Rozmowa z Pawłem Gralikowskim


Imponująco wyglądała Pana kolekcja w „Teleexpressie”!

Telewizja rządzi się swoimi prawami, wszystko można w niej odpowiednio pokazać i wykadrować. Przygotowując materiał, ekipa sfilmowała także rowery, które mam w sklepie oraz warsztacie i stąd wrażenie, iż jest ich kilkadziesiąt...

A ile ich jest w rzeczywistości?

Tych na prawdę nietypowych mam osiem.

A typowych?

Rowerami zajmuję się zawodowo, prowadzę warsztat i sklep, więc teoretycznie mam ich dużo, ale zbieram wyłącznie nietypowe, te, które w jakiś sposób mnie zainteresują. To i tylko to kryterium decyduje o włączeniu roweru do kolekcji.

Który zatem pojazd w Pana kolekcji jest najbardziej interesujący?

Dla mnie? Rower poziomy, tak zwanej trzeciej generacji, wykonany od podstaw przez mojego kolegę, według projektu Macieja Kaczmarka. Kiedyś „poziomki” były w Polsce znacznie popularniejsze, niż teraz. Organizowano im międzynarodowe zloty, zawody - sam też w nich uczestniczyłem. Wyścigując się na tych pierwszych, prostych jeszcze rowerach poziomych, osiągaliśmy prędkości, które i dzisiaj robią wrażenie - do siedemdziesięciu kilometrów na godzinę.

Dużo!

Pięćdziesiątką” można jechać prawie bez wysiłku, bo „poziomka” stawia znacznie mniejszy opór powietrza, niż rower pionowy, a poza tym pedałowanie jest znacznie wydajniejsze.

Wydajniejsze? Czemu?

Czy przesuwając ciężką szafę lepiej jest popychać ją zwyczajnie, stojąc na podłodze, czy opierając się o ścianę?

No, lepiej jest się oprzeć.

I właśnie w tym tkwi tajemnica efektywności rowerów poziomych: prowadzący wciska się plecami w oparcie fotela, tym samym znacznie wzmacniając nacisk na pedały.

Rozumiem. A wracając do kolekcji?

Drugi w kolejności jest oryginalny rower firmy Mercedes z napędem hybrydowym, czyli na pedały, ale ze wspomaganiem elektrycznym. Jeżdżąc na nim mam wrażenie, że ktoś mnie dosłownie popycha. Szczególnie wyraźnie odczuwa się to na stromych podjazdach, pokonywanych lekko, jak gdyby bardzo mocny wiatr wiał w plecy.

Jak działa to cudo?

W piaście tylnego koła znajduje się silniczek elektryczny napędzany przez akumulator zamontowany w ramie. Co ciekawe, ten rower nie ma łańcucha, lecz zębaty pasek klinowy, taki jak w samochodach, a hamulce są hydrauliczne.

Czy ktoś wyjątkowo leniwy mógłby zdać się wyłącznie na pracę silnika i nie pedałować w ogóle?

Nie, takiej możliwości nie ma, bo napęd elektryczny wspomaga rowerzystę, lecz jest za słaby, aby go zupełnie zastąpić. Można natomiast odwrotnie - wyłączyć silnik i jechać hybrydą jak na zwykłym rowerze, uruchamiając motorek na przykład tylko pod górę.

I przed każdą wycieczką trzeba podłączyć rower do gniazdka, aby naładować akumulator?

Bynajmniej. Przy prędkości powyżej 20 km/h akumulator doładowuje się sam.

Imponujące! Prawie jak perpetuum mobile!

No, niezupełnie, bo trzeba jednak trochę własnej energii zainwestować w jazdę z taką szybkością.

Czy rowery hybrydowe produkowane są z myślą o osobach mniej sprawnych fizycznie?

Z pewnością o starszych, słabszych lub leniwszych, ale przede wszystkim bogatszych, bo są dość drogie. Ten, który mam kosztuje 3000 - 4000 euro i należy do limitowanej serii dołączanej jako upominek do najdroższych modeli Mercedesów.

Trzeci rower w Pana kolekcji?

To damka firmy Hercules z lat pięćdziesiątych, oryginalna, w bardzo dobrym stanie, z doskonale zachowanym lakierem, skórzanym siodłem, hamulcem drucianym, na oponach Dunlopa, przywiozłem ją z Niemiec.

I odnowił ją Pan w swoim warsztacie?

Nawet nie musiałem odnawiać, była zakurzona, więc ją umyłem i tyle - po pół wieku wygląda jak fabrycznie nowa, chyba nikt na niej w ogóle nie jeździł. Czwarty jest aluminiowy, składany w paczkę rower firmy Strida - amerykański lub angielski z ramą w kształcie trójkąta. Na dolnych rogach zamontowane ma koła, a po dwóch stronach wierzchołka są siodełko i kierownica.

A w jaki sposób się składa?

Rurki tworzące boki trójkąta można na każdym z wierzchołków rozpiąć, uzyskując trzy osobne, krótkie pręty. Ten rowerek ma koła odlewane z tworzywa, hamulce bębnowe, pozbawiony jest biegów, ale po złożeniu mieści się w bagażniku niewielkiego auta. Ostatnio pojawiły się na rynku nieduże składaki firmy Dahon, lecz Strida składa się inaczej i zajmuje mniej miejsca - łącznie z kołami potrzebuje przestrzeni o metrowej długości i średnicy trzydziestu centymetrów.

Piąty jest?

Monocykl - czyli rower na jednym kole z pedałami w ośce.

Potrafi Pan na nim jeździć?

Nie, nie miałem okazji się nauczyć. Umiem tylko na normalnym rowerze jechać tyłem do przodu, czyli siedząc na kierownicy plecami do kierunku jazdy, pedałować jak gdyby do siebie. Monocykl jest dla mnie zbyt trudny, bo brak w nim nie tylko oparcia dla rąk, ale także hamulców - ma przecież ostre koło, już samo w sobie kłopotliwe do opanowania.

Szósty w kolekcji...

Jest aluminiowy rower niemieckiej firmy Kettler, z kołami różnej wielkości - z tyłu 16 cali, a z przodu 12. To model City Chopper, bardzo zabawny, niewielki, ale całkiem wygodnie może nim jeździć dorosły człowiek - musi tylko liczyć się z tym, że będzie wzbudzał powszechną wesołość. Z przodu maleństwo ma spory metalowy kosz, z tyłu plastikowy kuferek - to śmieszny, lecz zaskakująco funkcjonalny rowerek. Mam takie w kolekcji dwa.

A zatem ósmy i ostatni w zbiorach byłby?

Najmniejszy z moich jednośladów, na kółkach o średnicy 10 centymetrów, z amortyzatorem, prawdziwymi pedałami, łańcuchem, hamulcami. To normalny, sprawny rower - jak gdyby miniaturka pojazdu dla dorosłych, w niczym nie przypominający rowerków dziecięcych. Nie jest jednak zbyt wygodny, bo nie można wyprostować się na nim, a ponieważ koła ma twarde, pełne, więc nadaje się tylko na gładką nawierzchnię. Wisi toto u mnie w sklepie pod sufitem - jako ciekawostka.

I to już wszystkie rowery w Pana kolekcji?

Tak, chociaż mam też takie „normalne” rowery, których w Polsce nie da się kupić. Na przykład amerykański Trek, przywiozłem go specjalnie dla żony - to rzadkie połączenie miejskiej damki na kołach o średnicy 28 cali z rowerem trekkingowym o ośmiu biegach zamkniętych w piaście.

Czy prezentuje Pan gdzieś swoją kolekcję?

Nie, pokazuję ją tylko znajomym, lub klientom pasjonatom, rzeczywiście zainteresowanym rowerami.

A wielu takich przychodzi do pańskiego sklepu?

Niewielu. Moich klientów podzieliłbym na trzy podstawowe grupy - tych, którzy lubią jeździć na rowerze, tych dla których rower jest narzędziem pracy lub środkiem transportu (części z nich sama jazda też sprawia przyjemność) oraz tych, którzy przychodzą po dobry, ładny i drogi rower, bo sąsiad ma taki, lub taka jest moda. A byłbym zapomniał - są jeszcze klienci, którzy kupują rowery dzieciom, najczęściej na pierwszą komunię, chociaż teraz niestety, nawet wśród tych upominków zaczęły pojawiać się miniquady... Spośród tych czterech grup klientów, tylko tym pierwszym jestem skłonny pokazywać swoją kolekcję.

Czy któryś z rowerów uważa Pan za „białego kruka” zbioru?

Najrzadszy, a kto wie czy nie jedyny w Polsce jest ten hybrydowy model Mercedesa. Jest on też chyba najciekawszy z uwagi na nietypowy napęd i zastąpienie łańcucha paskiem klinowym.

A jaka jest przewaga paska nad łańcuchem?

Łańcuch trzeba smarować, paska nie trzeba. Łańcuch rdzewieje, pasek nie. Pasek jest też cichszy.

To dlaczego pasków, skoro mają tyle atutów, nie stosuje się powszechnie?

Bo paski nie wytrzymują takich obciążeń jak łańcuchy. Istnieją wprawdzie tworzywa sztuczne mocniejsze niż metal, lecz łańcuch z nich wykonany byłby droższy niż cały rower. Posiadałem natomiast kiedyś rower zupełnie bez łańcucha - tylne koło napędzane było wałem Cardana - jak w motorach. Pedały połączone miał przekładnią ślimakową z zamkniętym w rurze wałkiem, który poprzez zębatkę był sprzężony z tylnym kołem. To rozwiązanie jest bardzo rzadko stosowane w rowerach. Mój miał przynitowaną do ramy tabliczkę z napisem Limited Edition i dwucyfrowym numerem fabrycznym.

Czym jest uzasadnione tworzenie takich alternatywnych rozwiązań? W czym są lepsze od tradycyjnych?

To są testy, doświadczenia, próby wynalezienia nowych, a w intencjach konstruktorów skuteczniejszych mechanizmów. Rower napędzany wałem Cardana ma znamiona prototypu.

A czemu to rozwiązanie nie zostało zastosowane powszechnie?

Bo wał Kardana, jakkolwiek trwalszy od łańcucha, to jednak jest znacznie droższy. Poza tym zdjęcie koła w takim rowerze trwa bez porównania dłużej, niż w zwyczajnym.

Skąd w ogóle pomysł, aby zbierać rowery?

Rowery lubię od dziecka, a już w szkole podstawowej zacząłem z nimi eksperymentować. Miałem wówczas tak zwanego „składaka” - model Wigry, na takim samym jeździł mój kumpel z ławki. Obydwaj całymi dniami przerabialiśmy nasze jednoślady - przeplataliśmy koła, zamiast torpeda montując w piaście wolnobieg z przerzutką i instalując hamulce szczękowe. Wzmacnialiśmy też ramę dodatkowymi rurkami, bo „składaki” miały tendencję do łamania się na zawiasach. Wtedy części zapasowych notorycznie w sprzedaży brakowało, ale mama mojego kolegi pracowała w sklepie rowerowym, więc niekiedy zaopatrywała nas spod lady. Tak się zaczęło i zostało jako zawód, źródło utrzymania i pasja.

A kiedy zaczął Pan kolekcjonować rowery?

Profesjonalnie zajmuję się nimi od ośmiu lat, prowadzę warsztat, sklep i sprowadzam je z zagranicy. Natomiast od około czterech lat zwracam uwagę na jednoślady nietypowe, staram się je zdobywać, a gdy mi się to już uda, to nie przeznaczam ich na sprzedaż, lecz zatrzymuję dla siebie. Pierwsza w mojej kolekcji była „Strida”. Wcześniej przez moje ręce przeszło kilka pojazdów, które wspominam do dziś i żałuję, że się ich pozbyłem, lecz rozkręcając „biznes” wszystkie rowery traktowałem jak towar.

Co decyduje o tym, że dany bicykl trafia do kolekcji, a nie na sprzedaż?

Podstawowe znaczenie ma dla mnie oryginalność. To bardzo subiektywna ocena.

Nie ma Pan w kolekcji żadnego polskiego roweru, żadnego nie uznał Pan za wystarczająco oryginalny?

Odnawiałem kiedyś przedwojenną polską damkę na drewnianych obręczach. Oczy błyszczały mi do niej, lecz nawet nie próbowałem jej odkupić, bo mocno wiekowy właściciel darzył ten rower niebywałym sentymentem. Odrestaurowałem ów pojazd tylko po to, aby starszy pan mógł zobaczyć go takim, jakim pamiętał z młodości.

Czy wszystkie rowery w Pana kolekcji są sprawne?

Tak. I na wszystkich czasem jeżdżę, to nie są eksponaty przechowywane za szybą - ostrożnie, aby się nie zakurzyły.

Czy zbiera Pan tylko rowery, czy także osprzęt do nich?

Jeżeli trafi mi się jakieś fajne siodło, albo ciekawa przerzutka, to ani ich nie sprzedaję, ani nie wyrzucam, ale części rowerowych nie poszukuję w sposób aktywny. Zwróciłem natomiast uwagę, że sporo rzekomo nowoczesnych rozwiązań stosowanych od niedawna w najdroższych modelach, pojawiało się po cichu już wiele lat temu.

Na przykład?

Teleskopy z blokadą skoku i manetką na kierownicy, dynama w piaście, suporty na wielowpusty - to wszystko są patenty sprzed przynajmniej kilkunastu lat, powielone i rozreklamowane dopiero teraz. Pojechałem kiedyś do klienta, który poprosił mnie o przegląd roweru. Okazało się, że to bardzo rzadki model - „półgóral” doskonałej firmy „Colnago”, z początku lat dziewięćdziesiątych. Miał dziwne manetki na kierownicy, przyjrzałem się im uważnie i nie uwierzyłem własnym oczom: służyły do blokady skoku teleskopów tak, jak dzisiaj te w najnowocześniejszych rowerach z najwyższej półki! Analogiczną przygodę miałem z suportem na wielowpust, gdy trafił do mnie bicykl z końca lat siedemdziesiątych, w którym zastosowane było dokładnie to rozwiązanie. A i sam też, gdy jeszcze bawiłem się w montaż rowerów poziomych, skonstruowałem na własne potrzeby prototyp powszechnie stosowanych obecnie kartridży z łożyskami, nieświadomy, że „odkrywam Amerykę”.

Czy jeździ Pan rowerem na co dzień?

Jeżdżę codziennie, ale tylko po placu przed warsztatem, aby sprawdzić rower po przeglądzie lub naprawie. Własnych jednośladów mam teoretycznie kilkadziesiąt, bo w zasadzie każdy w moim sklepie należy do mnie, ale - zgodnie z zasadą, że szewc bez butów chodzi - swojego stricte osobistego roweru nie mam. Nie licząc oczywiście „eksponatów”.

Czy poza Panem są jeszcze w Polsce inni kolekcjonerzy rowerów?

Nie wiem, nigdy ich nie szukałem, ani nikt mnie nie znalazł. Poza tym ja dotychczas nie czułem się kolekcjonerem, naprawiałem i sprzedawałem rowery, a posiadanie tych kilku nietypowych po prostu sprawiało mi przyjemność, i to wszystko. Dopiero „Teleexpress” przedstawił mnie jako kolekcjonera.

Skorzystam zatem z okazji i - jako prowadzącego sklep - zapytam Pana jakie błędy najczęściej popełniają kupujący?

Poza samym kupowaniem roweru w markecie? Moim zdaniem klienci zbyt rzadko przymierzają rowery.

Przymierzają?

Czy kupiłby Pan drogie, turystyczne buty nie wkładając ich w sklepie i nie sprawdzając czy są wygodne? Na rowerze też trzeba się przejechać przed zakupem, aby później nie okazało się, że jest za mały, za duży albo po prostu źle dopasowany. Według mnie należy „przymierzyć” przynajmniej trzy różne rowery, zanim wybierze się ten najlepszy.

A co najczęściej psuje się w rowerach?

Jest takie powiedzenie, że rower zaczyna się od tysiąca złotych, a tańsze, to są wyroby roweropodobne, w których non stop psuje się wszystko. W droższych modelach, przez pierwsze dwa - trzy lata nic nie powinno się zepsuć, może pęknąć dętka, może rozregulować się przerzutka, czasem koło może wymagać centrowania i to tyle.

A co Pana klienci najczęściej mają źle ustawione w rowerach?

Najczęściej mają krzywe koła, niesprawne hamulce, nieprecyzyjnie ustawione przerzutki oraz zużyte łańcuchy i zębatki.

Czy jest jakiś rower, o którym Pan marzy? Rower, którego brakuje Panu w kolekcji?

Tak, to wykonany w całości przeze mnie rower poziomy, zrobiony z najlepszych części, według najlepszego projektu, wyposażony w najlepszy dostępny osprzęt. To jest rower moich marzeń! Nie istnieje, lecz nic - poza brakiem czasu - nie stoi na przeszkodzie, aby kiedyś powstał.


Jakub Terakowski


Powyższy wywiad został opublikowany w miesięczniku „Rowertour”. nr 10/2009


Strona główna