Schronisko PTTK na Luboniu Wielkim

 

            Lubię Lubon. Nie jest to „łatwa miłość”, bo Luboń wymaga pewnych wyrzeczeń. W zamian oferuje jednak magiczne i niepowtarzalne wrażenie przeniesienia w czasie. Wycieczka na Luboń, to dla starszych turystów powrót do młodości, a dla młodszych - przeżycie niemal na miarę „survivalu”.

            Bo na przykład nie ma tam prysznica, trudno o ciepłą wodę, a czasem brakuje nawet zimnej. Schronisko stoi na szczycie góry, wystarczy więc kilka dni silnego mrozu lub tydzień suszy, by głębinowa studnia wyschła do dna. Deficyt wody powoduje, że nie ma tam też „prawdziwych” toalet, są za to prawdziwe sławojki. Zimą, już samo wyjście „za potrzebą” może być nie lada przygodą. Bo to i buty ubrać trzeba, i ochraniacze – gdy śnieg głęboki, i – oczywiście – czapkę, kurtkę oraz rękawiczki. Nie zaszkodzi też zabranie ze schroniska łopaty do śniegu, bo drzwi do sławojek mogą okazać się zasypane, nawet gdy gospodarz odśnieżył je przed kwadransem. Nie ma tam też centralnego ogrzewania. Kaloryfery zastępuje poczciwy piec kaflowy. Ileż to już razy turyści (najczęściej młodzi) zadymili schronisko próbując w nim napalić... Na szczęście gospodarze nie mają z tym problemu. W starym budynku jest tylko jeden, duży pokój gościnny, z unikalnym układem okien na cztery strony świata. Widoki stamtąd są niepowtarzalne!

            Nie miejsce jednak zdobi człowieka, lecz wręcz przeciwnie. Taką „ozdobą” schroniska na Luboniu Wielkim są gospodarze. Krzysztof zawsze znajdzie czas by usiąść przy stole i porozmawiać z gośćmi, a Agata nakarmi ich doskonale i obficie. Na Luboniu nie ma „okienka” do zamówień i meldunków. Gospodarze są więc do dyspozycji przez cały czas, odrobina inicjatywy wystarczy, by się z nimi zaprzyjaźnić. Oni po prostu lubią turystów. I lubią góry. Krzysztof uczestniczył w dwóch marszonach: najpierw przez 22 godziny szedł „do siebie” z Krakowa, później dzień cały i noc wędrował z Lubonia, by zobaczyć wschód słońca ze szczytu Babiej Góry. A – drobnej skądinąd postury – Agata, potrafi zaimponować ciężarem plecaka i tempem marszu pod górę. To zaiste para bardzo nietuzinkowych gospodarzy.

            Schronisko PTTK na Luboniu Wielkim wybudowane zostało w roku 1931 i od tamtej pory nie uległo większym zmianom. To trójkondygnacyjny budynek wzniesiony na planie niewielkiego kwadratu. Parter zajmuje nastrojowa jadalnia, na pierwszym piętrze znajduje się dziewięcioosobowy pokój, ze wspomnianymi już oknami niczym twarze Światowida, a pomieszczenie na poddaszu to sypialnia gospodarzy. Całość połączona jest krętymi schodkami. Na parterze, obok przedsionka jest jeszcze pomieszczenie sanitarne. Miejsce ważne, bo tam – o ile w studni nie brakuje wody – można się trochę umyć. No i jeszcze ta piwnica, pełna piwa, bigosu i domowych pierogów...

            Przy schronisku gospodarz wybudował niewielką drewnianą bacówkę. Są w niej dwie przytulne „dwójki”, miłe, kilkuosobowe poddasze oraz sympatyczna, „wielofunkcyjna” izba w przyziemiach. Obok jest miejsce na ognisko, a poniżej mała kapliczka. Gwoli rzetelności wspomnieć też trzeba o sąsiedztwie przekaźnika, który bynajmniej nie jest tu ozdobą, jednak bywa pożyteczny.

            W rejon schroniska PTTK na Luboniu Wielkim najłatwiej dojechać autobusem albo mikrobusem z Krakowa do Mszany Dolnej lub do Rabki. Z Mszany na Luboń prowadzi szlak czerwony (ok. 2 godz.), z Rabki – zielony i niebieski (obydwa po ok. 3 godz.). Można też podjechać nieco bliżej, mikrobusem kursującym na trasie Mszana – Zaryte – Rabka. W dni powszednie mikrobusy te jeżdżą co kwadrans, w soboty – co pół godziny, w niedziele – raz na godzinę. W ten sposób można dotrzeć na początek szlaków prowadzących na Luboń przez Zaryte (zielony, niebieski, żółty; po około 2 godz. każdy). Bardzo łatwo można też dostać się na szlak niebieski, wiodący na Luboń od strony Zakopianki. Wystarczy wysiąść na przystanku PKS Luboń Mały. Schroniska odległe o dzień marszu od Lubonia, to: Hala Krupowa, Kudłacze i Turbacz. Nieco bliżej znajdują się Stare Wierchy i Maciejowa. Zimą regularnie przecierany jest zielony szlak z Zarytego. Gospodarze dbają też o drożność szlaku z Przełęczy Glisne.

            Najbliższe „formalne” parkingi są w Mszanie, Rabce oraz przy Zakopiance – pomiędzy Skomielną, a Naprawą. Samochód można bezpiecznie zostawić też w Zarytem oraz na Przełęczy Glisne (u pana Józefa  Nawieśniaka – ostatni dom po prawej stronie przy czerwonym szlaku).

            Spośród szlaków prowadzących na Luboń Wielki szczególnie godny rekomendacji jest żółty – przez Perć Borkowskiego. Najciekawsze fragmenty tej ścieżki to odcinek prowadzący po kamiennym rumowisku, o charakterze bardziej tatrzańskim, niż beskidzkim oraz krótki lecz zaskakująco karkołomny etap powyżej. Bardzo efektowna, chociaż miejscami niebywale stroma jest część czerwonego szlaku pomiędzy Przełęczą Glisne, a schroniskiem. Zejście tamtędy po deszczu, lub gdy szlak jest oblodzony, może być nie lada przeżyciem. Z kolei za najbardziej malowniczy uważam szlak niebieski, prowadzący od Zakopianki. Przy ładnej pogodzie, ze ścieżki tej widać Tatry, Gorce oraz Beskidy: Makowski, Wyspowy i Żywiecki. Turystom preferującym łagodne podejścia przez las polecam szlak zielony. Tamtędy też najłatwiej wyjechać na rowerze.

            Lokalizacja schroniska PTTK na Luboniu Wielkim sprawia, że jest ono nie tylko doskonałym przystankiem, dla „długodystansowców”, wędrujących pomiędzy Gorcami, a Beskidem Żywieckim. Jest to też świetny cel krótkich, weekendowych lub nawet jednodniowych wycieczek. Można wybrać się tam gdy kondycji, lub czasu brakuje na dłuższy „wypad” w góry, można zabrać na Lubon niezbyt wprawnych przyjaciół, można spokojnie pójść tam z dziećmi.

            Nie zapominajcie o Luboniu podczas Waszych wędrówek. Zapewniam, że warto poczuć atmosferę tego magicznego miejsca i poznać ludzi, którym schronisko zawdzięcza swój urok. To moja opinia. A co myślą o Luboniu inni, najłatwiej przekonać się zaglądając do „Księgi Gości”, na internetowej stronie schroniska. Zacytuję jeden, najkrótszy wpis: „Byliśmy 13 grudnia. Super kiełbaska, świetne pierogi, fajna atmosfera, śliczne jamniki. Dziękujemy!”.

 

 

Powyższy tekst został opublikowany w miesięczniku "n.p.m." nr 6/2004

Autor zdjęcia: Robert Łabuz



Strona główna