MÓJ PIĄTY KARPACKI FINAŁ WIELKIEJ ORKIESTRY ŚWIĄTECZNEJ POMOCY

 

Mój Piąty Karpacki Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy rozpoczął się - podobnie jak poprzednie - na trzy miesiące przed Finałem, czyli gdzieś w połowie października.

 

Zarejestrowałem Sztab, rozesłałem informację, że poszukuję wolontariuszy, potem zadzwoniłem do wszystkich dwunastu schronisk, które „grały” poprzednim razem. Wszyscy gospodarze zareagowali bardzo przychylnie - wszyscy zaprosili Orkiestrę do siebie. Po pierwszej dużej fali zgłoszeń od wolontariuszy, następne przybywały już coraz wolniej. W zeszłym roku miałem czterdziestu ludzi - nieco zbyt mało jak na nasze potrzeby i ambicje. Teraz zamówiłem więc identyfikatory dla pięćdziesięciu osób. Wolontariuszy mam zawsze deficyt, bo chociaż z jednej strony chętnych mi nie brakuje, to z drugiej strony nie mogę przyjmować zgłoszeń od osób przypadkowych, obcych i niesprawdzonych. Specyfika terenu działania moich wolontariuszy - czyli schroniska i szlaki górskie - wymaga bowiem doświadczenia w zimowej turystyce, odpowiedzialności oraz uczciwości. Powoli kompletowałem ekipę spełniającą te wymagania.

 

Równocześnie zacząłem szukać sponsorów skłonnych przekazać jakieś drobiazgi na licytacje w „grających” schroniskach oraz do orkiestrowych sklepików. Wcześniej, czy później pozytywnie odpowiedziało mi ponad dwadzieścia firm oraz instytucji, zasilając pulę upominków w mniejszym, większym, lub nawet zaskakująco dużym stopniu. Pierwsze było Wydawnictwo „Globtroter”, które oprócz książek ofiarowało kilkanaście par okularów przeciwsłonecznych w jaskrawoczerwonych oprawkach. Dostałem też stos archiwalnych numerów do rozdania w schroniskach, ale - jak się później okazało - moi wolontariusze sprzedali nawet te stare egzemplarze tego magazynu... :)

 

Nie byłem sam. Najwcześniej i najaktywniej w organizację Finału w „swoim” schronisku zaangażowała się Magda Zielony z Gdańska, która już w zeszłym roku nad Morskim Okiem przygotowała Morski Finał WOŚP. Wykorzystując legendę, że Morskie Oko ma połączenie z morzem, Magda razem z serduszkami rozdawała wtedy bursztyny, a od pomorskich władz i firm zdobyła mnóstwo gadgetów. Tym razem Magda Morski Finał WOŚP nad Morskim Okiem chciała przygotować z jeszcze większym rozmachem, a gwoździem programu miał być koncert szant w schronisku. Jej apel opublikowany na kilku forach szantowych nie pozostał bez echa. Na początku listopada zgłosił się do mnie „Pirat”, który obiecał sprowadzenie aż trzech zespołów i zapewnił sponsorów mających sfinansować koszty przejazdu i zakwaterowania. Żeglarski „nalot” na Tatry zaczynał nabierać rumieńców, ale bardzo ostrożnie traktowałem deklaracje „Pirata”, bo - pomimo ewidentnie dobrej woli - sprawiał wrażenie, iż nigdy nie był w żadnym schronisku. Spodziewał się tam na przykład profesjonalnego nagłośnienia i przez myśl mu nie przeszło, że transport sprzętu muzycznego może okazać się nie lada wyzwaniem. Zadzwoniłem nad Morskie Oko, na Ornak i Chochołowską. Gospodarze zapewnili, że przywiozą zespoły do schronisk - o ile drogi będą przejezdne - ale na brak odpowiedniego nagłośnienia nic nie mogą poradzić. „Piratowi” wyraźnie zrzedła mina, kilka dni później zadzwonił do mnie z informację, że sponsorzy wycofali się... Cóż, może naiwnie wyobrażałem sobie, że aby zaśpiewać szanty w schronisku wystarczy gitara i miejsce przy stole? Nie poddałem się, poszedłem „po prośbie” do znanej w Krakowie żeglarskiej tawerny „Stary Port”. Polecono mi tam Piotra Zadrożnego, skontaktowałem się z nim, przyjął zaproszenie z entuzjazmem...

 

No dobrze - nad Morskim Okiem mam szanty, a w innych schroniskach? Przecież to jednak Karpacki Finał... Zakołatałem więc do wykonawców piosenki turystycznej. Już na drugi dzień dostałem miłą odpowiedź od Tomka Jarmużewskiego, który zaproponował mi, że wraz z Agnieszką Biniek zagra dla Orkiestry w Bacówce na Maciejowej.

 

Maciejowa, Chochołowska, a potem jeszcze Leskowiec dołączyły do Piątego Karpackiego Finału WOŚP później niż dwanaście schronisk „grających” już w ubiegłym roku. Maciejową sami zaproponowali moi „nowi” wolontariusze - Magda Chełmicka i Przemek Wosik, którzy mając sentyment do tej bacówki, chcieli tam właśnie zorganizować Finał. Leskowiec „zamówiła” sobie Ania Głowacka, a Chochołowska - to nieco dłuższa historia. Gdzieś w listopadzie zadzwoniła do mnie Lidia Hankus - nauczycielka ze szkoły średniej w Wadowicach - i zapytała, czy wraz z grupą uczniów może do nas dołączyć. Licealistów na wolontariuszy nie przyjmuję, ale Lidka pokonała mój opór entuzjazmem i... blachą przewodnika tatrzańskiego... :) Zaproponowałem im Leskowiec (jeszcze przed rezerwacją Ani) - bo najbliżej Wadowic, nie chcieli, bo... zbyt blisko Wadowic... :) Hmmm... Co zatem mam zrobić z tak dużą ekipą wolontariuszy, których nie mogę rozdzielić? Gdzie wykorzystać ich zapał i energię? Najlepsze byłoby duże i łatwodostępne schronisko, w którym można spodziewać się sporego ruchu. Zadzwoniłem na Szyndzielnię, okazało się, że od dwóch lat przychodzą tam „z dołu” lokalni wolontariusze. To samo usłyszałem na Klimczoku i Magurce Wilkowickiej. Czyżby Karpackie Finały WOŚP były ich natchnieniem? Nieważne, świetnie, że tam kwestują, ale nadal nie wiem co zrobić z Lidką i jej ludźmi. Telefon na Chochołowską rozstrzygnął mój dylemat - gospodyni schroniska zaprosiła Orkiestrę ledwie zdążyłem się przedstawić... :) Nie pozostało mi nic innego, niż poprosić Sztab w Warszawie o 10 dodatkowych identyfikatorów dla Lidki. A przy okazji upewniłem się jeszcze, że dostanę tyle, ile zamówiłem, bo różnie z tym poprzednio bywało.

 

Przez ten czas moi wolontariusze też nie próżnowali. Magda Chełmicka znalazła firmę, która wykonała bezpłatnie pięćdziesiąt podkoszulków z logo WOŚP, Michał Stokowiec skutecznie kołatał do Fundacji Marka Kamińskiego oraz spółki Capgemini, Magda Zielony zdobyła trzy paczki upominków od Prezydenta Miasta Gdańska, Wojewody Pomorskiego i Grupy LOTOS S.A., Mariusz Niemczyk przyniósł mi mapy z autografami Leszka Cichego oraz kilkanaście książek, a o pomysłach i zaangażowaniu wielu innych wolontariuszy często dowiadywałem się dopiero oglądając fotoreportaże z Finału.

 

Nie próżnowali też sponsorzy Piątego Karpackiego Finału WOŚP, sukcesywnie dostawałem od nich kolejne przesyłki. Wydawnictwo Pascal przysłało świetne albumy i przewodniki, „Himal Sport” i „Raven Outdoor” - olbrzymie paczki pełne drobnych elementów ekwipunku turystycznego, Wydawnictwo Sygnatura ofiarowało mapy, „Callida” - ochraniacze, z Salonu Turystyki Aktywnej PTTK Wierchy dostałem podkoszulki, a „Salewa” przygotowała dla nas apteczki oraz książki o ubiegłorocznej wyprawie niepełnosprawnych na Kilimandżaro. Wszystkich nie jestem w stanie tu wyliczyć.

 

Gdzieś na początku grudnia zadzwoniła do mnie Monika Krukowska. Nie znałem jej jeszcze wtedy, więc podziękowałem jej grzecznie gdy powiedziała, że wraz z córką, która zawdzięcza życie Orkiestrze, chciałaby kwestować na Hali Miziowej. Odmówiłem, bo po pierwsze brakowało mi już identyfikatorów, a po drugie na Hali Miziowej miałem już komplet wolontariuszy. Dopiero wtedy Monika przyznała się, że jest jednym z organizatorów Brugi Winter Trophy - rajdu, który będzie odbywał się na Hali Miziowej właśnie w finałowy weekend. Czytając wcześniej o Brugi Winter Trophy ucieszyłem się tylko, że w schronisku będzie więcej ludzi i na tym poprzestałem. Teraz dzięki Monice Finał WOŚP na Miziowej miał szansę nabrać dodatkowego rozmachu. A wraz z Moniką przybyło mi sponsorów (Brugi, Pajak Sport, napieraj.pl), mediów oraz... miłych kłopotów. Bo na przykład okazało się, że przedstawiciele firm zaproszeni przez nią do udziału w licytacji będą potrzebowali pokwitowań na kwoty wrzucone do skarbonek... Cóż, nie pozostało mi nic innego, niż zamówić sobie pieczątkę „Kuba Terakowski - koordynator Karpackich Finałów WOŚP”, a potem przygotować, podbić i podpisać stosowne druki in blanco, do wypełnienia na Miziowej.

 

Kilka dni później, na stronie Fundacji WOŚP pojawiła się wiadomość, że identyfikatory zostały właśnie wysłane do Sztabów. Nadszedł czas by stawić czoła skierowaniu wolontariuszy do poszczególnych schronisk, a nie jest to łatwe zadanie. Po pierwsze, pierwszeństwo mają Ci, którzy już w latach ubiegłych kwestowali w danym schronisku i mają ochotę „zagrać” tam ponownie. Po drugie staram się uwzględniać preferencje wolontariuszy i wysyłać ich tam, gdzie chcą. Po trzecie, we wszystkich schroniskach powinienem mieć przynajmniej trzy osoby (dwie na patrol i jedną do sklepiku). Po czwarte - last but not least - w każdym schronisku muszę mieć przynajmniej jednego „krakowskiego łącznika” - czyli wolontariusza, który może spotkać się ze mną w Krakowie by odebrać i przekazać pozostałym orkiestrowe materiały - wszak mam ludzi z całej Polski - ze Śląska, Lublina, Warszawy, Poznania, Gdańska i wielu innych miejscowości. Jak to wszystko pogodzić? A chętnych mam więcej niż identyfikatorów. Komu dać identyfikator, komu nie dawać? Może parom wolontariuszy wystarczy jeden na dwie osoby? Może na Chochołowskiej nie potrzeba aż tyle? Może na Marszu przydałoby się więcej, bo Wiesiek Chmielnicki chce poprowadzić uczestników trzema równoległymi trasami? Roszady, dylematy, rozterki... A jeszcze zgłasza się ktoś, na kim mi szczególnie zależy, a już wycofuje się ktoś inny - i tak dobrze, że teraz - gdy identyfikatory nie zostały jeszcze wystawione. Cóż, nie pogodzę wszystkich preferencji, Marka Waszczewskiego „przesuwam” na Chochołowską , a Ninę Matysiak na Maciejową - bo w tych schroniskach brakuje mi „łączników”. Basia Majkowska - jako przewodnik tatrzański - trafia nad Morskie Oko, do kompletu z przewodnikiem trójmiejskim, którego zamierza zaprosić Magda. Basi Wsół proponuję Przegibek, chociaż wolałaby kwestować w Gorcach, ale tu mam komplet wolontariuszy, a tam mi brakuje. Staram się myśleć o każdym, bo jakkolwiek interes Orkiestry jest najważniejszy, to równocześnie chciałbym, aby każdy wolontariusz był zadowolony. Obawiam się jednak, że nie zawsze mi się to udaje.

 

Jeden z grudniowych weekendów spędzam w Schronisku PTTK na Hali Krupowej, gdzie przez przypadek spotykam Piotra Homę - mojego wolontariusza z Miziowej. Rozmawiamy o Finale, a gdy temat schodzi na Marsz Dla Orkiestry, Piotr proponuje, że poprowadzi analogiczną kwestę, idąc na nartach tourowych z Hali Lipowskiej, przez Rysiankę, na Miziową. Fantastyczny pomysł, ale czy nie jest już za późno na jego realizację? Skąd weźmiemy wolontariuszy do udziału w Kweście Na Turach? Piotr błyskawicznie znajduje dwóch chętnych wśród znajomych, z którymi przyszedł na Krupową, to Kuba Krajewski i Bogumił Kanik. Obaj obiecują, że do jutra dostarczą zdjęcia do identyfikatorów. Do jutra, bo dłużej nie mogę zwlekać z wypełnieniem tych dokumentów - jutro minie termin wysłania ich do Fundacji WOŚP. A ja nie mogę pozwolić sobie na żadne opóźnienia, gdyż mój Sztab - w odróżnieniu od niemal wszystkich pozostałych - nie może przekazać wolontariuszom wyposażenia dopiero w finałową niedzielę o świcie, tuż przed wyjściem na ulice. Moi ludzie już w piątek lub sobotę muszą wyruszyć do schronisk z kompletem materiałów. Kuba przysyła zdjęcie w ostatniej chwili, Bogumił spóźnia się minimalnie. Później - już po Finale, oglądam zdjęcia z Miziowej i bardzo żałuję, że nie poczekałem na zgłoszenie Bogumiła, bo zaangażował się w kwestę niebywale energicznie, ale skąd mogłem wiedzieć, że zdjęcie do identyfikatora przyjdzie za moment? Cóż, Boguś udowodnił, że jako osoba towarzysząca można być równie skutecznym, jak najlepsi wolontariusze...

 

Tymczasem jednak jest jeszcze połowa grudnia. Pewnego wieczoru dzwoni do mnie Remek Mysłek z Fundacji WOŚP, mówi, że prezes chce ze mną rozmawiać i przekazuje słuchawkę. Prezes? Jaki prezes, kogo Remek ma na myśli. Nie mam telewizora, więc nie rozpoznaję głosu, lecz szybko domyślam się, że z drugiej strony linii jest „sam” Jurek Owsiak. Mówi, że w dowód uznania przygotował unikatowe rysunki aniołów, indywidualnie dedykowanych każdemu z „grających” schronisk. To nadzwyczajne wyróżnienie oraz znak, że nasze zaangażowanie jest zauważane i doceniane. Jurek obiecuje też po jednej, osobnej paczce orkiestrowych gadgetów dla każdego schroniska. To rewelacyjnie, bo dotychczas jedna paczka musiała wystarczyć dla wszystkich moich Sztabów.

 

Rozsyłam informacje o Piątym Karpackim Finale WOŚP - tysiące e.mail’i oraz setki faksów - do mediów, kół przewodnickich, organizacji turystycznych, osób prywatnych - w niezliczoną ilość miejsc, których nie jestem w stanie tu wymienić. Przygotowuję orkiestrowe plakaty i wieszam w krakowskich sklepach turystycznych (identyczne już w listopadzie wysłałem do wszystkich „naszych” schronisk). Wiadomości o Piątym Karpackim Finale WOŚP publikuję też na bieżąco ma stronie www.wosp.wierch.pl - przygotowanej przez Maćka Majchrzaka - wolontariusza z Ornaku. A informacji stale przybywa: Darek Cegłowski - gospodarz Bacówki PTTK na Rycerzowej - aby przyciągnąć jak najwięcej ludzi, organizuje pokaz slajdów w finałowy weekend, a Ania Hapek i Mateusz Sikora - wolontariusze z Kudłaczy, wraz z Pawłem Szlachtą zapraszają na swoje przeźrocza. Aliści nie wszystkie "niusy" są miłe - z udziału w Piątym Karpackim Finale WOŚP wycofuje się Piotr Zadrożny - szantów nad Morskim Okiem nie będzie... :(

 

Tuż przed Bożym Narodzeniem dzwoni do mnie dziewczyna z firmy „Work Express”, chce aby skarbonka stała u nich przez dwa tygodnie - do samego Finału, tak aby każdy klient mógł wrzucić parę groszy. Propozycja kusząca, ale jak to tak bez identyfikatora, bez wolontariusza, przez kilkanaście dni? Mówię, że to niemożliwe. Dziewczyna upiera się, twierdzi, że w ich katowickiej siedzibie skarbonka już stoi... Dzwonię do Sztabu w Warszawie, mówią mi, że jest to zgodne z Regulaminem WOŚP, o ile kwesta nie będzie prowadzona na zewnątrz. Nazajutrz zanoszę jedną skarbonkę do biura „Work Express”, licząc, że przez to nie zabraknie mi puszek dla moich wolontariuszy.

 

W ogóle sporo lokalnych spraw orkiestrowych trafia do mnie, bo na stronie Fundacji WOŚP, na liście Sztabów, mój jest wymieniony jako pierwszy w Krakowie. Dlaczego? Bo zarejestrowałem Sztab jako pierwszy, gdy tylko Fundacja zaczęła przyjmować zgłoszenia. A w Krakowie - gdyż tutaj znajduje się oficjalna siedziba Sztabu - to wymóg formalny, bo chociaż moi wolontariusze kwestować będą w górach, to przecież Sztab nie może być zarejestrowany „pod chmurką”. Często zatem odbieram telefony na przykład od gimnazjalistów, którzy chcą kwestować na Rynku Głównym... To absorbuje, ale niekiedy ma też swoje dobre strony. Tak właśnie - przez przypadek - trafił do mnie w zeszłym roku Darek Potańczyk - jeden z krakowskich rekordzistów WOŚP z poprzednich Finałów. Przed rokiem nie powstał w Krakowie macierzysty Sztab Darka, więc zatelefonował do mnie. Przyjąłem go z radością i zgodziłem się aby kwestował w Krakowie, gdzie byłby najskuteczniejszy. Trafiłem w dziesiątkę, bo Darek zebrał wtedy aż cztery tysiące złotych. Tym razem Darek zgłosił się już wprost do mnie, ale niestety - za późno, nie miałem już identyfikatorów. Co począć? Jak „wykorzystać” rekordzistę? Jak zdobyć dla Orkiestry te pieniądze, które mógłby uzbierać kwestując z tak niebywałym zaangażowaniem? Zaproponowałem Darkowi, że specjalnie dla niego zatrzymam w Krakowie jednego z moich schroniskowych wolontariuszy, aby wspólnie mogli stworzyć patrol i pobić kolejny rekord. Ku mojemu zaskoczeniu Darek nie zgadza się, chce albo kwestować na swoje konto, albo wcale. Cóż, z jednej strony rozumiem go, lecz z drugiej przykro mi, że ambicja jest dla niego ważniejsza, niż tych kilka tysięcy, które mógłby uzbierać dla Orkiestry. Szkoda tych pieniędzy...

 

Przed sylwestrowym wyjazdem do Gdańska przygotowuję jeszcze i rozsyłam „Instrukcję Obsługi Wolontariusza” (później jeszcze kilkakrotnie uzupełnianą i aktualizowaną). Czy ktoś przeczyta tych kilka stron tekstu? Rok 2008 kończę spotkaniem z trójmiejską ekipą „moich” wolontariuszy. Magda wie już o rezygnacji Piotra Zadrożnego, więc zamiast koncertu szant próbuje zorganizować wieczór morskich opowieści nad Morskim Okiem. Poznaję Romana Nadolnego - znakomitego przewodnika po Trójmieście, którego Magda stara się namówić na wyjazd w Tatry. Roman waha się, bo z jednej strony pociąga go wizja zaprezentowania Gdańska w górskim schronisku, ale z drugiej strony kłopoty z sercem zmuszają do ostrożności. Zwycięża rozsądek. Spotykam też Asię Popiołek, która zgłosiła się zbyt późno, więc nie dostała identyfikatora, lecz będzie wspierać Magdę jako osoba towarzysząca. Asia przynosi plik kalendarzy wydanych przez SKPT w Gdańsku - część trafi do orkiestrowego sklepiku nad Morskim Okiem, a część dostaję do podziału między pozostałe schroniska.

 

Wracam do Krakowa niemal wprost w objęcia moich „łączników”, z którymi terminy spotkań ustaliłem precyzyjnie jeszcze przed wyjazdem na przedfinałowy wtorek i środę. Niestety, kilku sponsorów wysyła mi paczki dopiero po Nowym Roku, w ostatniej chwili przesyłki dla moich schronisk ekspediuje też Fundacja WOŚP. W efekcie cały misternie przygotowany grafik spotkań wtorkowych muszę przesunąć na później. Jest to o tyle kłopotliwe, że nowy harmonogram nie może kolidować z planami kilkunastu osób, które zgodziły się pełnić funkcję „łączników”. Na szczęście wszyscy są nieprzeciętnie elastyczni, wyrozumiali i życzliwi.

 

W nocy z wtorku na środę nie śpię niemal w ogóle, ze środy na czwartek drzemię cztery godziny. Bez reszty absorbuje mnie przygotowanie materiałów dla wolontariuszy oraz paczek dla orkiestrowych sklepiku. Nie przypuszczałem, że będzie to aż tak czasochłonne. A sponsorzy przeszli samych siebie – dla każdego z piętnastu schronisk mam przynajmniej po trzy pełne reklamówki – w sumie około 50 worków! Pokój i kuchnię mam zawalone prawie po strop. Ostatnie ze swoimi gadgetami zdąża… Biuro Promocji Miasta Hel – wszak gramy od Bałtyku do Tatr…

 

W środowe i czwartkowo popołudnie rezyduję w „Stubie” – kawiarni duszpasterstwa akademickiego przy kościele Świętej Anny. Bezcenny jest dla mnie ten lokal na parterze domu, w którym mieszkam – to idealne miejsce na spotkania z moimi wolontariuszami. Gospodarze „Stuby” życzliwie znoszą pielgrzymki moich gości, a ja znoszę na dół kolejne worki z orkiestrowymi gadgetami. Wyrazy podziwu, uznania i wdzięczności należą się też wszystkim moim „łącznikom” za ich niebywałą punktualność, bez której nie mógłbym tak sprawnie uporać się z dystrybucją przygotowanych materiałów. Nikt się nie spóźnił!

 

Minął czwartek, do finałowego weekendu został już tylko jeden dzień, i – jak zwykle wtedy – do szturmu przystąpiły drobiazgi – te milsze, i te mniej przyjemne. Choroby kilku wolontariuszy poważnie uszczupliły nasze szeregi. Ania Głowacka, która „zarezerwowała” Leskowiec odwołała swój udział z powodu grypy, a wraz z nią wycofała się cała paczka jej znajomych. Na Leskowcu jako jedyny wolontariusz została więc Ewa Tomaszczyk, której – pomimo najszczerszych zamiarów – nie udało się namówić na wyjazd nikogo ze znajomych. W oczach topniała także liczba uczestników Marszu Dla Orkiestry, który jeszcze pod koniec grudnia zapowiadał się rekordowo. Ten spadek frekwencji zmusił Wieśka Chmielnickiego do rezygnacji z trzeciej trasy przejścia, a mnie – do odwołania rezerwacji mikrobusu, który miał zabrać uczestników Marszu z mety na Kudłaczach, do Krakowa. W tej kwestii w sukurs przyszedł mi Grzegorz Kochmański obiecując, że przyjedzie na Kudłacze w niedzielę wieczorem specjalnie po uczestników Marszu. Miejsca w swoich autach zaoferowali też: Basia Majkowska, Jakub Milczarek oraz Wiesiek, rozwiązując w ten sposób problem transportu.

 

Drobnych wyzwań było jeszcze kilka. A to zatelefonowano do mnie z wyciągu Witów Ski, „zamawiając” dwóch wolontariuszy, więc oddelegowałem im z Chochołowskiej Kasię Kubarek i Marka Waszczewskiego. A to dzwoni do mnie Sebastian Wach mówiąc, że w finałowy weekend w „Murowańcu” szykuje się duża impreza, a nie ma tam nikogo z naszych, więc może on mógłby zamienić Halę Miziową, na Gąsienicową? O, co to, to nie! Sebastianie, przecież Ty jesteś jedynym doświadczonym wolontariuszem WOŚP na Miziowej! Chcesz mi uciec stamtąd nie zważając na Brugi Winter Trophy? To kto mi tam zostanie? Monika będzie zaabsorbowana rajdem, a Piotr pójdzie kwestować na tourach, zostanie tylko Robert Rusek, który sam sobie nie poradzi! Ufff… Udało mi się przekonać Sebastiana, ale „Murowaniec” nie dawał mi spokoju… I wtedy jak z nieba, a ściślej – z Lubonia Wielkiego – spadł mi Paweł Szymański – były gospodarz tego schroniska. Paweł zrezygnował właśnie z prowadzenia obiektu na Luboniu, gdzie według pierwotnych miał kwestować, a mając identyfikator stał się niespodziewanie moim jedynym wolnym wolontariuszem. Zaproponowałem mu zatem „Murowaniec”, nie wahał się ani przez moment. Kilka telefonów oraz e.mail’i do Polskich Kolei Linowych wystarczyło abym załatwił Pawłowi bezpłatny przejazd na Kasprowy Wierch. A Paweł poszedł dalej, lub ściślej – wyżej – bo w finałową niedzielę dotarł ze skarbonką pod szczyt Beskidu – kwestując na wysokości 2012 m n.p.m., czyli przypuszczalnie najwyżej w siedemnastoletniej historii Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

 

Wybiegłem w przód, a tymczasem przedfinałowe komplikacje raz jeszcze dały znać o sobie. Magda Danel – moja „łączniczka” ze schroniska na Luboniu trafiła do szpitala, Jarek Synajewski – drugi z lubońskich wolontariuszy – wpadł wprawdzie do mnie przejeżdżając przez Kraków i zabrał co trzeba do schroniska, lecz został sam - bo jego syn, z którym miał kwestować złamał nogę… Złą passę Lubonia odmieniła Kamila Kielar, która zawiadomiła mnie, że wraz z Michałem Gargasiem muszą zrezygnować z udziału w Marszu Dla Orkiestry, na rzecz wycieczki na Luboń. Nie mogłem przegapić takiego zbiegu okoliczności. Zapytałem ich, czy będą skłonni wesprzeć Jarka jako osoby towarzyszące (bo po identyfikatory zgłosili się zbyt późno). Zgodzili się i tym sposobem moi wolontariusze znowu kwestowali na Glisnem.

 

Finałową sobotę – dla równowagi – miałem znacznie spokojniejszą, niż większość moich wolontariuszy. Ale znowu śpię krótko, bo okazało się, że „gdańska” Magda, prosto znad Morskiego Oka musi jechać do warszawy na służbowe spotkanie, więc wiezie ze sobą zarówno ekwipunek górski, jak i strój „oficjalny” oraz laptop. Idę zatem na dworzec o świcie, gdy pociąg relacji Gdynia – Zakopane zatrzymuje się w Krakowie, po to wszystko, co Magdzie nie będzie potrzebne w schronisku. Jutro się zamienimy. Magda z Asią jadą dalej, do Zakopanego, gdzie czeka na nie Basia. Tam wstąpią jeszcze po kalendarze TPN załatwione przez Basię (chwała Dyrektorowi Czubernatowi oraz Basi – oczywiście), przekażą cały swój imponujący orkiestrowy dobytek kierowcy ze schroniska nad Morskim Okiem (chwała gospodyni schroniska – pani Marii Łapińskiej – za transport) i przez Palenicę Białczańską, gdzie bezpłatnie zostawią samochód (chwała dzierżawcy parkingu – panu Pawlikowskiemu), na „lekko” pójdą w górę.

 

Ja tymczasem odbieram SMS’y i telefony od kolejnych moich wolontariuszy, sukcesywnie meldujących przybycie do schronisk. Ruszają pierwsze orkiestrowe sklepiki, startują pierwsze licytacje – najwcześniej, bo już o godz. 16.00 rozpoczyna się Finał na Hali Miziowej, gdzie nasz program musi być zsynchronizowany z przebiegiem Brugi Winter Trophy. Sebastian dzwoni do mnie w przerwie aukcji – uczestnicy są hojni, zapowiada się niezły wynik. Wieczorem dostaję kolejne raporty – Michał martwi się, że kryzys pogorszył rezultat Finału na Wierchomli, natomiast – dla równowagi – Agnieszka Galos donosi, że Klub Beskidzkie Wertepy – tradycyjnie goszczący na Hali Krupowej znowu pobił rekord poprzednich licytacji. A ja… składam skarbonki dla uczestników Marszu Dla Orkiestry. Nawet moja Mama włączyła się w przygotowania (nota bene – nie po raz pierwszy) – wycina serduszka, bo nie wszyscy ofiarodawcy chcą, aby je im przyklejać.

 

W niedzielę wstaję o czwartej. Jadę do Borku Fałęckiego, gdzie rozpoczyna się Marsz Dla Orkiestry. Są już prawie wszyscy – dwanaście osób, w tym pięciu wolontariuszy: głównodowodzący Wiesiek Chmielnicki z żoną Dorotą i synem Krzysztofem, którzy we trójkę stanowią ponad połowę wolontariuszy uczestniczących w Marszu oraz Gosia Kurkowska idąca po raz drugi i Asia Sułkowska – „nowa” lecz już zaprzyjaźniona ze wszystkimi (dyskretnie nie wspomnę kogo zdążyła uwieść w tramwaju jadącym do Borku…). Rozdaję skarbonki, identyfikatory i serduszka. Marsz rusza szybko i sprawnie, by zdążyć na pierwszą mszę do Konar, a potem na następne – zgodnie z planem przygotowanym przez Wieśka. Patrzę za nimi – to świetna, sympatyczna i bardzo mocna ekipa. Mają przed sobą ponad czterdzieści kilometrów drogi i kwesty, ale jestem o nich całkiem spokojny, wiem, że poradzą sobie doskonale.

 

Wsiadam w autobus do Zakopanego. Rozwidnia się powoli, prognozy pogody mamy na dzisiaj znakomite – niedziela wstaje mroźna, ale bardzo słoneczna.

 

Około godz. 10.00 wysiadam na Palenicy Białczańskiej i ruszam w górę – nad Morskie Oko. Po drodze zatrzymuję się na Wancie, czyli w leśniczówce przy serpentynach, powyżej Wodogrzmotów Mickiewicza. Przez dziesięć lat przyjeżdżałem tu - jako sezonowy strażnik wolontariusz - w każde wakacje, na tydzień lub dwa. Szmat czasu, tyle historii, tyle wspomnień, okno z widokiem na Gerlach, ławka z Młynarzem w tle, mam sentyment do tego miejsca… Leśniczówka sprawia wrażenie opustoszałej, bo poprzedni leśniczy właśnie się wyprowadził, a nowy nie zamieszkał w niej jeszcze. Zaglądam do pomieszczenia, w którym mieliśmy bazę. Woda w czajniku zamarzła… Nie szkodzi, i tak zrobię sobie herbatę. Siadam na progu rozkoszując się słońcem – tu w ogóle nie czuję mrozu. Dobrze mi, ale czas ruszać dalej.

 

Mijam schodzących w dół turystów oblepionych serduszkami – znak, że „moje” dziewczyny nie próżnują nad Morskim Okiem. Nie próżnują też wolontariusze w żadnym z „grających” schronisk, po drodze telefonuję do wszystkich Szefów Sztabów, kłopoty z zasięgiem nie pozwalają mi porozmawiać z każdym, ale i tak te meldunki, które udaje mi się odebrać brzmią bardzo optymistycznie.

 

Na schodach schroniska spotykam Magdę i Asię, które właśnie wybierają się pokwestować wśród fiakrów na Włosienicy. Chcę wejść do środka by wesprzeć Basię samotnie obsługującą orkiestrowy sklepik, ale w progu mijam Jurka Gałuszkę – znajomego z Marszonów, który przyszedł tu specjalnie dla Orkiestry, aby właśnie nad Morskim Okiem wrzucić datek do skarbonki. Trwa Piąty Karpacki Finał WOŚP, a ja rozmawiam z Jurkiem już o Szóstym. W tym roku Paweł Szymański kwestował na dwóch tysiącach metrów, więc może by tak za rok wybrać się ze skarbonką na Rysy? Ten rekord byłby już nie do pobicia, bo przecież w Polsce wyżej wyjść się nie da. Sebastian Wach proponował to już dwa lata temu, lecz nie miał wtedy odpowiednio doświadczonego partnera, a tu jak z nieba spada nam Jurek, dla którego zimowa turystyka tatrzańska prawie nie ma tajemnic. Uzgadniamy to, co najważniejsze: że ludzi, sprzęt i chęci już mamy, natomiast decyzja o wejściu na Rysy ze skarbonką zostanie podjęta nie wcześniej niż w przeddzień następnego Finału i będzie zależeć od warunków na szlaku. Później pomysł ten uzupełnia Magda, sugerując aby jeden z naszych patroli wysłać do Raczków Elbląskich – czyli najgłębszej polskiej depresji – blisko dwa metry pod poziomem morza. W ten sposób deniwelacja Karpackiego Finału WOŚP przekroczyłaby 2500 metrów!

 

Tymczasem jednak wreszcie udaje mi się przekroczyć próg schroniska. Pierwsze, co widzę to duże ogłoszenie, że cały dzisiejszy dochód ze sprzedaży szarlotki przekazany zostanie Orkiestrze. Następnie moją uwagę zwraca wianuszek turystów stojących przy jednym ze stolików. Ach! To przecież tam działa nasz sklepik! Staję „za ladą” i dopiero teraz zbieram pierwsze datki do własnej skarbonki. Nie długo jednak mogę cieszyć się rolą wolontariusza, bo co chwila dzwoni moja „komórka”.

 

Telefonują zmartwieni wolontariusze z Maciejowej. Ich gość wieczoru – Tomek Jarmużewski – któremu, zgodnie z Regulaminem obiecałem tylko zwrot kosztów przejazdu, poprosił o 600 złotych, a ja spodziewałem się połowy tej kwoty. On wyliczył koszty przejazdu według urzędowych stawek, ja uwzględniłem tylko koszty paliwa. Obydwie nasze kalkulacje były zatem na swój sposób prawidłowe, ale to ja popełniłem błąd nie porównując zawczasu naszych wyliczeń. Proszę Tomka o wyrozumiałość, zgadza się na obniżenie kwoty do 500 zł. Nie targuję się dłużej, wszak dzięki piosence turystycznej Tomka i Agnieszki, na Maciejowej było tak dużo ludzi, że zebrana kwota była z pewnością wyższa o więcej niż 500 zł od tej, którą można byłoby uzbierać bez nich. Umawiam się z Tomkiem na przyszły rok, tym razem zagra na Ornaku.

 

Niepostrzeżenie nadchodzi czas pożegnania z Asią, która musi już zejść do Zakopanego, skąd odjeżdża jej autobus do Gdańska, gdzie mieszka. Ruch w schronisku powoli słabnie, za oknem zaczyna szarzeć, pora i nam się zbierać. Dziękujemy jeszcze pani Marii Łapińskiej za jej niebywałą gościnność, wręczamy „Anioła” dedykowanego Morskiemu Oku przez Jurka Owsiaka i żegnamy się. Wychodząc „wyciągamy” jeszcze dyżurnego ratownika TOPR do nieco pozowanego zdjęcia – kwesta na zamarzniętej tafli Morskiego Oka. Biedak oddał nam już w schronisku wszystkie pieniądze, więc teram musi udawać, że wrzuca je do skarbonki…

 

Schodząc rozmawiamy o Piątym Karpackim Finale WOŚP nad Morskim Okiem. Dziewczyny pomimo zmęczenia są wciąż pełne energii i entuzjazmu, chociaż nie wszystko było tak, jak chciały i nie obyło się bez drobnych „zgrzytów”. Otóż gospodyni schroniska, chcąc poprawić frekwencję zaprosiła grupę z duszpasterstwa akademickiego w Krakowie, ludzie Ci – skądinąd bardzo mili – niemal bez reszty zawładnęli schroniskiem w sobotni wieczór, utrudniając realizację orkiestrowych planów. Gwoli sprawiedliwości nie sposób jednak nie zauważyć, że bez nich wynik Finału nad Morskim Okiem byłby bez porównania skromniejszy, niż jest.

 

Robi się ciemno, tuż powyżej Wanty wyprzedza nas samochód, zatrzymuje się i miłą dziewczyna zza kierownicy zaprasza do środka, proponując, że podrzuci nas na Palenicę, gdzie Basia zostawiła swoje auto. To jedna z pracownic schroniska rozpoznała nas i zaoferowała pomoc. Korzystamy z wdzięcznością, bo chociaż zaśnieżona droga w blasku księżyca jest piękna, to jednak zależy nam na czasie. Chciałbym bowiem – zgodnie z miłą tradycją - przyjechać na Kudłacze zanim dotrze tam Marsz Dla Orkiestry, a po drodze zamierzamy jeszcze zatrzymać się na moment w schronisku na Głodówce oraz pod wyciągiem w Białce.

 

Głodówka jest opustoszała, poza prowadzącymi nie ma nikogo, zostajemy jednak niemal siłą zatrzymani przy herbacie, więc pół godzinki mija niepostrzeżenie na miłych rozmowach, a czas umyka…

 

Dopiero około godz. 18.30 udaje nam się podjechać pod „Kotelnicę”. Parking jest pełen samochodów, ludzi tłum, więc zastanawiamy się, czy w ogóle warto wysiadać, bo to przecież taka złota żyła dla lokalnych wolontariuszy, że pewnie kwestują tutaj od świtu. Nie widać jednak żadnego, postanawiamy zatem na wszelki wypadek przejść się pod wyciąg. Tam też nikt nie kwestuje, a narciarze witają nas radośnie pytając gdzie byliśmy, gdy nas tutaj nie było i dlaczego zjawiamy się tak późno? Własnym uszom nie wierzymy, idziemy porozmawiać z obsługą wyciągu, mówią nam, że dwie niezbyt energiczne dziewczynki kwestowały tu przez godzinę około południa, a potem nie pojawił się już żaden wolontariusz. Proponują, że możemy bezpłatnie wjechać wyciągiem na górę, gdzie narciarzy jest podobno jeszcze więcej, ale my już nie mamy na to czasu. A poza tym i tu, na dole nie brakuje nam pracy. W zamian za datek, wszystkim oprócz serduszek wręczamy też po krówce (chwała ich ofiarodawcom – Prezydentowi Gdańska oraz Grupie LOTOS S.A.), co jest entuzjastycznie przyjmowane, przez miło tym zaskoczonych narciarzy. Taka słodka porcja kalorii, przy sporym wysiłku i ostrym mrozie jest doskonałym pomysłem. Za rok musimy postarać się o więcej krówek i – przede wszystkim – musimy zadbać o uzgodnienie z lokalnymi sztabami obszaru naszych działań tak, aby wszystkie takie miejsca jak „Kotelnica” wykorzystać do maksimum.

 

Kwestujemy pod wyciągiem nie więcej niż godzinę, a i tak skarbonki pęcznieją nam w oczach. Ruszamy w dalszą drogę na Kudłacze, dziewczyny nie przepuszczają jednak żadnej okazji i nawet w knajpce na Luboniu Małym, przy Zakopiance znajdują ofiarodawców, gdy zatrzymujemy się tylko przez wzgląd na toaletę...

 

Dzwoni Wiesiek Chmielnicki - Czwarty Marsz Dla Orkiestry dotarł właśnie do mety na Kudłaczach. Proszę aby zaczęli liczyć pieniądze gdy tylko odpoczną, nie czekając na mnie. Gdy godzinę później przyjeżdżamy na Kudłacze, wszystkie skarbonki są już przeliczone - te z Marszu, ze schroniska oraz od wolontariuszy kwestujących u podnóża Kudłaczy. Czwarty Marsz Dla Orkiestry przeszedł sam siebie, zbierają ponad 5000 złotych! To imponująca kwota, ponaddwukrotnie wyższa niż przed rokiem! Rekordową skarbonkę przyniósł też na Kudłacze Mateusz Sikora - było w niej aż 2444 złote! Bez entuzjazmu zaakceptowałem jego propozycję kwestowania w Pcimiu, bo przed rokiem było tam kilku lokalnych wolontariuszy, więc moi okazali się zbędni. Tym razem Mateusz był sam, a towarzysząca mu Ania Hapek nie dostała ode mnie identyfikatora i puszki, bo uznałem, że w Pcimiu jeden wolontariusz wystarczy. Cóż, nie wszystko mogłem przewidzieć, więcej natomiast przed następnym Finałem powinienem próbować uzgodnić z Szefami lokalnych Sztabów. W tym roku skontaktowałem się tylko ze Sztabami w Rabce i Mszanie Dolnej, zabrakło jeszcze przynajmniej Myślenic oraz Zakopanego.

 

Basia odwozi mnie pod sam dom. Na stronie www.wosp.wierch.pl publikuję pierwszy komunikat o orientacyjnych wynikach Piątego Karpackiego Finału WOŚP oraz pierwsze fotoreportaże. Nie tylko ja nie śpię tej nocy, tradycyjnie ze swoimi zdjęciami najszybciej melduje się Sebastian Wach, po nim zgłaszają się następni. Zasypiam nad ranem.

 

Poniedziałek i wtorek mijają pod znakiem kolejnych spotkań z „łącznikami”, którzy przekazują mi pieniądze. I znowu wszyscy są imponująco punktualni. Rozmawiamy o Piątym Finale, który już przeszedł do historii i o Szóstym, na który mam już i chętnych, i nowe pomysły zgłaszane przez nich. Te spostrzeżenia są dla mnie bezcenne, tym bardziej, że sam rokrocznie mam kolejne "wnioski racjonalizatorskie" i staram się aby z roku na rok było lepiej. I chyba z roku na rok jest lepiej, co nie zmienia faktu, że rokrocznie mam kolejne "wnioski racjonalizatorskie", i tak dalej... :)

 

We środę zanoszę pieniądze do banku. Zawsze dostarczałem je sam, ale tym razem proszę o pomoc Mariusza Niemczyka - bo we dwóch jest i bezpieczniej, i lżej. Poprzednio 30.000 złotych ważyło 30 kilogramów, teraz według wstępnych wyliczeń mamy około 40.000 zł, więc spodziewam się proporcjonalnie większego ciężaru, a tu niespodzianka - waga pokazuje tylko 28 kg. Wniosek stąd, że tym razem jest więcej banknotów.

 

Oddycham z ulgą gdy pieniądze znikają w bankowych workach. Teraz nie pozostaje mi już nic innego jak czekać na oficjalną informację z banku o wysokości zebranej przez nas kwoty. A czekam długo... Pokwitowanie dostaję dopiero pod koniec stycznia.

 

Wolontariusze Piątego Karpackiego Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zebrali 41160,30 złotych. Najwięcej - bo ponad 6000 zł udało się zebrać w Schronisku PTTK na Hali Krupowej (w tym dwie trzecie podczas licytacji prowadzonej przez Klub Beskidzkie Wertepy). Ponad 5000 zł zebrano w Schronisku PTTK na Hali Miziowej, a ponad 4000 zł - nad Morskim Okiem. Ponad 5000 zł zebrali też uczestnicy Czwartego Marszu Dla Orkiestry.

 

Dla Orkiestry kwestowali (wolontariusze oraz osoby towarzyszące):

Sylwia Bartoszewska, Janusz Cepcer, Magdalena Chełmicka, Dorota Chmielnicka, Krzysztof Chmielnicki, Wieslaw Chmielnicki, Anna Dębska, Piotr Ficek, Agnieszka Galos, Michał Gargaś, Marcin Gawęda, Anna Gąciarz, Radosław Grzegorski, Lidia Hankus, Anna Hapek, Mateusz Harańczyk, Piotr Hausner, Anna Homa, Piotr Homa, Jacek Hyży, Adam Iwański, Arkadiusz  Jaronik, Łukasz Kaleta, Bogumił Kanik, Kamila Kielar, Mirosław „Buli” Kijania, Agata Knofliczek, Krzysztof Knofliczek, Grzegorz Kochmański, Anna Kołodziej, Marcin Kotowicz, Jakub Krajewski, Monika Krukowska, Katarzyna Kubarek, Małgorzata Kurkowska, Zbigniew „Wodzu” Majcher, Maciej Majchrzak, Barbara Majkowska, Andrzej Makowski, Kamil Marcowski, Michał Matuszewski, Nina Matysiak, Dorota Mazur, Anna „Młotek” Meissner, Anna Mej, Przemyslaw Michalak, Jakub Milczarek, Weronika Mładenow, Jarosław Moskal, Tomasz Mucha, Mariusz Niemczyk, Bartłomiej Obuchowski, Eugeniusz Ogrodowicz, Ryszard „Ojciec” Pabisz, Krzysztof Paja, Natalia Pajor, Olga Pajor, Wojciech Pajor, Maciej Patrzałek, Joanna Popiołek, Anna Pyrz, Robert Rusek, Agata Siegel, Mateusz Sikora, Dariusz Sobczyk, Maria Stempi, Michał Stokowiec, Paweł Stożek, Sławomir Sufczyński, Joanna Sułkowska, Jarosław Synajewski, Magdalena Syrek, Krzysztof Szafraniec, Slawomir Szczepaniec, Paweł Szymański, Dariusy Śmiech, Kuba Terakowski, Magda Tomasiewicz, Ewa Tomaszczyk, Paweł Tyszecki, Sebastian Wach, Marek Waszczewski, Wojciech Wilk, Witold Wolak, Przemysław Wosik, Barbara Wsół, Małgorzata Zaitz oraz Magdalena Zielony.

 

 

Kuba Terakowski


Powrót na stronę główną