PIERWSZA PRZECHADZKA

7.09.2004
      Nocny ekspres z Krakowa do Świnoujścia. Na dobry początek wsiadam do wagonu sypialnego zamiast do kuszetki, w której mam miejsce. Potem - już we właściwym przedziale - zajmuję niewłaściwą kuszetkę. Sympatyczny młody człowiek nie protestuje, śpi na moim miejscu. Może czas zacząć nosić okulary na nosie zamiast w... plecaku?

8.09.2004, Świnoujście - Wisełka, 27 km
      Gdzieś po drodze - chyba w Poznaniu - wyprzedza nas pośpieszny z Krakowa do Świnoujścia. Mój ekspres bowiem, zgodnie z rozkładem jedzie wolniej niż pośpieszny. Osobowy na tej trasie byłby pewnie błyskawiczny... W Szczecinie, na sąsiednim torze stoi szynobus do Hagenow. Cóż, tempora mutantur...
      Czekam na Piotra w Świnoujściu. Wysyłam do niego SMS i w odpowiedzi dostaję mój własny, więc dzwonię. Piotr przejeżdża właśnie przez Stargard, zatem będzie tu za ponad dwie godziny. Czekam cierpliwie. Jest ciepło i słonecznie.
      Piotr przyjeżdża w samo południe. Ruszamy niezwłocznie. O godzinie 13.00 wychodzimy na plażę i kierujemy się na wschód. To "oficjalny" początek Przechadzki. Pomiędzy Świnoujściem, a Międzyzdrojami mijamy kilku naturystów. Sami mężczyźni - niestety... Postanawiam tę noc spędzić na plaży bo pogoda jest bardzo ładna, chociaż wieje silny wiatr. W Międzyzdrojach więc zatrzymujemy się na zakupy i posiłek. Miejscowość tętni jeszcze rytmem kurortu, chociaż widać wyraźnie, że wakacje już minęły. Wychodząc, niepotrzebnie "zapędzamy" się na Kawczą Górę i musimy wracać z powrotem. Odcinek między Międzyzdrojami, a Wisełką jest uroczy - wysoki klif, wąska plaża, sporo kamieni, a nawet dość pokaźnych głazów. Pięknie, lecz ciężko, bo piach jest grząski, a  fale powodują, że trudno wędrować po ubitym pasie wzdłuż linii przyboju. O godz. 19.15 zatrzymujemy się na nocleg. Przy kolacji na plaży oglądamy zachód słońca.

9.09.2004, Wisełka - Pobierowo, 27 km
      Zimno mi. Na Przechadzkę zabrałem najlżejszy śpiwór, który przeznaczony jest raczej do noclegów po dachem. Nie marznę wprawdzie jakoś rozpaczliwie, lecz do komfortu termicznego bardzo mi daleko. Wstaję o 6.00, pakuję się i jem śniadanie. Piotr budzi się o 7.00, wyspany i rozgrzany. Zazdroszczę. Ruszam gdy Piotr jeszcze je śniadanie, poczekam po drodze. Przez półtorej godziny wędruję sam, aż po horyzont nie widząc nikogo, towarzyszą mi tylko mewy, biegusy i siewki. Jest cudnie, a po ubitym piasku idzie się doskonale. O 9.00, przy zejściu spotykam pierwszych ludzi, od których dowiaduję się, że jestem na wysokości Międzywodzia. Czekam na Piotra i razem wchodzimy do miejscowości. Szukamy jakiegoś lokalu z myślą o kawie i herbacie. Część jest nieczynna po sezonie, a część z powodu wczesnej pory. W jednym, udającym otwarty, właściciel mówi nam, że "tu się jeszcze śpi". Mówimy więc "dobranoc" i za rogiem trafiamy wreszcie na działającą kawiarnię. Po krótkiej przerwie ruszamy w dalszą drogę. Chwilę później oglądam rzekę Dziwną od strony przeciwnej niż w maju, gdy byłem tu poprzednio. Przechodzimy przez most i wędrujemy chodnikiem w stronę Dziwnówka. Ten odcinek wydaje mi się znacznie bardziej męczący niż przed czterema miesiącami, lecz wtedy szedłem tędy dobrze wyspany i bez plecaka. Z Dziwnówka, dobrze mi znanym szlakiem leśnym idziemy przez Łukęcin do Pobierowa. Na mecie etapu jesteśmy tuż po godz. 16.00. Otwartych jest tu znacznie więcej sklepów niż w maju i ruch jest wyraźnie większy. Piotr decyduje się na kolejny nocleg na plaży, ja postanawiam poszukać kwatery. "Trafiam" dopiero za trzecim razem, bo samotny turysta na jedną noc jest niezbyt atrakcyjnym klientem. Mam przytulny pokój, wygodne łóżko, prysznic - czyli wszystko, co potrzebne mi do szczęścia. Meldując się, kątem oka dostrzegam krakowski Rynek w telewizorze gospodarzy. Robię pierwsze pranie na trasie Przechadzki i wychodzę do budki telefonicznej. Później biorę prysznic i tuż po 21.00 jestem w łóżku.
      Za nami 54 kilometry.

10.09.2004, Pobierowo - Mrzeżyno, 31 km
      Budzik dzwoni o 6.15. Wstaję cudownie wyspany, chociaż w nocy najpierw obudził mnie prysznic, który sam się uruchomił, a potem - o godz. 4.00 - warczy budzik w Piotra telefonie, który zabrałem do ładowania. Ma szczęście, że byłem zbyt nieprzytomny, by go rozdeptać lub wyrzucić przez okno... Pranie jest całkiem mokre, więc zawieszam wszystko na plecaku i ruszam na poszukiwanie Piotra.
      Po pół godzinie marszu plażą zaczynam się poważnie niepokoić. Pytam idących z przeciwka o samotnego chłopaka z plecakiem, lecz nie widzieli. Piotra znajduję dopiero w Trzęsaczu. Spał na wieżyczce obserwacyjnej WOPR. Noc była zimna. Na poranną kawę zatrzymujemy się w Rewalu. Dobrze, że Piotr nie dał się "zaciągnąć" do kawiarni pod latarnią w Niechorzu, bo z lokalu, który widziałem tam w maju zostały tylko fundamenty. Na moment zatrzymujemy się w Pogorzelicy i wchodzimy w las. Niestety, czerwony szlak prowadzi tędy tylko na mapie, natomiast w rzeczywistości znaki skręcają w głąb lądu. Leśna droga wzdłuż wybrzeża szybko gubi się we wrzosowiskach. Trochę na przełaj schodzimy więc nad Bałtyk i ruszamy w stronę Mrzeżyna. Jest ciepło, słonecznie, błękitnie i całkiem pusto, przez blisko dwie godziny nie widzimy nikogo. Piasek jest twardy, więc idzie się po nim doskonale. W połowie drogi stajemy na dłużej. Piotr kąpie się w morzu. Potem szybkim marszem osiągamy Mrzeżyno, wpadamy w dobry rytm, więc finisz jest energiczny.
      Bezskutecznie szukamy zupy rybnej. W którejś z rzędu knajpce, życzliwie mówią nam, że jedyna szansa na taki posiłek w Mrzeżynie jest "U Rybaka". Znajdujemy lokal, a w nim wspomnienie zupy rybnej w postaci skreślonej pozycji menu. Zamawiam mintaja (bo bez ości) i frytki. Posiłek jest wyśmienity. Lokal prowadzi sympatyczna para z Kołobrzegu, gwarzymy z nimi pogodnie. Pytam, czy nie mogą polecić mi kwatery bo na ulicach spory tłum. Wiadomo: weekend, ładna pogoda, wrzesień, więc może być problem z noclegiem dla jednej osoby. Wskazują sąsiedni dom, z którego po chwili zagląda do "Rybaka" gospodyni. Właściciele knajpki sami pytają o miejsce dla mnie, zostaję więc przyjęty szczególnie życzliwie i "po znajomości", bo po wakacjach goście nie są już przyjmowani. Piotr znowu wybiera nocleg "pod chmurką", więc żegnamy się do jutra.
      Za nami 85 kilometrów.

11.09.2004, Mrzeżyno - Podczele, 31 km
      Zapomniałem o nastawieniu budzika. Wstaję o 7.00, a z Piotrem umówiłem się, że wyjdę na plażę o godz. 8.00. Przyśpieszam i całkiem punktualnie jestem nad morzem. Tym razem znajduję Piotra bez problemu. Spał w lesie, tuż ponad niewysokim klifem. Noc była wyjątkowo ciepła. Wieczorem Piotr rozpalił sobie małe ognisko na plaży i usmażył kiełbaski. W Mrzeżynie, przy zejściu na plażę duża grupa młodych ludzi ćwiczy ospale pod okiem animatora. Na propozycję minutowego truchtu reagują bez entuzjazmu. Dalej plaża pustoszeje zupełnie. Wychodzimy w Dźwirzynie, tradycyjnie szukając otwartej kawiarni. Niestety, wszystko nieczynne. Pytam w sklepie o najbliższy lokal. Ekspedientka twierdzi, że nie ma takiego w pobliżu. Okazuje się jednak, że w sąsiednim budynku jest restauracja, więc zatrzymujemy się na kawę.
      Z Dźwirzyna idziemy piękną leśną ścieżką. Na peryferiach Kołobrzegu jesteśmy już chwilę po godz. 13.00. Przejście przez miasto jest dla nas niezbyt przyjemne - spaliny, tłok, hałas. W dodatku zaczyna padać deszcz - pierwszy na Przechadzce. Postanawiamy przenocować w następnej miejscowości, czyli przyspieszamy w stosunku do pierwotnego planu. Idziemy dalej czerwonym szlakiem, chociaż strzegą go znaki "ścieżka dla rowerów" i "zakaz wstępu pieszych". Ktoś wytyczył ścieżkę rowerową po szlaku turystycznym i zabronił wstępu pieszym. No comment. Wychodzimy w Podczelu, wbrew mapie, na której szlak wyprowadza przed wsią. Znaki malowane są tu na kamiennych koszach na śmieci, wystarczy więc tylko trochę siły by poprzestawiać pojemniki i szlak wytyczyć według własnego uznania. Ponownie: no comment.
      Pada. Piotr postanawia nocować pod dachem, więc razem szukamy kwatery. Rezygnujemy z "Chaty Watażki" wyglądającej z zewnątrz jak hotel robotniczy. Tubylec kieruje nas do domu rekolekcyjnego. Chwała mu za to, bo znajdujemy tam przyjemny nocleg za jedyne 15 zł. Dzwoni Kasia, planuje dołączyć do nas jutro. Umawiamy się w Ustroniu Morskim.
      Za nami 116 kilometrów.

12.09.2004, Podczele - Unieście, 32 km
      Wyruszamy już przed godz. 8.00. Początkowo szlak prowadzi przez stary, poradziecki poligon, w dużej mierze po pasach startowych. Ignorujemy napisy "chodzenie po pasach zabronione" skoro znaki wiodą nas właśnie tędy. Raz nawet znak namalowany jest wprost na planszy "teren prywatny, wstęp wzbroniony". Fotografuję to kuriozum podobnie jak znaki szlaku w kolorze fioletowym.
      Chwilę po 9.00 wchodzimy do Ustronia Morskiego. Pół godziny później dzwoni Kasia, jest na plaży. Umawiamy się przy głównej ulicy pod dachem, bo zaczyna padać. O godz. 10.00 Kasia dołącza do nas. Dalej ruszamy we troje, najpierw plażą do Gąsek, później dość nieprzyjemnym asfaltem do Sarbinowa. Tu, na ławeczce przy promenadzie z widokiem na morze, ogłaszamy "przerwę obiadową". Kasia ma palnik, więc możemy liczyć nawet na coś ciepłego.
      Ruszamy wpierw znów plażą, a potem lasem, gdzie łapie nas ulewa. Deszcz mija szybko i Mielno wita nas słońcem. Mijamy tę miejscowość i dopiero na drugim końcu Unieścia zaczynamy rozglądać się za kwaterą. Pierwsze podejście jest "trafione". Niby turyści nie są tu już przyjmowani, lecz gospodarze robią dla nas wyjątek. Mamy sympatyczne lokum za 15 zł od osoby, a dom stoi przy ulicy Esperanto. W pokoju jest telewizor więc oglądamy prognozę pogody, jutro nie powinno padać. Na szklanym ekranie pojawia się też poligon Wicko Morskie. Mam nadzieję, że zobaczymy go też na własne oczy, chociaż nasze przyspieszenie tempa marszu w stosunku do pierwotnego planu może trochę pokrzyżować nam szyki. Komendant poligonu zapowiadał bowiem, że dniem wolnym od ćwiczeń będzie środa i tylko wtedy będziemy mogli tamtędy przejść. A my mamy szanse być w Wicku już we wtorek. Cóż, zobaczymy.
      Za nami 148 kilometrów.

13.09.2004, Unieście - Darłówek, 33 km
      Ruszamy o godz. 8.00, wpierw drogą w stronę Łazów, później plażą. Piasek jest "ciężki", grząski, brniemy z trudem, a wysokie fale nie ułatwiają marszu po ubitej strefie przyboju. Na szczęście wiatr wieje w plecy, co pomaga nam bardzo wyraźnie. Pierwszy postój robimy w pod sklepem w Łazach. Tuż za wsią czerwony szlak wraca na plażę. Przez godzinę idziemy posłusznie brzegiem, lecz potem skwapliwie korzystamy z pierwszego zejścia w las. Niestety, ta droga okazuje się ślepa, chociaż w poprzek wydm prowadzi pasem betonowych płyt. To dosłownie droga donikąd. Jej przedłużeniem jest ścieżka zanikająca w szuwarach Jeziora Bukowo. Zauważamy jednak wąziutką ścieżynkę prowadzącą szczytami wydm, równolegle do brzegu morza. Stopniowo robi się coraz szerzej. Trop kończy się wśród zabudowań Urzędu Morskiego w Słupsku. Wchodzimy od tyłu na podwórko, a wychodzimy przez bramę z napisem "teren prywatny, wstęp wzbroniony". Przepraszamy grzecznie i "wynurzamy się" w Dąbkowicach. To maleńka osada iście "na końcu świata", w środku Mierzei Dąbkowickiej. Jest tu parę ośrodków wypoczynkowych i najwyżej kilka domów stałych mieszkańców.
      Około 13.30 jesteśmy w Dąbkach. Dalej idziemy plażą. Po trzech godzinach wchodzimy do Darłówka. Mijamy rozsuwany most i szukamy kwatery. W pierwszej mamy zapłacić po 30 zł od osoby, więc rezygnujemy. W drugiej proponują nam 30 zł za cały pokój. Wprawdzie to "slums" szóstej kategorii, lecz za tę cenę trudno spodziewać się piątej. Piotr stwierdza, że goła żarówka pod sufitem wygląda kultowo, a Kasia zastanawia się, czy to ściana pokoju chroni szafę przed wywróceniem, czy odwrotnie...
      Boli mnie brzuch i staw biodrowy, Piotr narzeka na kolano. Postanawiamy skrócić jutrzejszy etap i zatrzymać się na nocleg już w Jarosławcu. Będzie to połowa drogi, więc zasłużyliśmy na odcinek rekreacyjny.
      Za nami 181 kilometrów.

14.09.2004, Darłówek - Jarosławiec, 16 km
      Przed startem dzwonię do komendanta poligonu Wicko Morskie. Mamy pozwolenie na jutrzejsze przejście plażą z Jarosławca do Ustki. Darłówek opuszczamy dopiero o godz. 9.20, nie spieszy nam się, dzisiejszy etap ma zaledwie kilkanaście kilometrów. Około 11.30 zatrzymujemy się przed sklepem w Wiciu. To maleńka, dzisiaj zupełnie pusta miejscowość. Świeci słońce, siedzimy i nigdzie się nam nie spieszy - sielanka absolutna. Dzwoni Ola, przekazuje nam prognozy pogody. Niestety nie są najlepsze, lecz bardziej cieszymy się słońcem, które mamy, niż martwimy deszczem, który przecież może nas ominąć. W samo południe wyruszamy dalej, nadal leśną drogą. Dzisiaj w ogóle nie wyszliśmy na plażę. To tak dla równowagi z planem jutrzejszego przejścia brzegiem Bałtyku. Kilka kilometrów przed Jarosławcem droga leśna przechodzi w pas startowy, szerokości kilkudziesięciu metrów. Idziemy nim aż do samego miasteczka. O 13.30 jesteśmy w Jarosławcu. Minęła połowa drogi! Kwaterujemy się już o 14.00. Targuję się - jak twierdzą Kasia i Piotr - fachowo: mamy duży, wygodny pokój za 15 zł od osoby. A ściślej: mamy do dyspozycji dwa pokoje bo łazienka jest tylko w pokoju obok. Przychodzi SMS od Oli, prognoza pogody na jutro jest coraz lepsza.
      Z okna naszej sypialni widać latarnię morską, wieczorem nastrojowo rozświetla nam pokój. Telefonuję do domu z budki pod ośrodkiem, w którym trwa zabawa taneczna dla emerytów. To dość niesamowity powrót do przeszłości. Wracam i długo rozmawiam z naszą gospodynią. Ma szczęście do gości z Krakowa, ostatnio nocował tu "długodystansowiec" spod Wawelu, a także znany krakowski fotografik Adam Gryczyński. To tym milszy zbieg okoliczności, że jutro do naszej ekipy dołączyć ma inny krakus, fotografik - Boguś Czerwiński.
      Za nami 197 kilometrów.

15.09.2004, Jarosławiec - Orzechowo, 32 km
      Wychodzimy o 8.00. Dzwonię na poligon, potwierdzam wejście. Na wartowni już się nas spodziewają. Dołącza do nas Boguś i razem przekraczamy bramę poligonu. Po blisko trzech godzinach marszu niespodziewanie wchodzimy w strefę ostrzału! Podbiega do nas żołnierz i każe zawrócić. Na wiadomość, że nasze przejście jest uzgodnione pozwala poczekać do końca ćwiczeń, czyli - na szczęście - tylko jakieś pół godziny. Po niespodziewanej przerwie ruszamy dalej. Do Ustki idziemy kolejne trzy godziny, mijają niepostrzeżenie. Jest wprost magicznie. Słońce, błękit, obłoki, niespokojne morze, silny wiatr od tyłu, który wspaniale nas "uskrzydla", rewelacyjnie twardy piasek. I jest pusto, absolutnie, niewiarygodnie, niesamowicie pusto. Schodząc z plaży czuję niedosyt. Boguś zostaje z tyłu, robi zdjęcia, a my szybko mijamy Ustkę, chcąc jeszcze dzisiaj dojść do Orzechowa. Piotr postanawia nocować na plaży, my - jak zwykle - pod dachem. Całe Orzechowo to jeden duży ośrodek szkoleniowo - wypoczynkowy i leśniczówka. W ośrodku wszystkie miejsca są zajęte, a w leśniczówce nikt nam nie otwiera. Wracamy do ośrodka. Argument, że idziemy ze Świnoujścia okazuje się skuteczny. Poszukiwania miejsca dla nas trwają długo, lecz kończą się sukcesem. Dostajemy ostatni i jedyny wolny pokój. Niestety dość drogi, bo za 35 zł od osoby.
      Za nami 229 kilometrów.

16.09.2004, Orzechowo - Las Smołdziński, 34 km
      W nocy wieje potężnie, a nawet przez chwilę pada. Piotr przenosi się za sklep. Tytułem wyjaśnienia - to barak czynny tylko przez wakacje. Wiatr nie słabnie do rana. Na Bałtyku sztorm, musimy zrezygnować z przejścia brzegiem, gdyż fale niekiedy sięgają klifu. Wędrujemy zatem czerwonym szlakiem, poprowadzonym na tym odcinku imponująco efektownie po krawędzi klifu. Wiatr jest straszny, na szczęście wieje od tyłu i od morza, więc "wtłacza" nas w głąb lądu. Nie sposób byłoby teraz iść pod wiatr, bo okrutnie sypie piaskiem w oczy. Za Poddąbiem plaża poszerza się nieco, korzystamy z okazji i wąską ścieżką schodzimy z klifu na brzeg morza. Stok jest miejscami bardzo stromy i wysoki, najwyższy klif ma tutaj 41 metrów. Idziemy wąską plażą u podnóża ściany, kilkakrotnie salwując się ucieczką przed falami aż na sam stok. Piękny i dziki jest ten odcinek. Pogoda poprawia się, wiatr słabnie.
      O godz. 13.00 jesteśmy w Rowach. Przerwę obiadową ogłaszamy pod komendą policji, która też wygląda na sezonową. Wczesnym popołudniem wchodzimy na teren Słowińskiego Parku Narodowego. Więcej tu grzybiarzy, niż grzybów... Aż trudno uwierzyć, że obszar ten objęty jest ochroną. Mijamy Jezioro Gardno, mijamy Dołgie Małe i Duże. O godz. 17.00 wchodzimy do miejscowości Las Smołdziński. Pochopnie ignorujemy zamknięty sklep spożywczy "Pod Kasztanem". Poniewczasie dowiadujemy się, że to jedyny sklep we wsi, a właściciel mieszka obok i otwiera na żądanie.
      W efekcie trafiamy wprawdzie na niezwykle miłą kwaterę (Las Smołdziński 36, tel. 59/8464409), lecz bez prowiantu kolacyjno - śniadaniowego. Gospodyni nie może nam pomóc, bo nie była przygotowana na przyjęcie gości. Po chwili okazuje się jednak, że ma zapas jajek, więc na kolację zjadamy wyśmienitą jajecznicę. Jesteśmy "uratowani"! A śniadanie przygotujemy z resztek wytrząśniętych z plecaków.
      Boguś dołącza do nas dopiero po godz. 21.00, fotografował zachód słońca nad Dołgiem.
      Za nami 263 kilometry.

17.09.2004, Las Smołdziński - Łeba, 24 km
      Od Lasu Smołdzińskiego przez Wydmę Czołpińską i kilometry plaży do Rąbki nie spotykamy nikogo. Nikogo! Niewiarygodne, wszak idziemy szlakiem przez Park Narodowy. Brak porządnego śniadania przypomina o sobie. Przetrząsamy plecaki w poszukiwaniu resztek. Z powodzeniem - Piotr znajduje pół paczki musli, a ja kilka krówek. Schodząc z wydm pomiędzy tutaj już licznych turystów, gorszymy Kasię zaglądając łakomie do koszy na śmieci i entuzjastycznie komentując ich zawartość. Potem długo oblegamy pierwszą napotkaną budkę ze słodyczami. W Łebie jesteśmy już około godz. 16.00, lecz dość długo szukamy kwatery. Albo nie ma miejsc, albo gospodarzy, albo na jedną noc nie chcą nas przyjąć, albo we wrześniu już nie wynajmują, albo ceny są "zaporowe". Warto jednak było szukać bo trafiamy idealnie (ul. Westerplatte 13a, tel. 59/8661779). Jest czysto, przytulnie i pachnie grzybami. Gospodyni po chwili miłej rozmowy obniża nam opłatę z uzgodnionych wcześniej 25 zł na 20 zł od osoby. Boguś jak zwykle jest za nami, zatem rezerwujemy miejsce także dla niego. A ponieważ przyjdzie do Łeby dość późno, więc wyruszam na poszukiwanie filmu slajdowego, na którego brak narzekał. I w tej misji pomaga mi nasza życzliwa gospodyni, nie tylko podaje adres sklepu, lecz dzwoni tam z pytaniem o filmy, bym nie chodził nadaremnie.
      Za nami 287 kilometrów.

18.09.2004, Łeba - Białogóra, 33 km
      Wychodzimy w trójkę jak zwykle około 8.00. Boguś zostaje dłużej, zamierza dogonić nas po drodze lub na mecie. Łebę opuszczamy szlakiem rowerowym, bo turystyczny omija Mierzeję Sarbską. W Osetniku na naszej trasie ponownie pojawiają się znaki czerwone. Wspinamy się pod latarnię morską "Stilo", odpoczywamy u jej podnóża, a Kasia nawet znajduje siły by wejść na górę. Widać stamtąd spory fragment naszej drogi. Ruszamy dalej czerwonym szlakiem. Po chwili mijamy turystów z plecakami, pierwszych na całej naszej dotychczasowej trasie. Moje nadzieje na chwilę rozmowy okazują się płone, grupka spieszy się tak bardzo, że z trudem udaje mi się usłyszeć ich - jak gdyby wymuszone - "cześć". Chyba nie idą zbyt daleko, bo jeden z nich dźwiga torbę. Do tej pory spotkaliśmy tylko trzech "długodystansowców" na rowerach, a poza nimi tylko miejscowych, wczasowiczów i grzybiarzy.
      Przed Lubiatowem wychodzimy nad morze i do Białogóry idziemy plażą. Na mecie bez problemu znajdujemy miła kwaterę, tym razem domek. Jak zwykle wysyłam Bogusiowi SMS z adresem naszego lokum, lecz tym razem Boguś odpowiada dzwoniąc do mnie. Okradziono go pod latarnią "Stilo"! Stracił plecak, który na moment zostawił bez opieki. Poszedł zrobić zdjęcie i nie zastał już swojego ekwipunku. Na szczęście miał przy sobie trochę pieniędzy, kartę do bankomatu, dokumenty, "komórkę" i część sprzętu fotograficznego. Postanowił wrócić na znajomą kwaterę do Łeby, a jutro do Krakowa. Jest nam bardzo smutno, że Bogusia udział w Przechadzce zakończył się w ten sposób.
      Za nami 320 kilometrów.

19.09.2004, Białogóra - Jastrzębia Góra, 22 km
      Poranek jest cudownie rozleniwiający. Z trudem ruszamy ze słonecznej werandy naszego domku. Nastrój psuje tylko wczorajszy incydent. Boguś ocenił straty na 3000 zł. Do Dębek wędrujemy lasem, dalej - do Karwi - plażą, która jest podobno uważana za jedną z najładniejszych w Polsce. Rzeczywiście, piasek tu czysty, plaża szeroka, a morze piękne. I jest dość sporo ludzi. Ściślej: sporo w naszych "przechadzkowych" kryteriach. A to znaczy, że pierwszy raz bliżej lub dalej, bez przerwy widzimy kogoś na plaży. Także pierwszy raz ujście rzeki - Czarnej Wdy - zmusza nas do zdjęcia butów i przejścia w bród. Most jest kilkaset metrów w głębi lądu ale nam nie chce się tam wędrować. Piotr próbuje wprawdzie przeprawić się po zbutwiałych palach, lecz na szczęście szybko rezygnuje z tego nazbyt ryzykownego planu. Woda w ujściu Czarnej Wdy jest wartka, acz płytka. Jej przebycie jest tak przyjemne, że Kasia i Piotr idą dalej boso, również po raz pierwszy na Przechadzce.
      Jest cudnie. Ciepło, słonecznie, błękitnie. Wyraźnie zwalniamy tempo marszu, demobilizuje nas pogoda, bliskość mety tego etapu i świadomość końca całej Przechadzki. W Jastrzębiej Górze ponownie udaje nam się wytargować obniżkę ceny noclegu. Idziemy na zakupy i do kościoła - dzisiaj niedziela. Wieczorem zaczyna kropić deszcz. Oglądamy prognozę pogody. Nadciąga jesień, czas kończyć Przechadzkę. W poniedziałek ma być jeszcze trochę słońca, lecz wtorkowy finisz zapowiada się deszczowo. Jutro spróbujemy "podciągnąć" dalej niż planowaliśmy, by maksymalnie skrócić ostatni etap.
      Za nami 342 kilometry.

20.09.2004, Jastrzębia Góra - Jurata, 38 km
      Idziemy na najdalej na północ wysunięty punkt Polski, potem schodzimy na plażę. I jest tak, jak zazwyczaj bywało na Przechadzce - słońce i plaża pusta aż po horyzont. Mijamy Rozewie, wyraźnie zauważając zmianę kierunku marszu, bo słońce pierwszy raz świeci nam prosto w oczy. Dotychczas rano było z prawej strony, a później przesuwało się za nasze plecy. Miejscami plaża jest tak kamienista, że aż trudno nam się poruszać, więc niebieskim szlakiem wychodzimy do Chłapowa. Chwilę odpoczywamy we Władysławowie i w samo południe wchodzimy na Półwysep Helski. Pierwszy postój mamy w Chałupach, dzisiaj są tu sami "tekstylni". Potem dość szybko mijamy Kuźnicę i Jastarnię, "uciekając" przed zapowiadanym załamaniem pogody. Na nocleg zatrzymujemy się dopiero w Juracie. To był najdłuższy etap Przechadzki, nogi trochę bolą, lecz dzięki tym dodatkowym kilometrom deszczowy finisz ma szanse być krótki. Wszyscy mamy też szansę nocować jutro u siebie - Kasia w Gdyni, Piotr w Gdańsku, a ja w Krakowie. Miło będzie wrócić do domu, chociaż bardzo szkoda, że Przechadzka dobiega końca, bo było wspaniale. Cieszę się, że tak było.
      Za nami 380 kilometrów.

21.09.2004, Jurata - Hel, 11 km
      Tym razem wstajemy o godz. 4.30. Wychodzimy już o 6.00, licząc, że w ten sposób jeszcze trochę wyprzedzimy załamanie pogody i spokojnie "złapiemy" pociąg odjeżdżający z Helu tuż po 12.00. I nie zawodzimy się. Chmury kłębią się nad nami widowiskowo, acz groźnie, lecz deszcz dopada nas dopiero o 9.00. Naprawdę nieprzyjemna jest tylko ostatnia godzina Przechadzki. Silny wiatr wieje nam prosto w twarze, pada gęsty deszcz, a piach jest grząski. Bałtyk pokazuje jak mogłaby wyglądać Przechadzka, gdyby nie był nam przychylny. Na szczęście prezentacja trwa niecałe 60 minut. Przed godziną 10.00 schodzimy z plaży zejściem oznaczonym jako "Hel 64". Jeszcze tylko kilometr do stacji PKP i Przechadzka nieodwołalnie dobiega końca. Przeszliśmy 391 kilometrów, a licząc wszystkie nasze "meandry" - z pewnością nie mniej niż 400. To było 400 bardzo dobrych kilometrów, piękna trasa, miłe towarzystwo i pogoda sprzyjająca nam w sposób niemal magiczny.
      Przed odjazdem idziemy jeszcze do kawiarni, odwiedzamy też port nad Zatoką Pucką. Hel opuszczamy w samo południe.
      Mijamy kolejno miejscowości, przez które przechodziliśmy wczoraj. Dwie godziny później żegnamy się na dworcu w Gdyni. Kasia idzie do domu na piechotę, Piotr jedzie kolejką SKM, a ja czekam na ekspres do Krakowa.
      Mam miejscówkę numer 115. Szukam go bezskutecznie gdyż numeracja kończy się na miejscu 108. Z powodu awarii mój wagon został bowiem wymieniony na krótszy o jeden przedział. Konduktor wskazuje mi inne miejsce. Dzwoni dziennikarz z Radia Kraków i prosi bym opowiedział o Przechadzce, bo jutro jest Dzień Bez Samochodu. Wysiadam z pociągu chwilę przed północą.
      Czuję, że wkrótce znów mógłbym ruszyć w drogę na Hel.

Kuba Terakowski


UCZESTNICY PRZECHADZKI
Katarzyna Bizewska
Piotr Cejrowski
Bogusław Czerwiński
Kuba Terakowski



Świnoujście


Wisełka


Międzywodzie


Ustronie Morskie


Sarbinowo


Sarbinowo


Wicie


Jarosławiec


Wicko Morskie


Orzechowo


Poddąbie


Poddąbie


Poddąbie


Wydma Czołpińska


Wydma Czołpińska


Góra Łącka


Osetnik


Czarna Wda


Hel


Hel


KWATERY PRZYCHYLNE BAŁTYCKIM "DŁUGODYSTANSOWCOM" (i nie tylko im):
Międzywodzie: ul. Zatoczna 14, tel. 091-3813994
Pobierowo: ul. Piastowska 8, tel. 091-3864812, www.aga.witajcie.pl
Mrzeżyno: ul. Nadmorska 1, tel. 091-3866166
Dźwirzyno: ul. Kołobrzeska 26, tel. 094-3585565
Ustronie Morskie: ul. Chrobrego 38a, tel. 094-3515544
Sarbinowo: ul. Nadmorska 49, tel. 094-3165602
Unieście: ul. Suriana 2, tel. 094-3165900
Łazy: ul. Mieleńska 16, tel. 094-3182979, www.nadmorze.pl/alga
Darłówek: ul. Kaszubska 10, tel. 094-3142201
Jarosławiec: ul. Wczasowa 14a, tel. 059-8109472
Ustka: ul. Żeromskiego 3/1, tel. 059-8146754
Orzechowo Morskie: leśniczówka (aktualnie w remoncie)
Las Smołdziński: Las Smołdziński 36, tel. 059-8464409
Łeba: ul. Obr. Westerplatte 13a, tel. 059-8661779
Łeba: ul. 1 Maja 18a, tel. 059-8661657, www.charytonik.republika.pl
Białogóra: ul. Morska 11, tel. 058-7741634 oraz 058-7741802
Władysławowo: ul. Żytnia 2, tel. 058-6740894, www.wladek.pl/bozenka/
Jastarnia: ul. Sychty 109, tel. 058-6752500
Krynica Morska: ul. Nafciarzy 12, tel. 055-2476223, www.nadmorze.pl/grajkowscy


Zobacz też:

Druga Przechadzka ze Świnoujścia na Hel

Trzecia Przechadzka ze Świnoujścia na Hel

Wędrówka wybrzeżem

POCZET "BAŁTYCKICH DŁUGODYSTANSOWCÓW"

Bieg plażą ze Świnoujścia na Hel



Strona główna