KAROL WACŁAWCZYK

Dlaczego jeździ Pan na rowerze?

Dla przyjemności. Jeżdżę, bo lubię.

I ile kilometrów Pan już przejechał?

W roku 2010 "stuknęło mi" dwieście sześćdziesiąt tysięcy.

Czyli kula ziemska dookoła...

Po równiku? Dobrze ponad sześć razy. Rokrocznie przejeżdżam od pięciu do dziesięciu tysięcy.

Od jak dawna Pan jeździ?

Od roku 1970, w PTTK. Jeździłem też już wcześniej, z bratem, ale wykruszył się, bo kilka razy dostał w kość...

Od Pana?

No, nie da się ukryć... Zniechęcił się, więc zostałem sam. Najpierw krążyłem po okolicy, potem wybrałem się na Jurę i do Zakopanego. W roku 1969 zaczepił mnie kolega, który już wtenczas należał do PTTK. Słuchaj - mówi - widzimy, że dużo jeździsz, często mijamy się na trasie, dołącz do nas, w grupie będzie Ci raźniej. Wybrałem się z nimi na jedną, drugą wycieczkę, spodobało mi się. I tak, 2.02.1970 wstąpiłem do Sekcji Turystyki Kolarskiej PTTK w Raciborzu. A dwa lata później wyruszyłem na pierwszą wyprawę dookoła Polski.

Większość z tych dwustu sześćdziesięciu tysięcy kilometrów przejechał Pan sam, czy w grupie?

Wyłącznie w grupie. Sam nie jeżdżę, nie lubię. No i z kimś jest zawsze bezpieczniej. Łatwiej choćby zrobić zakupy, można spokojnie zostawić rower pod sklepem. Łatwiej gdzieś wejść, coś zwiedzić, zobaczyć. Tylko raz wracałem sam z Kołobrzegu do domu. I to też tylko dlatego, że nie mogłem już dłużej wytrzymać z kolegą, który lubił sobie wypić. Wracał do namiotu w środku nocy, rano nieprzytomny wsiadał na rower, miałem tego serdecznie dość!

A gdzie "wykręcił" Pan ten imponujący dystans?

Głównie w Polsce. Tu "robiłem" prawie wszystkie odznaki, a mam ich ponad sto. Na takiego Pielgrzyma Świata, to czterdzieści tysięcy kilometrów nie wystarczy. Za granicą najdalej byłem w Rzymie i na kilku międzynarodowych zlotach, między innymi w Pradze, Budapeszcie, Eisenah.

Powiedział Pan sto odznak? Wygląda, że znacznie więcej...

Te na słomiankach się nie liczą, to są tylko odznaki rajdowe. Najważniejsze są te w gablotce.

A dlaczego właśnie te są najważniejsze?

Bo je zdobyłem! Proszę popatrzeć: Mały Rajd Dookoła Polski - ponad 2000 km; Duży Rajd Dookoła Polski - 4160 km; Zamki w Polsce: brązowa, srebrna, złota; dalej Kolarska Odznaka Pielgrzyma: popularna, brązowa, srebrna, złota, duża srebrna i złota, wielka i w końcu Chrześcijański Pielgrzym Świata. Następnie odznaki Szlakiem Drewnianych Kościołów Opolszczyzny; Szlakiem Rynków i Ratuszy (tu brakuje mi jeszcze złotej); Odznaka Turystyczna im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego; Znam Kraje Przyjaciół - to jeszcze z czasów "komuny"; Przyjaciel Opola: brązowa, srebrna i złota; tu Szlakiem Krzyży Pokutnych - właśnie ją "robię" - mam odznakę popularną i brązową oraz limit na srebrną, ale muszę wysłać dokumenty do weryfikacji. Tu Ziemia Opolska: biała, żółta i biało-czerwona. Krajoznawcza Dookoła Województwa Śląskiego. Odznaki: Ziemia Rybnicka, Tarnogórska, Jastrzębska, Gliwicka, Toruńska, Kielecka; Przyjaciel Wielkopolski; Rajd Przyroda Polska - tych jest kilka; Szlakiem Latarni Morskich; Chwały i Oręża Polskiego; Przyjaciel Schronisk Młodzieżowych - brązowa, srebrna, złota i złota z laurem. To jeszcze nie wszystkie, bo już nie mam gdzie ich wieszać.

A te, o których powiedział Pan, że się nie liczą?

To głównie odznaki pamiątkowe, w sumie około tysiąca, ale są wśród nich także ważniejsze, jak Kolarska Odznaka Turystyczna - brązowa, srebrna, złota - małe i duże oraz - zdobyta po siedmiu latach - "za wytrwałość". A tu jeszcze medale z Raciborskich Rajdów Rowerowych Środowisk Trzeźwościowych Dookoła Polski. Prowadziłem ostatnie trzy z tych rajdów. Wyruszamy z Raciborza zawsze 1. lipca, wracamy w połowie sierpnia. Cała trasa ma 3800 km, nocujemy rokrocznie w tych samych miejscach, ale za każdym razem staramy się jechać nieco inną drogą. Mamy samochód, starą "Nyskę", która wiezie bagaże i niesprawne rowery, w razie potrzeby.

Ile osób uczestniczy w tych rajdach?

Ostatnio było nas dwudziestu pięciu, ale całą trasę pokonało dwunastu, bo Ci, którzy pracują nie mają dość czasu, aby przejechać wszystkie etapy.

A skąd Pan ma tyle czasu?

Dawniej poświęcałem wyjazdom całe urlopy. A pracę miałem dobrą i przełożonych wyrozumiałych, pozwalali mi odłożyć wszystkie nadgodziny i dodać je do dni wolnych. Teraz jestem już na emeryturze, więc mogę sobie spokojnie pozwolić na sześciotygodniową wyprawę dookoła Polski

Kogo zrzeszają wspomniane w nazwie rajdu "środowiska trzeźwościowe"?

Byłych alkoholików oraz ich znajomych, takich jak ja, bo sam na szczęście nigdy nie miałem problemów z uzależnieniem. No, może z wyjątkiem nałogu rowerowego... (śmiech) .

Wróćmy jeszcze proszę do odznak. Która z nich jest dla Pana najważniejsza?

Chrześcijański Pielgrzym Świata, oczywiście!

Oczywiście?

Bo najtrudniej zdobyć ten tytuł. Trzeba się dobrze najeździć. Należy odwiedzić dwa tysiące kościołów.

A co to znaczy odwiedzić? Wystarczy zobaczyć z daleka?

Nie, nie wystarczy. Trzeba przynajmniej zajrzeć do każdego kościoła oraz potwierdzić to pieczątką od proboszcza. I nie jest to tylko czysta formalność, bo czasem niektórzy księża zdrowo nas przy tym "wymaglują".

Ale zdał Pan te wszystkie dwa tysiące egzaminów celująco?

Raz byłem bliski "oblania" - u Świętej Anny w Krakowie. Poszedłem do kancelarii parafialnej po pieczątkę, a proboszcz pyta mnie, co szczególnego jest w tym kościele? Przyznałem, że nie wiem, to kazał mi wrócić i jeszcze raz dobrze się rozejrzeć. Co było począć? Uszy po sobie i w tył zwrot! Patrzę, patrzę, ale nic wyjątkowego nie widzę. Kościół, jak kościół: taki sam jak wszystkie i inny – jak wszystkie. Piękny, barokowy, wewnątrz ołtarz, droga krzyżowa, ambona, chór, święte obrazy, ale o co ksiądz pyta? Nie mam pojęcia. W przedsionku przeczytałem zdanie po zdaniu wszystkie tablice informacyjne. I nic! Westchnąłem – Boże, wesprzyj pielgrzyma – i po raz ostatni wszedłem do środka. Nie musiałem długo czekać na olśnienie… Pobiegłem do proboszcza: grób Świętego Jana Kantego – wołam od progu – nie ma go w żadnym innym kościele. Buch! Przybił pieczątkę zadowolony… (śmiech). Na szczęście od kilku lat komisji weryfikacyjnej wystarczają już tylko zdjęcia z kościołem w tle.

To polska odznaka, czy międzynarodowa?

Polska. Powstała ponad dwadzieścia lat temu dzięki współpracy Sekcji Turystyki Kolarskiej PTTK oraz Episkopatu.

Czyli kościoły zagraniczne się “nie liczą”?

Wręcz przeciwnie, na dwa najwyższe stopnie odznaki należy odwiedzić też inne świątynie europejskie. Na liście zagranicznych kościołów obowiązkowych, jest piętnaście obiektów, z czego, aby zdobyć tytuł Chrześcijańskiego Pielgrzyma Świata, trzeba zobaczyć pięć.

Wybór kościołów nie jest więc dowolny?

Nie do końca, bo niektórych świątyń ominąć nie wolno. Kilka lat temu zmieniono regulamin i złagodzono kryteria, gdyż mało kto był w stanie im sprostać. Obecnie na liście polskich kościołów obowiązkowych jest 220 obiektów, z których należy odwiedzić 150.

Domyślam się, że punkty obowiązkowe są porozrzucane po całej Polsce.

Tak, po kilka w każdym z dawnych, czterdziestu dziewięciu województw.

W gablocie ma Pan aż osiem Kolarskich Odznak Pielgrzyma.

Bo tyle stopni ma ta odznaka. Na pierwszy musiałem zobaczyć pięćdziesiąt kościołów, w tym trzy obowiązkowe. Na następne odpowiednio więcej. Najwyższy stopnień tej odznaki, czyli miano Chrześcijańskiego Pielgrzyma Świata, zdobyłem dopiero po osiemnastu latach wypraw. Mój certyfikat ma numer osiem.

Co to oznacza?

Że przede mną tylko siedem osób pokonało poprzeczkę regulaminu.

A kto ma numer jeden?

Henryk Biały z Tarnowskich Gór, numer dwa to Lucjan Pytlik z Radlina, “trójka” trafiła honorowo do Jana Pawła II, bo to z jego inicjatywy lista kościołów obowiązkowych została poszerzona o zagraniczne. “Czwórka” to Bogdan Tytko. “Piątkę” otrzymał Bogdan Humaniuk, a numery pięć i sześć przyznano małżeństwu z Katowic. Nie znam ich i nikt z nas na rowerach ich nie widział. Dziwna sprawa… Nie chcę nikogo fałszywie oskarżać, ale na plebaniach spotykałem czasem takich, którzy Kolarską Odznakę Pielgrzyma zdobywali… samochodem.

Samochodem?

No pewnie! A po co się męczyć? Pamiętam jak kiedyś w Skrzatuszu, gdzie też jest jeden z punktów obowiązkowych, podjechaliśmy pod kościół piaszczystym duktem leśnym i zobaczyliśmy samochód z rowerami na bagażniku. Na nasz widok pasażerowie speszyli się i błyskawicznie odjechali. Nic nie podejrzewając poszliśmy do proboszcza, a on nami mówi, że przed chwilą też odwiedziła go dwójka kolarzy zdobywających odznakę… Innym razem, akurat byłem na plebanii, gdy przyszedł ktoś z prośbą o pieczątkę. Wyszliśmy, pytam gdzie ma rower, a on na to, że przyjechał autem, bo go czas pogania… Spotkałem też kiedyś w kancelarii parafialnej samotnego cyklistę, z kilkunastoma książeczkami, podrzuconymi mu do podbicia przez kolegów. A ja wszystkie kościoły widziałem na własne oczy i do każdego dotarłem na rowerze, bo jeżdżę dla przyjemności, a siebie samego i tak bym nie oszukał.

Który kościół z tych dwóch tysięcy odwiedził Pan jako pierwszy?

Serca Pana Jezusa w Rogowie (woj. śląskie), dnia 5.03.1993. Na początku lista pęczniała błyskawicznie, ale potem z każdym miesiącem było trudniej dodać do niej kolejny, nowy punkt. Ostatni, dwutysięczny w mojej książeczce jest kościół Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny w Żarach (woj. lubuskie), byłem tam 8.08.2009.

Ilu rowerzystów w Polsce zdobyło odznakę Chrześcijańskiego Pielgrzyma Świata?

W ubiegłym roku było nas dziesięciu.

A ile osób w Polsce stara się obecnie o ten tytuł?

Nie mam pojęcia. Niższe stopnie zdobyły setki kolarzy. Ja sam teraz “robię” tę odznakę z dziećmi. Jeden z chłopców zdobył już popularną, a pięciu ma ją na ukończeniu.

Co to za dzieci?

Mam pod opieką trzy szkoły – w Zabełkowie, Wojnowicach i Chałupkach. Organizuję wycieczki rowerowe dla uczniów oraz dla podopiecznych świetlicy w Bojanowie. Na początku dzieciakom nie chciało się jeździć, a bo to proszę Pana tyle kilometrów – narzekały. Ale potem spodobało im się i nawet zaczęły rywalizować między sobą. Parę razy wybrałem się też z emerytami z koła w Krzanowicach. Mam uprawnienia honorowego przodownika turystyki kolarskiej.

Musi Pan być bardzo znany w lokalnej społeczności.

Wręcz przeciwnie! Do niedawna nawet sąsiedzi nie wiedzieli gdzie i po co znikam z domu. Karola znowu gdzieś poniosło – mówili i wzruszali ramionami. Nie wspomniał o mnie nawet autor książki “Sto lat sportu w Zabełkowie”. Wstydziłbyś się – mówię do niego, a on na to, że przecież żaden z mnie sportowiec, bo na rowerze to każdy tutaj jeździ. Zaprosiłem go do domu, zaniemówił z wrażenia gdy wszedł do tego pokoju, w którym teraz rozmawiamy… (śmiech).

Gdy oglądaliśmy gablotkę, powiedział Pan , że “robi” teraz odznakę…

Krzyże Pokutne. Trzeba je znaleźć i sfotografować. Tu mam ich dokładny wykaz. Czasem stoją przy drodze, więc łatwo je zauważyć, ale niekiedy są zarośnięte, schowane w lesie, lub trawie, a nawet wmurowane w fasady domów i ogrodzeń. Te odszukać jest najtrudniej. W średniowieczu krzyże pokutne były wykuwane w kamieniu na miejscu zbrodni przez zabójcę, gwoli zadośćuczynienia za popełnione morderstwo.

Ile takich krzyży jest w Polsce?

Zinwentaryzowanych? Kilkaset.

A ile Pan sfotografował?

Proszę spojrzeć, mam tu wszystko odnotowane: 96, ostatni wpis z 2.06.2011 – krzyż pokutny w Kamieńcu Ząbkowickim, zdjęcie ze mną w tle i pieczątka sklepu spożywczego. I proszę jeszcze popatrzeć na tę mapę: województwo dolnośląskie, jednogroszówkami oznaczyłem miejsca, w których stoją pojedyncze krzyże pokutne, a guzikami te, gdzie jest ich więcej. Te poszukiwania są niebywale pasjonujące, ale mają jeden mankament: koszt. Mniej pieniędzy wydaję podczas sześciu tygodni rajdu dookoła Polski, niż na kilkudniowej wyprawie, w trakcie której znajduję tuzin krzyży.

A skąd ma Pan fundusze na te wszystkie wyjazdy?

Przeznaczam na nie całe swoje oszczędności.

Nikt Pana nie wspiera?

A któż mógłby mnie wspierać? Emeryt z Zabełkowa jest zupełnie nieatrakcyjny dla sponsorów.

Ile rowerów “zajeździł” Pan przez te czterdzieści lat?

Ani jednego, wszystkie do dzisiaj są sprawne. Pierwszy był tak zwany “popularny”, następny “Universal” z tak miękką ramą, że bałem się wjeżdżać nim na krawężniki, trzeci to “Passat”, czwarty “Jaguar”, a teraz jeżdżę na piątym. To “Unibike”, ze specjalnie dobraną mniejszą ramą – “siedemnastką”, bo jestem – jak Pan widzi – dość drobny.

Czy gdzieś jeszcze w Polsce Pan nie był?

Duże białe plamy z mapy moich wypraw już dawno zniknęły, ale kilka białych kropek jeszcze mi pozostało: w okolicach Żnina, na północ od Gniezna, w rejonie Wałcza.

Ma Pan swoje ulubione miejsca?

Tak: Mazury, mógłbym tam wracać nieustannie.

A kościoły? Który szczególnie utkwił Panu w pamięci?

Oczywiście Świętej Anny w Krakowie, bo żaden proboszcz nie "wymaglował" nas tak dokładnie... (śmiech). I Licheń, który bardzo rozczarował mnie swoim przepychem.

Ilu świątyń w Polsce jeszcze Pan nie widział?

Samych kościołów parafialnych jest u nas ponad dziesięć tysięcy, a w książeczce udokumentowałem wizyty tylko w dwóch tysiącach (nie zawsze parafialnych). To nie oznacza, że nagle zacząłem je omijać, lecz po prostu na więcej zabrakło miejsca. A kolejnych już nigdzie nie odnotowuję, więc niestety straciłem rachubę.

Czy łatwiej było Panu podróżować po Polsce za “komuny”, czy teraz?

Drogi są dzisiaj lepsze, więc jeździ się wygodniej, lecz samochodów przybyło, zatem zagrożenie jest większe. Najpoważniejsza zmiana dokonała się jednak w naszej mentalności. Wtedy każdy gospodarz pozwalał przespać się w stodole, lub rozbić namiot w sadzie, a teraz nie ma już co o tym marzyć. Ta niebywała gościnność przetrwała jeszcze tylko tu i ówdzie na wschodzie Polski, a im wieś jest biedniejsza, tym jej mieszkańcy są hojniejsi. Zmienił się też oczywiście sprzęt. Dawniej komplet nowych opon z trudem starczał mi na jedną wyprawę dookoła Polski i w połowie drogi musiałem zamieniać przednią z tylną. A teraz, na parze antyprzebiciowych jeżdżę już kolejny sezon.

Dużo miał Pan nieprzyjemnych przygód na przestrzeni tych lat?

Ani jednej. Nie zdarzył mi się żaden wypadek, a najpoważniejsze awarie sprzętu, to przebite dętki i złamane szprychy. Raz tylko o mało mnie nie aresztowano, ale to był incydent bardziej zabawny, niż przykry. Chciałem zdobyć w Watykanie stempel potwierdzający, że tam dojechałem. Poszedłem na pocztę z książeczką kolarską i poprosiłem o “timbro”, czyli pieczątkę. To jedyne słowo, które znam po włosku, nauczyłem się od naszej przewodniczki. Urzędnik, gdy mnie usłyszał zbladł i zaczął wzywać policję. Nie zastanawiałem się ani przez moment, uciekłem zanim ktokolwiek zdążył zareagować.

A pieczątka?

Zdobyłem ją obok, w księgarni. Tam już na wszelki wypadek poprosiłem o stempel na migi. Muszę kiedyś sprawdzić, czy “timbro” nie oznacza też po włosku “napad”… (śmiech).



Rozmawiał: Kuba Terakowski

Wywiad został opublikowany w miesięczniku "ROWERTOUR" nr 5/2012. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie tego tekstu lub jego fragmentów, wymaga zgody Redakcji.


Strona główna