Rozmowa z Mirosławem Zbylutem - gospodarzem bacówki PTTK na Maciejowej
Mirku, czy Ty
w ogóle lubisz góry?
Oczywiście, że lubię góry! Gdybym gór nie lubił, nie
zdecydowałbym się na prowadzenie schroniska. Zanim osiadłem w Gorcach
najchętniej bywałem w Jurze, z której pochodzę, wędrowałem też trochę po
Beskidach i Bieszczadach. Dość często wyjeżdżałem także wspinać się w Tatrach.
A Gorce?
Nie, Gorce były mi nieznane, dopóki nie wygrałem
przetargu na prowadzenie Maciejowej.
Skąd zatem
pomysł na Maciejową, jak tu trafiłeś?
Najpierw myślałem o otworzeniu schroniska na Jurze,
gdzie baza noclegowa to głównie pensjonaty, agroturystyka i stare, sezonowe
schroniska PTSM. Zabrakło mi jednak funduszy na wykupienie ziemi i wybudowanie,
czy wynajęcie domu. Napisałem więc do Spółki „Karpaty”, że jestem
zainteresowany prowadzeniem schroniska.
A czy
wskazałeś konkretnie na Maciejową?
Nie, ponieważ schroniska bywają latami prowadzone
przez tych samych gospodarzy. Na przykład moi poprzednicy byli tu ponad
dziesięć lat, gdybym więc uparł się właśnie na tę bacówkę, to mógłbym czekać
całą „wieczność” na jej objęcie. I to oczywiście bez gwarancji, że wygram
przetarg. Przez jakiś czas starałem się o schronisko na Hali Łabowskiej,
zwyciężyłem jednak w przetargu na Maciejową i w ten sposób pokochałem Gorce.
Jak wielu było
chętnych na prowadzenie Maciejowej, ilu konkurentów musiałeś pokonać?
Zainteresowanie było dość duże. O ile wiem, złożono
kilkanaście ofert. Chyba w ogóle rzadko się zdarza by brakowało chętnych na
objęcie schroniska.
A co takiego
jest w schroniskach, że o ich
prowadzenie zabiegają „tłumy”?
Chyba przede wszystkim chęć mieszkania w górach.
Oczywiście pragnienie to jest uzależnione od indywidualnych upodobań, bo każde
pasmo górskie ma swoich wielbicieli oraz od konkretnego schroniska, gdyż
wszystkie mają swe plusy i minusy.
Jakie zatem są
atuty i mankamenty Maciejowej?
Zaletą i równocześnie wadą bacówki jest bliskość
Rabki. Brakuje tu bowiem selekcji turystów, typowej dla schronisk bardziej
oddalonych od „cywilizacji”. Często przychodzą tu spacerowicze, traktujący
Maciejową jak zwykłą restaurację. Niektórzy mylą bacówkę z Mc Donald’sem,
nie brakuje rozczarowanych brakiem hamburgerów, czy lodów Melba z ananasem w
polewie czekoladowej (śmiech).
Ale wydaje mi
się jednak, że dostępność Maciejowej jest i dużym atutem samej bacówki i
korzyścią dla Ciebie.
Owszem, bo niemal każdy może tu przyjść – wystarczy
półtorej godziny niezbyt forsownego spaceru, to niewątpliwa zaleta. A że
schronisko nie jest instytucją charytatywną, więc bliskość Rabki pozwala
zarobić przynajmniej na czynsz. Poza sezonem jest tu cicho i nastrojowo, lecz
latem zdarzają się dni bardzo gwarne i tłoczne. Bywa to uciążliwe i dla nas, i
dla turystów.
Czy masz kogoś
do pomocy, czy też sam radzisz sobie ze wszystkim?
Nie, nie jestem sam. Od roku pomaga mi mama, często
mieszka tu moja narzeczona, a w sezonie przyjeżdżają znajomi, na których zawsze
mogę liczyć. Latem trafiają się jednak osoby niezadowolone z szybkości obsługi,
bo „przepustowość” kuchni mamy bardzo ograniczoną. Niestety, nie wszyscy
potrafią to zrozumieć.
Posługują się
standardem fast - food’ów.
Tak, lecz co ciekawe – cierpliwości nigdy nie
brakuje tym „prawdziwym” turystom. Oni nigdzie nie spieszą się tak
nieprzytomnie.
A czy
wprowadziłeś do menu coś od Mc Donald’sa?
Dużą sympatią darzę dzieci z sanatoriów w Rabce i z
myślą o nich serwuję frytki. To niedroga potrawa, która wśród dzieciaków cieszy
się dużym powodzeniem.
Masz jakąś
kulinarną specjalność Maciejowej?
Na specjalne zamówienie przygotowujemy prażonki. To potrawa regionalna w moich
rodzinnych stronach – warstwy ziemniaków, kiełbasy, boczku, sera, cebuli,
pikantnie przyprawione i zapiekane w żeliwnym kociołku. Staram się też
podtrzymać tradycję naszych poprzedników, serwując różne rodzaje pierogów.
Jak sobie
radzisz z transportem towarów na góre?
Dzięki bliskości Rabki jest to dla mnie stosunkowo
niewielki problem. Dokładnie w pięć minut zbiegam do ostatnich domów, gdzie
dojeżdża samochód dostawczy. Tam na dole mam bardzo życzliwych sąsiadów, u
których pożyczam ciągnik lub konia i wszystkie zapasy wywożę na Maciejową. A
samochodu terenowego już nie mam i jestem szczęśliwy, bo jeżdżę końmi, które w
górach, szczególnie zimą są najbardziej niezawodne.
Dobrze
powiedziane – jestem szczęśliwy, bo nie mam auta... A co jeszcze cieszy
gospodarza bacówki na Maciejowej?
Mam sześć dorosłych psów - cztery syberian husky,
dwa alaskan husky oraz szczeniaki linii eurodog, które dorastają i mam nadzieję
że będzie z nich niezły zaprzęg. Od czterech lat interesuję się sportem
zaprzęgowym i startuję w zawodach. Jest to – poza prowadzeniem schroniska –
moja największa pasja, która daje mi mnóstwo satysfakcji.
A co dla
Ciebie jest na Maciejowej najtrudniejsze?
Staram się zrobić wszystko, by turyści czuli się
tutaj dobrze, lecz nie wszyscy potrafią to zauważyć i uszanować. Naprawiam
płoty, robię stoły, dbam by schronisko było czyste ale niestety bywają tu
goście, którzy zupełnie lekceważą moją pracę. Potrafią zostawić góry śmieci,
złamać ogrodzenie, albo wyryć nożem napis na ścianie, czy stole.
Jak pozbywasz
się śmieci?
Mniej więcej raz na kwartał zwożę na dół około
sześćdziesięciu, stulitrowych worków ze śmieciami. Nie mam żadnych zastrzeżeń
do odpadków pochodzących z towarów zakupionych w schronisku, natomiast dużym
problemem są dla mnie śmieci przyniesione przez turystów i wyrzucone na Maciejowej.
Nagminne jest zostawianie tu pustych puszek, czy butelek po napojach kupionych
gdzie indziej, bowiem – jak wiadomo – puste opakowanie waży więcej niż pełne,
więc schowanie go do plecaka bywa ponad siły (śmiech). No cóż, i tak lepiej gdy turyści wyrzucają śmieci u mnie,
niż na szlaku.
Czyli to
jednak ludzie sprawiają więcej kłopotu, niż przeciekający dach, nieszczelny
kaloryfer, czy droga zasypana śniegiem?
To są wyzwania, z którymi całkiem nieźle sobie
radzę. Większy wpływ mam na pokonanie problemów natury technicznej, niż na
naturę niektórych gości.
Zmiana
ludzkiej natury może być zadaniem ponad siły. A czy chciałbyś coś zmienić w
samej bacówce?
Poważną modernizację udało mi się przeprowadzić już
w zeszłym roku. Zrezygnowałem wtedy z centralnego ogrzewania, zainstalowałem
kominek z płaszczem wodnym, który świetnie ogrzewa całe schronisko. Myślę, że
teraz jest dużo cieplej niż było wcześniej. Najlepszy dowód, że poprzedniej
zimy, przy minus siedemnastu stopniach na zewnątrz, chodziliśmy po schronisku w
podkoszulkach, a w niektórych pokojach trzeba było otwierać okna na noc, bo
było za gorąco. No i jest to rozwiązanie tańsze oraz ekologiczne, bo opalamy
tylko drewnem.
A czy coś
jeszcze planujesz zmienić, unowocześnić?
W najbliższym czasie zamierzam wymienić stoły wokół
schroniska. Mam jednak duże opory, bo obawiam się, że prędko zostaną
zniszczone, porysowane i porżnięte.
Mówiłeś o
kłopotliwych gościach, a czy – dla równowagi – możesz opowiedzieć o kimś
najmilszym, najciekawszym, najdziwniejszym?
Ależ znakomita większość turystów jest sympatyczna i
ciekawa, a każdy „prawdziwy” turysta jest tu mile widziany! Natomiast w mojej
pamięci najbardziej utkwił chłopak, który w środku mroźnej zimy, w potężnej
zadymce śnieżnej przyszedł do schroniska o godzinie 22.00, ubrany w cienki
sweter. Wypił herbatę i poszedł do Hawiarskiej Koliby, a to jest kawał drogi
stąd. Próbowałem go zatrzymać, lecz oczywiście nie mogłem zabronić mu wyjść,
więc tylko – na wypadek akcji ratowniczej – zanotowałem jego dane. Trzy dni
później turysta ten przyszedł i w dowód wdzięczność przyniósł mi piękną kartkę
z wilkiem, bo zauważył, że mam psy podobne do wilka.
A który dzień
w historii schroniska pamiętasz najlepiej?
Pierwszy, czyli moment przejęcia schroniska. To było
dwa lata temu, siódmego października. Niewiele tu zostało po moich
poprzednikach, więc całe wyposażenie przywiozłem ze sobą. Sąsiedzi z dołu
wywieźli mój dobytek końmi, a ja z dwójką przyjaciół próbowałem szybko urządzić
bacówkę, aby następnego dnia normalnie przyjmować turystów. Nie mieliśmy jednak
drewna na opał, a noc była tak zimna, że spaliśmy we trzech w jednym łóżku.
Czy kojarzysz
może swojego pierwszego gościa?
Niestety, nie ale do dzisiaj przechowuję pierwszy
banknot dziesięciozłotowy, który tu zarobiłem.
A najmłodszy,
najstarszy turysta na Maciejowej?
Najmłodszego człowieka pamiętam doskonale, to
pięciotygodniowa wówczas córeczka moich znajomych z Rabki. Akurat wróciłem od
psów, pachnący nimi i cały w ich sierści, a znajomi bez oporów dali mi swoje
dziecko. Byłem tym bardzo zaskoczony i speszony. O najstarszych wiem niewiele,
bo bliskość Rabki i dostępność schroniska sprawia, że nierzadko trafiają tu
osiemdziesięciolatkowie.
Czy wiesz może
co najbardziej chwalą sobie, a na co narzekają turyści u Ciebie?
Cóż, o to chyba lepiej byłoby zapytać samych gości.
Wydaje mi się jednak i mam nadzieję, że podoba im się atmosfera, którą próbuję
tu stworzyć. Jest zresztą w schronisku „Księga Gości” i wiele miłych wpisów
świadczy o tym, że mi się to udaje. A skargi? „Oficjalnych” nie ma, natomiast
zdarza się czasem, że ktoś jest rozczarowany brakiem dania wymienionego w
jadłospisie. Ale akurat to wynika z mojej kulinarnej „polityki”, staram się
bowiem przygotowywać nieduże ilości jedzenia, tak aby zawsze było świeże.
Sporo ostatnio
mówi się o „pladze” motocyklistów w Gorcach. Czy turyści nie skarżą się na ich
uciążliwość?
To prawda, jeździ tu sporo motocyklistów. Często
rozmawiam z nimi, proszę o ostrożną jazdę i szanowanie pieszych. Potrafię
porozumieć się z nimi, chociaż nie mam gwarancji, że po wyjściu ze schroniska
pamiętają o naszej rozmowie. W każdym razie nie słyszałem o żadnym przykrym
incydencie pomiędzy Rabką, a Maciejową. Zresztą jesienią Straż Leśna wspólnie z
policją urządzały „obławy”, które nieco uspokoiły sytuację.
Motocykliści
mogą stanowić zagrożenie dla turystów. A co jest największym zagrożeniem dla
schroniska?
Chyba pożar, bo budynek jest drewniany. Na wszelki
wypadek nie pozwalam palić papierosów w bacówce i na balkonach. Czasem ktoś ma
mi to za złe, lecz wolę nie ryzykować. Natomiast za narkotyki wyrzucam ze
schroniska, oddaję pieniądze oraz dokumenty i żegnam. A gdy okoliczności tego
wymagają, odprowadzam do Rabki.
Czy
zamieniłbyś Maciejową na mieszkanie w mieście, z wszelkimi wygodami i bez
kłopotliwych gości?
Nie, gdybym chciał mieszkać w bloku, to bym tam
mieszkał. Wolę góry, wolę Maciejową i nie zamieniłbym jej nawet na żadne inne
schronisko.
A czy masz
czas i ochotę, by mieszkając w górach, chodzić po górach?
Tak, trzy - cztery razy w tygodniu, poza okresem
letnim – gdy jest zbyt ciepło – przemierzam okoliczne szlaki trenując z psami.
Zazwyczaj jeżdżę w stronę Starych Wierchów i Turbacza, często na Jasionów i do
Poręby, staram się zmieniać trasy tak, aby nie były nudne dla mnie i dla psów.
A ponieważ dużo biegam z psami i często noszę towar na własnych plecach, więc
na zwyczajne spacery czasem nie mam już siły.
Ostatnie
pytanie: jakie są marzenia gospodarza bacówki na Maciejowej?
Chciałbym by zniesiony został czynsz i podatek od
nieruchomości (śmiech). A bardziej serio
– aby w schronisku nigdy nie zabrakło prawdziwych turystów i aby zawsze dobrze
się tutaj czuli. Natomiast prywatnie: zawsze chciałem mieszkać w górach i
cieszę się bardzo, że to marzenie właśnie się spełnia.
Tekst opublikowany w miesięczniku "n.p.m."
Autor zdjęcia: Piotr Cierniak