Już od dość dawna z uwagą śledzę dyskusje o reformie systemu ubezpieczeń społecznych w Polsce. Wśród wielu propozycji zmian znalazłem pewien bardzo interesujący postulat.  Oto bowiem pojawił się projekt wprowadzenia podwyższonych stawek ubezpieczenia dla osób palących tytoń, przy równoczesnym zastosowaniu stawek ulgowych dla niepalących. Nieco zażenowany i speszony wyobraziłem sobie natychmiast rzesze palaczy zapewniających pracodawców o swojej absolutnej abstynencji nikotynowej. Usłyszałem deklaracje składane wbrew sobie, na przekór sumieniu i niezgodnie z prawdą lecz z myślą o i tak zbyt pustym portfelu. Potem zobaczyłem ofiary nałogu przemykające chyłkiem do toalety, by tam uśmierzyć głód nikotyny. Poczułem duszącą woń ciasnych kabin. Przed kabinami natomiast wyobraziłem sobie kolejki bladych postaci, pragnących opanować drżenie rąk kilkoma nerwowymi łykami tytoniowego dymu. Jakże iluzoryczne bezpieczeństwo będą oferować swoim gościom toalety! Poczucie zagrożenia nie opuści palacza nawet za zamkniętymi na wykrzywiony haczyk drzwiami kabiny. Wszak pracownicy działu kadr - korzystając z dziurek od klucza - będą bezlitośnie demaskować fałszywych abstynentów! Mało tego! Wyobraziłem sobie, iż ZUS - na wzór policji skarbowej powołanej przez „fiskusa” - utworzy swoje własne szwadrony, uprawnione nawet do kontrolowania naszych własnych, domowych toalet. Strzeżcie się kryptopalacze!

                Poniosła mnie fantazja, a tymczasem od pewnego czasu o prawo głosu prosi refleksja nieco poważniejsza. Znaczącą część dochodów budżetu stanowią mianowicie wpływy z tytułu sprzedaży artykułów tytoniowych. Podatki, cło, akcyza - to doprawdy gigantyczna żyła złota. Z tego samego budżetu finansowana jest też służba zdrowia.  Wniosek stąd, że to właśnie palacze gwarantują istnienie służbie zdrowia. Kupując tytoń wypłacają wynagrodzenia lekarzom, pielęgniarkom, czy salowym. Utrzymują też przychodnie, ambulatoria i szpitale. Palacze więc w większym stopniu niż ktokolwiek inny finansują swoje leczenie i jak nikt inny, sami płacą za zwalczanie chorób, na które cierpią. Przy okazji jeszcze zmuszeni są korzystać z tak zachłannego pośrednika, jak budżet. Czym jednak byłby budżet bez dochodów ze sprzedaży tytoniu? Uwolnienie wszystkich palących od nikotynowego uzależnienia doprowadziłoby do natychmiastowego załamania budżetu. On bez palaczy po prostu nie może istnieć. To budżet właśnie jest bardziej uzależniony od nikotyny niż którykolwiek nałogowiec!

                Minister Zdrowia tymczasem, wbrew interesom budżetu i swojego budżetowego wszak resortu ostrzega, że palenie tytoniu powoduje zawały serca, zwiększa ryzyko pojawienia się nowotworu i prowadzi do przedwczesnej śmierci. Stwierdzenie to przypomina mi o meritum tematu, jakim jest wysokość składek na ubezpieczenie społeczne. Skoro bowiem osoby palące tytoń żyją znacznie krócej od niepalących, to w konsekwencji oznacza, że palacze o wiele krócej korzystają z funduszu emerytalnego niż niepalący. Kto wie, czy ofiary nikotyny w ogóle osiągają wiek emerytalny? Dlaczego więc wątli, schorowani i wcześnie umierający palacze mają utrzymywać krzepkich, sędziwych staruszków, których życie minęło w atmosferze wolnej od dymu? Czy gwoli sprawiedliwości wyższych składek nie powinni płacić właśnie Ci, którzy dłużej z nich będą korzystać? Równocześnie jednak palacze  - jako słabsza część populacji - częściej trafiają do szpitali, a ZUS wypłaca im więcej zasiłków chorobowych niż niepalącym. Może zatem wyższe składki powinni płacić jednak Ci, którzy krócej wprawdzie, ale w większym stopniu z nich korzystają? Trudno o uniwersalne i zadowalające rozstrzygnięcie dylematu. Jedno wszak nie budzi moich wątpliwości. Decyzję o wysokości składek podjąć powinny osoby kompetentne, neutralne i - last but not least - odporne na wpływ obiegowych opinii, stereotypów czy własnych wizji. Decydentów odsyłam na stronę 167 Kalumetu z 1996 roku. Znajduje się tam obszerna lista, z której skorzystać warto ustalając wysokość składek. Przykładowo: osoby zjadające więcej niż tabliczkę czekolady dziennie powinny płacić składki nieco wyższe od przeciętnych, pijący więcej niż dwa piwa na dobę winni płacić jeszcze więcej, a najwięcej zapłacić powinni oglądający telewizję dłużej niż osiem godzin tygodniowo. Lektura Kalumetu może jednak nie wystarczyć do podjęcia właściwej decyzji. Trzeba jeszcze znać odpowiedzi na kilka pytań. Czy mianowicie więcej dziur w zębach drąży jeden cukierek, czy też więcej dziur w płucach wypala jeden papieros? Czy więcej szkody spowodować może jeden łyk alkoholu, parę beznadziejnych filmów, czy kilka kłębów dymu? I co tak naprawdę bardziej szkodzi palaczowi - sam nałóg, czy też stres, spowodowany agresywną kampanią antynikotynową?

 

Kuba Terakowski

 


Strona główna