MIROSŁAW SOBEK

Czy ktoś jeszcze używa dzisiaj archaicznego słowa "cyklista"?

To słowo jest źródłem wszystkiego co związane z kolarstwem, więc nie zestarzeje się tak długo, jak długo będziemy jeździć na rowerach. Warszawskie Towarzystwo Cyklistów powstało 125 lat temu i nadal funkcjonuje pod tą nazwą.

Kto zainicjował utworzenie WTC?

Grupa ówczesnych "pozytywnie zakręconych", dwadzieścia osiem osób, w tym jeden książę, jeden baron, ośmiu hrabiów, kilku przemysłowców i lekarzy.

Śmietanka...

Bo w tamtych czasach stowarzyszenia nie mógł założyć ktokolwiek - potrzebne były duże pieniądze i odpowiednie układy, a kolarstwo było sportem elitarnym. Nie każdy mógł pozwolić sobie na rower, w przeliczeniu na dzisiejsze dochody bicykl kosztował tyle, ile obecnie wart jest dobrej klasy samochód.

Zapewne więc trudno też było wstąpić do WTC.

Trudno. Warunkiem sine qua non była rekomendacja przynajmniej dwóch członków, którzy musieli ręczyć słowem honoru za kandydata.

Po co tworzono takie bariery?

Nie wolno zapominać o tym, że obok wymiaru sportowego, WTC miało też charakter narodowo - wyzwoleńczy. Walczyliśmy o niepodległość Polski, więc próg rekomendacji miał być gwarancją niezłomności naszych członków. Dbałość o kondycję była wówczas przejawem patriotyzmu, gdyż hart ducha i ciała uważano za niezbędny w przyszłym boju o wolność. Przynależność do WTC była więc znakiem troski o ojczyznę, a na rowerach jeżdżono nie tylko dla własnej przyjemności, lecz także zaborcom na pohybel. Z tej właśnie przyczyny władze carskie zakazały działalności Towarzystwa Gimnastycznego Sokół. To były inne czasy, dzisiaj zupełnie niepojęte.

Czy zatem WTC udało się zarejestrować bez problemów?

Mistrzowskim fortelem było zalegalizowanie naszego sztandaru. Wydarzyło się to podczas przejazdu cara Mikołaja przez Nowy Świat. Cykliści utworzyli tam szpaler i w momencie gdy orszak ich mijał, jeden z nich - Jan Wacław Gąsiorowski - znienacka rozwinął sztandar. Zaskoczony car zasalutował, a w onych czasach wszystko, na co car spojrzał przychylnie, musiało być zaakceptowane przez urzędników.

WTC nie poprzestało na samych tylko przygotowaniach do walki o niepodległość...

Bynajmniej. W roku 1920, podczas wojny polsko - rosyjskiej, nasi członkowie służyli jako sanitariusze oraz łącznicy. Stanowili formację nieumundurowaną, więc sprawnie i niepostrzeżenie przenikali przez linię frontu przewożąc meldunki oraz rozkazy. Za swoje zasługi WTC zostało wyróżnione specjalnym pismem, podpisanym przez dowódcę wojsk artyleryjskich. Przed dwoma laty uczestniczyliśmy w rekonstrukcji bitwy o Warszawę, odgrywając rolę łączników. I znowu udawało nam się zaskakiwać "oficerów" naszym nieoczekiwanym pojawieniem... (śmiech). Przygotowaliśmy też wtedy niewielką wystawę dokumentującą udział rowerzystów w walkach o niepodległość.

Wolnej Polsce WTC też przysporzyło chwały...

W roku 1924, podczas pierwszej w historii Polski olimpiady, trzech członków naszego towarzystwa zdobyło pierwszy w dziejach Polski medal (srebrny) w wyścigu kolarskim na dochodzenie. To niebywale ważne wydarzenie nie tylko dla WTC, lecz nade wszystko dla całego polskiego sportu. Szkoda, że dzisiaj już prawie nikt nie pamięta, iż nasze (nieliczne) sukcesy na arenach międzynarodowych rozpoczęli cykliści - młodzi warszawiacy: Lange, Stankiewicz i Szymczyk oraz pochodzący z Krakowa Łazarczyk. Nie mniej ważną dla naszego sportu zasługą WTC była współorganizacja pierwszego wyścigu Tour de Pologne, który wystartował 7 września 1928 roku. Na starcie Biegu Dookoła Polski (bo taka była pierwsza i oryginalna nazwa TdP) stanęło 71 kolarzy, z których - po przejechaniu ośmiu etapów liczących w sumie niemal półtora tysiąca kilometrów - najlepszym okazał się Feliks Więcek. Wyścig ten, z przerwami, odbywa się do dzisiaj, a dzięki Czesławowi Langowi, jest to obecnie impreza światowej klasy. Warto też przypomnieć, że przez kilka kolejnych lat po odzyskaniu niepodległości, WTC organizowało Wyścig do Morza Polskiego. Najważniejszym przesłaniem tego rajdu było zaznaczenie naszego prawa do Bałtyku. Dzisiaj, w wolnym kraju trudno to wszystko zrozumieć,

I trudno też oprzeć się wrażeniu, że sama jazda na rowerze miała dla członków WTC znaczenie drugorzędne.

Rzekłbym raczej, że równorzędne, gdyż bicykl był dla nich w tym samym stopniu źródłem rozrywki, co orężem. A rekreacyjne wycieczki WTC organizowało od początku swojego istnienia. Trasa pierwszej, poprowadzonej już w roku 1886, wiodła z Warszawy do Płocka. Na pokonanie tego dystansu peleton potrzebował aż trzynastu godzin, gdyż cykliści musieli zmagać się nie tylko z awariami sprzętu i piaszczystymi koleinami polnych dróg, lecz także z... miejscową ludnością. Po drodze wielokrotnie obrzucono rajd kamieniami, wyzywając kolarzy od "antychrystów". Niebywale ważna dla popularyzacji kolarstwa okazała się też budowa toru na Dynasach. Organizowane tam imprezy, przez blisko pół wieku, przyciągały rzesze mieszkańców stolicy.

Chłopi jednak stopniowo przyzwyczaili się do widoku rowerzystów, za to Dynasy zniknęły z pejzażu Warszawy...

Tor został rozebrany, bo we władzach WTC zaczęli dominować członkowie partii zwalczającej ugrupowanie, do którego należał ówczesny właściciel tego terenu, hr. Edward Chrapowiecki. Na znak sprzeciwu dzierżawa nie została więc przedłużona.

Skąd my to znamy...

Polityka...

Jak WTC przetrwało wojnę?

Zostało zdelegalizowane podobnie jak wszystkie inne organizacje, lecz wspólnie z warszawskimi rowerzystami uczestniczyło w uruchomieniu słynnych wojennych taksówek - czyli riksz, wspomagających transport publiczny, znacząco ograniczony przez okupanta. Niestety nie udało się uratować sztandaru, który spłonął podczas bombardowania, ucierpiało też nasze archiwum.

A po wojnie?

Były wzloty i upadki, lecz WTC już nigdy nie odzyskało dawnej świetności. Tylko raz, występujący w naszych barwach Lechosław Michalak wygrał wyścig Tour de Pologne.

Co dzieje się u Was obecnie?

Na początku mojej kadencji, zakończonej w kwietniu bieżącego roku, członków było stu czyli siedmiokrotnie mniej, niż w latach dwudziestych. Uchwałą Zarządu zrezygnowaliśmy więc z wymogu rekomendacji kandydatów, który już dawno utracił rację bytu, a składki obniżyliśmy do symbolicznych.

Kto zatem dzisiaj należy do WTC?

Trzy lata temu, gdy obejmowałem funkcję prezesa, byli to głównie starsi panowie, często zasłużeni kolarze, którzy spotykali się przy zakrapianych herbatkach, aby powspominać czasy dawnej świetności. Brakowało natomiast ludzi młodych, którym WTC niewiele mogło zaoferować.

A co w ogóle daje przynależność do WTC?

Łączy ludzi o wspólnej pasji.

Ale to oferuje też każde inne stowarzyszenie rowerzystów.

Masz rację. I moim zdaniem, za poprzednich władz, nic w WTC nie zachęcało do wyboru właśnie tej, a nie innej organizacji. Postanowiłem to zmienić.

I co Ci się udało zrobić?

We współpracy z Ośrodkiem Karta wydaliśmy album "Cykliści", w którym opublikowanych zostało blisko dwieście fotografii z naszego archiwum. Najstarsze z tych zdjęć pochodzą z drugiej połowy XIX wieku, najnowsze - z czasów okupacji. A jest to tylko skromny wybór wszystkich materiałów, które w roku 2009 przekazaliśmy Ośrodkowi Karta. Aktywnie uczestniczyliśmy też w promocji tego albumu, prowadząc dziesiątki prelekcji poświęconych historii kolarstwa. Następną naszą dużą akcją był projekt "Noc Muzeów na Rowerze".

Na czym polegał?

Podczas pierwszej edycji pojechaliśmy szlakiem stołecznych cyklistów, a rok później - śladem Marii Curie Skłodowskiej. Do udziału zaprosiliśmy wszystkich mieszkańców Warszawy, na starcie pojawiło się ponad stu kolarzy, na mecie już znacznie mniej, gdyż dynamika nocnego rajdu, dla części uczestników okazała się nazbyt wyczerpująca... (śmiech). Przedostatnim punktem na trasie było Muzeum Sportu i Turystyki, a metą nasza ówczesna siedziba na Wspólnej, gdzie rozdawaliśmy dyplomy. Prowadziłem cały peleton jadąc na bicyklu.

Oryginalny?

Tak, mamy w zbiorach bicykl z roku 1880. Jeździł na nim sam Bolesław Prus, członek honorowy WTC. W roku 2010 uczestniczyliśmy w historycznym happeningu Wyższej Szkoły Humanistycznej "Szlakiem Lalki, czyli śladami Wokulskiego po Warszawie". Znakomita krawcowa, pani Katarzyna Janiszewska uszyła nam stroje wzorowane na rysunkach cyklistów z dziewiętnastowiecznych żurnali, przypadkowi przechodnie aż przecierali oczy ze zdumienia... (śmiech).

Jazda na bicyklu jest trudna?

Złamałem obydwie ręce spadając z niego. Jakiś niespełna rozumu kierowca zajechał mi drogę, może na widok bicykla pomylił pedał hamulca, z gazem... Wpadłem w dziurę, przewróciłem się...

Bicykl ma ostre koło?

Tak. I siodełko na wysokości półtora metra. A do tego jest chybotliwy i niestabilny, bo środek ciężkości ma u samej góry. Nasz bicykl to model sportowy, ma kierownicę wygiętą w dół w ten sposób, że kolana chowają się w jej łuku, więc bardzo trudno z niego zsiąść. Z turystycznego, z prostą kierownicą, można w razie potrzeby łatwo zeskoczyć, natomiast bicykl wyczynowy wymaga podparcia lub pomocy drugiej osoby.

Nie sposób bez wcześniejszego treningu, ot tak sobie, wsiąść i pojechać?

Uczestniczyliśmy kiedyś w dożynkach, w Michałowicach. Po ich zakończeniu podszedł do mnie starszy pan i zapytał, czy może przejechać się na bicyklu. A umie pan - zapytałem. Potwierdził, więc zgodziłem się, bo bicykl jest cały metalowy, nie ma w nim się co zepsuć. I ów starszy pan najspokojniej w świecie przejechał się dookoła michałowickiego rynku, z wprawą, której mogłem mu tylko pozazdrościć. Wrócił, zsiadł i przedstawił się: syn Bolesława Napierały, zwycięzcy Tour de Pologne w latach 1937 oraz 1939. Musiał zmysł równowagi odziedziczyć po ojcu, bo nikomu innemu ta sztuka się nie udała. Bicykl to nie rower, lecz jakaś piekielna machina...

To czemu jeździłeś nim po mieście?

Nigdy nie korzystałem z niego prywatnie, gdyż jest zabytkowy, natomiast często używałem go w celach promocyjnych. Na bicyklu i w stroju z epoki odwiedziłem panią prezydent Hannę Gronkiewicz - Waltz i uczestniczyłem w dziesiątkach spotkań reklamujących album "Cykliści".

Czym jeszcze mógłbyś się pochwalić?

Za mojej kadencji WTC nawiązało współpracę z Biblioteką Warszawską oraz Muzeum Sportu i Turystyki, uczestniczyliśmy w siedmiu Komisjach Dialogu Społecznego Miasta Stołecznego Warszawy, reaktywowaliśmy wyprawy do Płocka - śladami tej pierwszej, a wspólnie z Oddziałem Mazowieckim Polskiego Związku Niewidomych poprowadziliśmy kilka wycieczek na tandemach. Zorganizowaliśmy też rajd "Gdańsk - Warszawa, wspólna sprawa. Solidarność Powodzianom", po drodze zbieraliśmy pieniądze, które później przekazane zostały ofiarom powodzi. Całą trasę przejechały tylko trzy osoby, ale na mecie pod Kolumną Zygmunta, było nas osiemdziesięciu.

Pokonałeś bicyklem prawie czterysta kilometrów dzielące Gdańsk od Warszawy?

Nie. Czuję się wprawdzie na siłach aby podjąć takie wyzwanie, lecz czasu musiałbym mieć znacznie więcej, niż podczas rajdu. Wtedy przemknęliśmy ten dystans w trzy dni.

A rekordowo ile kilometrów przejechałeś na bicyklu w trakcie jednej wycieczki?

Sześćdziesiąt, podczas rajdu po Warszawie, który poprowadziłem dla grupy chłopców z ośrodka wychowawczego księży Orionistów, przy ulicy Barskiej.

Jaką rozwinąłeś maksymalną prędkość?

Ponad trzydzieści kilometrów na godzinę. Z wiatrem, bo pod wiatr na bicyklu poruszać się w ogóle nie sposób. Podobnie jak po drogach gruntowych. Ten, kto wymyślił bicykl miał chyba nie po kolei w głowie... Historia powstania tego pojazdu jest z resztą dość znamienna: kilku dżentelmenów poczuło w sobie instynkt rajdowców, więc aby poprawić prędkość ówczesnych rowerów, postanowili zwiększyć przednie koło, wychodząc z założenia, że im będzie ono większe, tym pojazd pojedzie szybciej... I w ten sposób doszli do konstrukcji tak eleganckiej, lecz równocześnie trudnej do opanowania i - wbrew ich intencjom - powolnej, jak bicykl. Cóż, większość wynalazków cywilizacji to wymysły "ścigantów".

Widziałem członków WTC w telewizji, w strojach z epoki witających Mają Włoszczowską na Okęciu.

To było symboliczne spotkanie dwóch pokoleń, nasz najstarszy reprezentant ma ponad dziewięćdziesiąt lat, a kilku nadal jeżdżących na rowerze przekroczyło "osiemdziesiątkę".

Jak trafiłeś pomiędzy emerytów?

Do dwudziestego roku życia uprawiałem kolarstwo, miałem przyjemność trenować z Lechosławem Michalakiem i Czesławem Langiem, ścigałem się z Ryszardem Szurkowskim, startowałem w Małym Wyścigu Pokoju, odnosiłem drobne sukcesy, zostałem mistrzem Warszawy. A potem ożeniłem się, urodziło nam się dziecko, wyjechałem na Zachód za pracą i tak z całego kolarstwa, została mi tylko sympatia do roweru. Po powrocie do kraju, były Prezes Polskiego Związku Kolarskiego, pan Wojciech Walkiewicz, poprosił abym zajrzał do WTC. Zgodziłem się. Postanowiłem, że w ten sposób oddam to, co dostałem w młodości.

Co uważasz za swój największy sukces w WTC?

To, że przyszedłem tam w ostatniej chwili, uratowałem przed rozpadem i przekazałem w dobre ręce obecnego prezesa, pana Jana Bestry.

A czemu przekazałeś?

Bo od początku zapowiadałem, że odejdę gdy tylko pojawi się ktoś lepszy. Nie obyło się jednak bez nieporozumień, nie chcę o tym rozmawiać. Dość powiedzieć, że nadal jestem członkiem WTC.

Co zatem obecnie dzieje się u Was?

Wszystko idzie w jak najlepszym kierunku. Powołane zostały cztery sekcje: historyczna, turystyczna, masters i młodzieżowa. Prowadzimy wycieczki "Bicyklem po Warszawie", czyli cykl kilkugodzinnych wypraw, na które zapraszamy mieszkańców stolicy chcących połączyć aktywny wypoczynek ze zwiedzaniem Warszawy. Latem nasi członkowie startowali w pierwszym etapie tegorocznej edycji Tour de Pologne. Potem, WTC wspólnie z Langteam zaprosiło wszystkich chętnych na Tour de Pologne Amatorów - całkowity dochód z tej imprezy przekazany został Fundacji Akogo. Ostatnio, Warszawskie Towarzystwo Cyklistów w ramach obchodów 125-lecia istnienia zorganizowało Mistrzostwa Polski Masters w kolarstwie oraz I Memoriał Elżbiety Bestry.

A Ty, czym się teraz zajmujesz?

Planuję otworzyć pierwszą rowerownię w Warszawie. Myślę, że w projekt ten włączy się Mateusz Czelej - właściciel "Galerii Sztuki Rowerowej", z którym wywiad opublikowany został na Waszych łamach przed około rokiem.

Co to jest rowerownia?

Zobaczysz. Nie chcę zdradzać szczegółów, aby nie okazało się, że zamiast pierwszej, otwieramy kolejną...

Rozmawiał: Kuba Terakowski

Wywiad został opublikowany w miesięczniku "ROWERTOUR" nr 1/2012. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie tego tekstu lub jego fragmentów, wymaga zgody Redakcji.


Strona główna