W październikowym numerze GiA, autor używający pseudonimu PiK, apeluje do „zwykłych miłośników przyrody” o wystąpienie w obronie decyzji podejmowanych przez Dyrekcję Tatrzańskiego Parku Narodowego. Oto więc, zgłaszam się wywołany do odpowiedzi, jako niepozorny, szary, po prostu „zwykły miłośnik przyrody”.

            Pyta Pan, Panie PiKu dlaczego TPN broni się przed „porządnymi turystami”. Drogi Panie, konstruktywna polemika wymaga posługiwania się jednoznacznymi pojęciami, identycznie rozumianymi przez wszystkich uczestników dyskusji. Tymczasem Pan w ogóle nie sprecyzował terminu „porządny turysta”. Zatem uprzejmie proszę o podanie prostej i uniwersalnej definicji „porządnego turysty”. Definicja ta nie tylko ułatwi nam porozumienie. Dzięki niej będzie można też szybko i bezbłędnie rozpoznać w warunkach terenowych turystę porządnego. Definicję tę zapewne chętnie wykorzystają pracownicy TPN do weryfikacji wszystkich ubiegających się o prawo wstępu na teren Parku. Wpuszczani będą tylko „porządni turyści”. Park zaś będzie bronił się już tylko przed „turystami nieporządnymi”. A sensu obrony Tatr przed „nieporządnymi”, żaden „porządny” chyba nie zakwestionuje? Po zdefiniowaniu pojęcia „porządny turysta”, wypada wśród kilkunastu punktów regulaminu obowiązującego na terenie TPN, wymienić te, które przeszkadzają „porządnemu”. Czy „porządnemu” dokuczać będzie obowiązek poruszania się po znakowanych szlakach turystycznych, czy też zakaz biwakowania i palenia ognisk? Czy może oburzy go zakaz śmiecenia, hałasowania, niszczenia roślin lub niepokojenia zwierząt? Czy też przykrość mu sprawi zakaz wjazdu samochodem do „Murowańca”, bądź rowerem na Zawrat? A może zaprotestuje przeciw zakazowi wrzucania chleba, słonych paluszków, „chipsów” oraz monet do Morskiego Oka? Czy też na wspomniane ograniczenia „porządny” nawet nie zwróci uwagi. Podporządkuje się im odruchowo. Wszak jest porządny. Natomiast „nieporządny”, zniechęcony  przez tatrzańskie restrykcje wybierze się w inne miejsce. Odwiedzi na przykład Park Narodowy Kilimandżaro. Tam zmuszony zostanie do wynajęcia przewodnika, który zadba o przestrzeganie regulaminu. O ile wyczerpany limit zezwoleń w ogóle nie uniemożliwi wejścia na teren Parku. „Nieporządny” może też spróbować zdobyć szczyt Aconcagua. Po drodze własne śmieci będzie potulnie zbierał do worka. Pomoże mu w tym wizja utraty studolarowej kaucji. Jeżeli zwróci pusty worek, to tych pieniędzy już nie odzyska. Za to w parkach narodowych USA nikt nie będzie oczekiwał na zwrot worka pełnego odpadków. Za śmiecenie płaci się tam mandaty, których wysokość sięga tysiąca dolarów. Najbogatsi „nieporządni” mogą pojechać na Antarktydę. O ile wcześniej Greenpeace, po latach starań, nie doprowadzi w końcu do całkowitego zamknięcia całego (!) kontynentu  przed turystami. Również przed „porządnymi”.

            Wspomina Pan, Panie Piku o „głosach w obronie człowieka, którego zaistnienie na terenie parku narodowego staje się coraz bardziej zagrożone”. Lecz czy wędrując po Tatrach nie miał Pan czasem wrażenia, że to jednak człowiek jest groźniejszy dla Parku, niż Park dla człowieka?

            Zgodnie z międzynarodową definicją, podstawowym zadaniem parku narodowego jest ochrona przyrody, a udostępnianie ma znaczenie drugoplanowe. Identyczne priorytety stosuje polskie prawodawstwo. Zgodnie z tak ustalonym pojęciem parku narodowego, w roku 1954, na mocy Rozporządzenia Rady Ministrów utworzony został Tatrzański Park Narodowy. Później, pierwszeństwo ochrony przyrody w TPN potwierdziła Ustawa o Ochronie Przyrody z dnia 16 października 1991. W końcu, w sprawie Tatr głos zabrało UNESCO (United Nations Educational, Scientific and Cultural Organization). Organizacja ta cały obszar Tatr uznała za Międzynarodowy Rezerwat Biosfery. Oto głosy „drugiej strony”, na których brak wskazuje Pan w swoim felietonie. Głosy donośne. Cichszym głosem z „drugiej strony” jest na przykład wypowiedź Zbigniew Mirka, który w wydanej niedawno monografii Przyroda Tatrzańskiego Parku Narodowego, napisał między innymi: „Dzisiejszy spór o kształt obecności człowieka w Tatrach, o model turystyki, o dopuszczenie lub niedopuszczenie formy użytkowania tego skrawka Polski, to walka o uratowanie Tatr dla narodowej kultury. To walka o to, by sali koncertowej, świątyni, muzeum i galerii nie zamienić w jarmarczny plac, odpustowy stragan, boisko sportowe, czy wesołe miasteczko”. Przyznaję, iż za najbardziej trafne uważam porównanie Tatr do muzeum. Wyobraźnia natychmiast podsuwa mi wizję komnat wawelskich z płonącym na środku ogniskiem. Zgromadzeni wokół, podsycają ogień ramami ze ściągniętych obrazów. Arrasy chronią przed chłodem ciągnącym od powybijanych okien. Z królewskiej zastawy obficie leje się piwo...

            Niestety, nie znam wypowiedzi osób, o których Pan, Panie PiKu wspomina. To czyni polemikę niepełnowartościową. Chętnie jednak opowiem anegdotę o jednej z wymienionych przez Pana postaci. Wyraźnie pamiętamy jeszcze lipcową powódź. Nie ominęła ona i Tatr. Ścieżka wokół Morskiego Oka zniknęła pod wodą. W grzmiące wodospady zamieniła  się zarówno Czarnostawiańska, jak i Dwoista Siklawa. Marchwicznym Żlebem płynął rwący potok. Dolinka Za Mnichem została kompletnie zatopiona. W Dolinie Pięciu Stawów, stawy Przedni, Mały i Wielki połączyły się w jeden potężny zbiornik. Most na szlaku ponad Siklawą został zerwany, a w  Dolinie Roztoki huczała rzeka, niosąca pnie drzew i kamienie. W tej sytuacji Dyrektor Parku podjął decyzję o zamknięciu szlaków turystycznych w tamtym rejonie Tatr. Tymczasem w Morskim Oku dyżur pełnił znany ratownik TOPR, Władysław Cywiński. On to, na wieść o decyzji Dyrektora, nadał w pasmie, którym posługują się pracownicy TPN, swój prywatny komunikat o stanie szlaków. W komunikacie tym, opisane powyżej warunki, uznał za... n o r m a l n e. Nie przeczę, iż warunki te mogły być normalne dla pana Cywińskiego i jemu równych. Lecz ilu z nas mu dorówna? Wszak nikt poza nim nie zdobył w Tatrach wszystkich nazwanych szczytów i turni. Pan Władysław nie poprzestał jednak na komunikacie. Odwiedzającym jego dyżurkę, udzielał ustnych zezwoleń na poruszanie się po zamkniętych szlakach turystycznych. Kto upoważnił pana Cywińskiego do odwoływania zarządzeń Dyrektora TPN? Otóż, nie kto inny, jak sam pan Cywiński. On to mianowicie, w prywatnej rozmowie ze mną stwierdził, że decyzję o dostępności szlaku powinien indywidualne podejmować każdy turysta. Poszczególni zaś turyści swoje oceny winni uzależniać od warunków i doświadczenia, polegając tylko na własnej dojrzałości, odpowiedzialności i wyobraźni. Postulat pana Cywińskiego jest bezsprzecznie słuszny. Teoretycznie. W praktyce, któż lepiej od ratownika TOPR, wie ile wypadków spowodowanych zostało przez niewłaściwą ocenę warunków na szlaku i własnych możliwości? Kto zna więcej niż ratownik TOPR, przykładów braku odpowiedzialności i wyobraźni? Trudno nie zapytać, czy pan Władysław znał wszystkie osoby, którym pozwolił poruszać się po zamkniętych szlakach? I na jakiej podstawie ocenił ich umiejętności? Czym jest odwoływanie się do odpowiedzialności osób, które odpowiedzialności mogą być zupełnie pozbawione? Nonszalancją? Bo o brak odpowiedzialności Władysława Cywińskiego  nie podejrzewam.

            W jednym z wiosennych numerów GiA, zakwestionował Pan, Panie Piku, sposób oszacowania natężenia ruchu turystycznego w Tatrach. Argumentem świadczącym na niekorzyść przyjętego przez TPN sposobu określania ilości osób odwiedzających TPN, miał być wyprowadzony przez Pana prosty dowód matematyczny. Zauważył Pan mianowicie, że narciarz spędzający tygodniowy urlop w Zakopanem i wjeżdżający codziennie na Kasprowy Wierch jest liczony siedmiokrotnie. Wyliczenie jest arytmetycznie poprawne, a samo stwierdzenie niewątpliwie słuszne. I tyle. Sprzedanie bowiem trzech milionów biletów wstępu, dokumentuje dokładnie trzy miliony wejść na teren TPN. Oraz trzymilionową antropopresję. Dla ekosystemu zaś nie ma znaczenia czy przez tydzień, codziennie przebywać w nim będzie jedna i ta sama osoba, czy każdego dnia inna. I obojętne, czy przez rok, codziennie ten sam człowiek zostawi nad Morskim Okiem jedną puszkę po piwie, czy każda z trzystu sześćdziesięciu pięciu różnych osób odwiedzających Morskie Oko w jednodniowych odstępach, zostawi tam swoją puszkę po Pepsi - Coli. Efekt będzie ten sam. Worek.

 

Kuba Terakowski - Kraków


Strona główna