy odrobinie szczęścia, można tam zobaczyć mnóstwo dzikich zwierząt. Takie przyrodnicze wycieczki organizuje większość agencji turystycznych w Nairobi.

                Mam nadzieję, że zdążycie zobaczyć lody Kilimandżaro, zanim zupełnie się roztopią!

 

 

Powyższy tekst ukazał się w miesięczniku „n.p.m.”, nr 6/2004



Strona główna