Czy lubisz góry?

Lubię w lecie, gdy jest ładna pogoda. Nie lubię w nich zimna i dużej ilości śniegu. Mam słabość do morza i wszelkich nizin, dobrze się tam czuję.

Znajdujesz czas na wycieczki z Karkonoszy nad morze?

Jestem jednym z prowadzących Szkołę Górską, organizuję kilka wyjazdów rocznie. Wprawdzie trasy naszych wypraw, zgodnie z profilem Szkoły zwykle wiodą ku szczytom, lecz po drodze zawsze staram się zatrzymać nad jakimś ciepłym morzem.

A które ciepłe kraje odwiedziłaś?

Byłam w Indiach, Nepalu, Indonezji, Malezji, Singapurze, Tajlandii, Brazylii oraz Egipcie. Zwiedziłam południowy fragment Europy, ale Stary Kontynent zostawiam sobie na czas, gdy już nie będę miała siły na dalsze wyjazdy.

Wspomniałaś o Nepalu. Chyba nie zawsze było Ci tam ciepło?

Chodziłam na trekkingi do bazy pod Everestem, prowadziłam grupy w rejon Annapurny, więc oczywiście zdarzało mi się zmarznąć, ale akurat tam mróz w ogóle mi nie przeszkadza. Bardzo lubię Nepal, to chyba jedyny kraj, do którego mogłabym się przeprowadzić.

Z gór, w których mieszkasz w góry jeszcze wyższe? Przecież wolisz niziny.

Mam szczególny sentyment do Nepalu, mocno związana jestem z Kathmandu. To miasto działa na mnie jak magnes, wyzwala bardzo pozytywne emocje.

Często tam bywasz?

Dawniej wyjeżdżałam do Nepalu przynajmniej raz w roku. Teraz czekam aż syn podrośnie na tyle, aby mógł wyjeżdżać ze mną.

No, to chyba nieprędko znowu zobaczysz Himalaje...

Nieprędko? Lada moment! Przecież Konstanty w grudniu skończy trzy lata!

Jaki jest Twój rekord wysokości?

Nie wiem dokładnie, bo nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Chyba ponad pięć tysięcy metrów, to było gdzieś w rejonie Gokyo. Bicie rekordów nie jest moim powołaniem. Poza tym im wyżej, tym zimniej...

Opowiedz zatem o ciepłych krajach.

Na pierwszym miejscu jest Goa nad Oceanem Indyjskim. To mój raj morski, uwielbiam Goa za barwy, niezwykłą „trójwymiarowość” oraz... jedzenie. Lubię Półwysep Synaj w Egipcie, szczególnie Dahab, urzekły mnie jego rafy koralowe. Dobrze czuję się wszędzie tam, gdzie dużo wody, gdzie kolorowo, gorąco i trochę hippisowsko – to moje ulubione „klimaty”.

Brakuje Ci upałów w Karkonoszach?

Trochę, bo przez pół roku panuje tu zima lub „prawiezima”. Poza tym schronisko jest starym, poniemieckim budynkiem z małymi oknami i ciemnym wystrojem wnętrza, co powoduje, że im dłużej tu mieszkam, tym bardziej potrzebuję odmiany – ciepła, światła i przestrzeni. Dużej przestrzeni, bo Samotnia położona jest w kotle, co po latach spędzonych tutaj zaczyna być trochę klaustrofobiczne.

Od dawna tu mieszkasz?

Odkąd pamiętam.

Przyszłaś na świat w Samotni?

W Jeleniej Górze, ale przyjechałam do schroniska w powijakach i spędziłam tu większość dzieciństwa. Tylko na wakacje, gwoli „socjalizacji” wysyłana byłam do miasta, odwrotnie niż większość maluchów.

Gwoli „socjalizacji”?

Dzięki niej nigdy nie miałam problemów z przechodzeniem przez jezdnię... A poważniej – przypuszczam, że trochę „zdziczałabym” spędzając całe dzieciństwo w schronisku.

Dobrze czujesz się w mieście?

Wspaniale! Wprawdzie prowadzę schronisko górskie, to jednak jestem bardzo miejskim stworzeniem, chyba w myśl zasady wszędzie dobrze, gdzie mnie nie ma. Ale na co dzień bliższe jest mi przesłanie dobrze wszędzie tam, gdzie jestem. Optymizmu brakuje mi tylko, gdy marznę...

A jak wygląda dorastanie w Samotni?

Przez całe osiem lat „podstawówki” dojeżdżałam ze schroniska do szkoły – uaz’em albo skuterem śnieżnym. Gdy zdałam do liceum rodzice kupili mieszkanie w Karpaczu, często tam nocowałam. A na studia wyjechałam do Poznania.

Co skończyłaś?

Turystykę i rekreację na AWF.

Masz swoje ulubione dyscypliny sportowe?

Jeżdżę na nartach, szczególnie chętnie na ski - tour’ach, ćwiczę tai chi, lubię pływać, a w czasach akademickich trochę żeglowałam i wspinałam się.

Po studiach wróciłaś prosto do schroniska?

Miałam etat trenera narciarstwa w klubie sportowym, zatrudniona byłam w Strzesze Akademickiej – praktykowałam przed Samotnią. W wakacje pracowałam też w firmie Blikle.

Żartujesz! W cukierni? Piekłaś pączki?

Tylko sprzątałam.

A lubisz gotować?

Nie mam kulinarnych „zapędów”.

Co zatem – skoro nie kuchnia – jest Twoją specjalnością w Samotni?

Zajmuję się przede wszystkim Szkołą Górską. Odpowiadam za logistykę, organizuję wszystkie schroniskowe imprezy, którym Szkoła patronuje – „Puchar Samotni”, „Lawinę”, Górski Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy oraz ski - alpinistyczny memoriał mojego Ojca.

Jak zginął Twój Tata?

To był wypadek, zdarzył się 10 lutego 1994. Ojciec zginął ponieważ nikt nie potrafił udzielić mu pierwszej pomocy.

Ile miałaś wtedy lat?

Dobrze ponad dwadzieścia.

Bez wahania przejęłaś schronisko po Jego śmierci?

Miałyśmy z Mamą mnóstwo obaw. Tata był duszą i sercem Samotni. Zastanawiałyśmy się czy prowadzenie schroniska bez Niego w ogóle ma sens. A z drugiej strony było nam żal zostawić miejsce, które stworzył. To były dla mnie najgorsze chwile w Samotni.

A najlepsze?

Są wtedy, gdy obcy ludzie, którzy pierwszy raz przyszli do schroniska, wracają tu po raz drugi, trzeci... i powoli przestają być obcy. Coraz liczniejsze jest grono naszych stałych bywalców, znamy ich ulubione pory roku, wiemy co się u nich dzieje, kiedy ich u nas nie ma.

Jak wygląda Twój zwykły dzień w schronisku?

Nie ma takiego dnia, każdy jest inny. Wszystko zależy od pory roku, dnia tygodnia, imprez, planów, obowiązków i turystów. Trudno tutaj wpaść w rutynę. Marzyłam kiedyś o etacie w ściśle określonych godzinach, chciałam wyjść do domu o szesnastej i zapomnieć o obowiązkach. Teraz doceniam uroki nienormowanego czasu pracy w schronisku, chociaż bywa to męczące.

Bo?

Trudno tu o życie prywatne, ale z drugiej strony nie mam zwierzchników, co daje mi sporo swobody. Pracuję na zmianę z Mamą, więc mogę też pozwolić sobie na luksus dowolnego planowania wyjazdów.

Jak wykorzystujesz tę swobodę?

Może to zabrzmi banalnie, lecz moją największą pasją są podróże. Czuję, że niezwykle wzbogacają mnie kontakty z ludźmi. Co jeszcze? Lubię tai chi, przepadam za dobrą kuchnią indyjską, uwielbiam psy – szczególnie golden retriever’y

Masz?

Nie, nie mam. Właśnie mija rok jak mnie opuścił. Teraz „wyżywam się” jako wolontariusz w schronisku dla bezdomnych zwierząt w Jeleniej Górze.

Następne schronisko w Twoim życiu... Czym zajmujesz się w azylu?

To duży temat. Jestem moderatorem listy dyskusyjnej poświęconej golden retriever’om. Założyłam tam bazę danych Na Pomoc Golden’om, w której umieszczamy informacje o psach zagubionych lub znalezionych. Kiedyś, tropiąc pewnego retriever’a trafiłam przez przypadek do schroniska dla bezdomnych zwierząt w Jeleniej Górze. Tak zainteresowałam się azylami. Znalazłam w Internecie informatyka, tworzącego program, w którym znajdować się miały wiadomości o wszystkich psach w Polsce przeznaczonych do adopcji. Zgłosiłam się do niego z prośbą o włączenie do programu schroniska w Jeleniej Górze. Zgodził się bez wahania, musiałam tylko dostarczyć informacje o azylu i zdjęcia czworonogów. Po miesiącu zbierania materiałów powstała strona, dzięki której ruszyły wirtualne adopcje.

Wirtualne adopcje?

Każdy, kto chciałby mieć psa, lecz okoliczności nie pozwalają mu opiekować się czworonogiem, może co miesiąc wpłacać określoną kwotę na utrzymanie wybranego przez siebie zwierzęcia. Pieniądze te przeznaczane są na „michę” lepszą niż ta, którą zapewnić może azyl, na cieplejszą budę i dodatkową wizytę u weterynarza.

Dla ilu swoich psów znalazłaś wirtualnych właścicieli?

Dla wielu, lecz kilka jest jeszcze wolnych... Może weźmiesz?

 

Powyższy tekst został opublikowany w miesięczniku "n.p.m." nr 8/2006


Strona główna