Mówią, że jesteś najbardziej nizinnym spośród górali.

W pobliżu miejsca, z którego pochodzę kończy się najdalej na północny - zachód wysunięta część Gór Świętokrzyskich - Pasmo Przedborsko - Małogoskie, najwyższe wzniesienie ma około 60 metrów.

To skąd wziąłeś się tak wysoko?

Uwielbiam góry, są moim żywiołem, nie wyobrażam sobie życia poza nimi. Zawsze czuję niepokój na nizinach, gdy w zasięgu wzroku nie ma żadnych wzniesień.

A jak trafiłeś do bacówki nad Wierchomlą?

Od dawna chodzę po górach i odkąd pamiętam myślałem o schronisku. Swojego czasu, mój przyjaciel - Łukasz Biedulski - prowadził bacówkę na Jaworzcu, dla mnie idealny wzór do naśladowania. To on zaraził mnie swoją pasją, złożyłem aplikację do wszystkich spółek zarządzających schroniskami i po jakimś czasie dostałem zaproszenie do udziału w przetargu na prowadzenie bacówki nad Wierchomlą.

Ucieszyłeś się, że to właśnie ten obiekt?

Wręcz przeciwnie, miałem niezbyt dobre wspomnienia związane z tym miejscem. Jako turysta byłem tu raz i obiecałem sobie, że noga moja już nigdy w bacówce nad Wierchomlą nie postanie. Na zewnątrz stało pełno samochodów, a w środku odbywała się regularna dyskoteka dla miejscowych, ogłuszający łomot z głośników, stroboskop, wirująca kula pod sufitem, tłum ludzi, strumienie alkoholu, ale miejsce jest piękne - to rozstrzygnęło moje wahania. Po wygraniu przetargu zacząłem od demontażu kuli dyskotekowej i wyrzucenia martwych, wypchanych zwierząt z jadalni. I nie organizuję potańcówek...

Wygrałeś bez problemu? Góral z nizin, bez doświadczenia?

Przedstawiłem swoją wizję prowadzenia schroniska, spodobała się i to chyba zadecydowało.

Jaka to wizja?

Chciałbym aby - pomimo względnej bliskości „cywilizacji” bacówka była prawdziwym schroniskiem.

A co świadczy o „prawdziwości” schroniska?

Podejście do turystów. Schronisko to nie pensjonat, to nie knajpa gdzieś w górach, lecz dom, w którym najważniejsi są wędrowcy, miejsce gdzie dobrze się czują i chętnie wracają. Ważne są nawet drobiazgi. Na przykład muzyka, która nie powinna być przypadkowa, u mnie można posłuchać nagrań Starego Dobrego Małżeństwa, Wolnej Grupy Bukowiny, Orkiestry Pod Wezwaniem Świętego Mikołaja, projektu W górach jest wszystko, co kocham lub muzyki łemkowskiej. Ogień na kominku pali się przez cały dzień i cały rok - symbolicznie nawet latem. Wrzątek jest bezpłatny, nie ma nawet puszki do wrzucania dobrowolnych opłat. Kuchnia pracuje tak długo, jak długo w jadalni są turyści, a „gleba” jest za darmo, gdy wszystkie łóżka są zajęte.

Słyszałem, że można u Ciebie odpracować bezpłatny nocleg i posiłek.

Owszem, jeżeli mam na przykład zbyt dużo drewna do porąbania, a turysta nie ma zbyt wiele pieniędzy, to możemy się odpowiednio dogadać. Sam przerabiałem to „na własnej skórze”, tak właśnie zaczynałem chodzić po schroniskach - tu zrzuciłem śnieg z dachu, tam narąbałem drewna, gdzieś przyniosłem wodę.

Jak Ci się udaje realizować tę wizję?

Z trudem. Staram się organizować dużo imprez dla turystów, bardzo lubię schroniskowe „śpiewogrania”, na które zapraszam tak często, jak to tylko możliwe. Nad Wierchomlą urządzam też konkursy gotowania turystycznego z produktów przyniesionych w plecakach przez „zawodników”.

Oczywiście zasiadasz w jury?

Oczywiście. Brzuszek mi od tego rośnie, lecz czego się nie robi dla gości... (śmiech). Mamy też nad Wierchomlą Święto Boczku i Słoniny. Gdy zaczynałem chodzić po górach nie było jeszcze żadnych liofilizatów, „gorących kubków”, czy „słodkich chwil” do zalania wrzątkiem. Spotykałem jeszcze wówczas turystów, którzy na szlaku posilali się (i częstowali mnie) pajdą chleba z kawałkiem słoniny, wyciągniętymi z chlebaka - to doskonała i wysokokaloryczna dieta. Święto Boczku i Słoniny jest wspomnieniem tamtych czasów i ludzi, udostępniam wędzarnię, zapraszam gości, przynoszą wyśmienitą słoninę - suszoną, kiszoną, gotowaną i wędzoną, ucztujemy godnie. Do stałego kalendarza imprez w bacówce nad Wierchomlą zaczyna wchodzić też biwak zimowy „n.p.m.”.

Co jeszcze Ci się udało?

To, że ludzie tutaj wracają. To jest dla mnie ogromna satysfakcja i dowód, że moja wizja schroniska jest akceptowana. Moim zdaniem w Polsce, jak w mało którym kraju istnieje specyficzna, wysoko rozwinięta kultura turystyczna. Nigdzie nie spotkałem się z taką popularnością piosenki turystycznej, to wyjątkowe i fascynujące zjawisko zniknie, jeżeli ludzie przestaną chodzić po górach. Robię co mogę aby nie przestali.

A Ty - zajęty prowadzeniem bacówki - nie przestałeś?

W szkole średniej, w harcerstwie chodziłem najwięcej, głównie po Bieszczadach i Beskidach, na studiach „odkryłem” zimowe Tatry (latem ich nie lubię, bo są rozdeptywane przez „stonkę”), a potem rzeczywiście trochę „osiadłem”, gdy zakochałem się w bacówce na Jaworzcu, gdzie spędzałem każdą wolną chwilę

To tam zdobyłeś doświadczenie potrzebne na Wierchomli?

Doświadczenia przed przyjściem tutaj nie miałem, ale według mnie do prowadzenia schroniska wystarczy zdrowy rozsądek, wyobraźnia i samodyscyplina.

A wykształcenie, lub poprzednia praca w żaden sposób nie okazały się tu przydatne? Co studiowałeś, czym zajmowałeś się zanim nastałeś w bacówce?

Skończyłem prawo na Uniwersytecie Warszawskim, potem pracowałem w zawodzie, zajmowałem się prawami autorskimi, obsługiwałem kilka dużych firm, między innymi CMC - Creative Management Concepts - jedną z większych agencji aktorskich w Polsce, pracowałem dla Związku Zawodowego Aktorów Warszawy, specjalizowałem się też w pozyskiwaniu środków z Unii Europejskiej.

No, to teraz rozumiem...

Uprzedzam Twoje pytanie: jako gospodarz bacówki nie występowałem do Unii o żadne dofinansowanie, bo o wsparcie mogą starać się wyłącznie firmy dochodowe... Nie, żadne wcześniejsze doświadczenia nie są mi tutaj potrzebne.

Przyszedłeś i ot, tak sobie zacząłeś obsługiwać turystów? Pamiętasz swój pierwszy dzień w bacówce nad Wierchomlą?

Oj tak, stres był straszny, a zamieszanie obłędne! Tu komisja i oficjalne przekazanie obiektu, tam niczego nieświadomi, zmęczeni i głodni turyści. Tu podpisywanie protokołu, weryfikacja wyposażenia, tam goście przy okienku. Wstyd przyznać, ale miałem wtedy tylko kupny bigos w słoikach, odgrzewałem kolejne porcje i gnałem stawić czoła coraz to nowym formalnościom. To wszystko było bardzo zabawne dla wszystkich oprócz mnie...

Nauczyłeś się gotować, czy nadal podajesz kupny bigos?

Ja już wcześniej umiałem gotować, bo kuchnia była moim hobby.

Jakaś Twoja specjalność?

Na przykład bryndzowe haluszki - kluseczki rodem ze Słowacji gotowane na rosole, posypywane bryndzą, smażoną cebulką i skwarkami z wędzonki, do tego ogóreczek - palce lizać! Mam też bardzo smaczny żurek, a o zupie pomidorowej w bacówce nad Wierchomlą „Gazeta Wyborcza” napisała, że jest najlepsza w Polsce.

Stajesz czasem przy kuchni gdy masz wolną chwilę?

Ależ to ja tutaj gotuję! Bacówka jest zbyt małym obiektem bym mógł „tylko” zarządzać. Teraz akurat są u mnie znajomi, co bezwzględnie wykorzystuję, bo jeżeli ktoś mi chce mi pomóc, to nigdy nie odmawiam... (śmiech), ale na co dzień pracuję nie mniej, niż ludzie, których zatrudniam. Lubię nawet zmywać naczynia.

Jak wygląda tutaj Twój „zwykły dzień”?

Gospodarz na Wierchomli wstaje pierwszy, po czym z niekłamaną satysfakcją budzi załogę, bo gospodarz na Wierchomli uważa, że nie może spać ktoś, gdy nie śpi On... (śmiech)

I po obudzeniu załogi gospodarz idzie spać z powrotem...

Bynajmniej, gospodarz na Wierchomli zasypia ostatni, bo najpierw układa do snu swoją załogę... A przez cały dzień gospodarz dogląda chałupy

Wychodzisz już stąd tylko po zaopatrzenie?

Ależ skąd! Zimą jeżdżę w polskie Tatry, latem na Słowację, a jesienią odwiedzam znajomych prowadzących inne schroniska.

Bywasz jeszcze na Jaworzcu?

Już nie, bo o charakterze miejsca nie decyduje obiekt, lecz ludzie, a „moich” od dawna tam nie ma... Teraz najbardziej lubię Magurę Małastowską i Ewcię, która sama ją prowadzi. Ewcia to po prostu kawał chłopa, jestem dla niej pełen podziwu. Lubię też schronisko pod Bereśnikiem, które prowadzi Remik - mój przyjaciel i były pracownik.

A w wolnych chwilach?

Czytam i słucham. Jestem zafascynowany historią, kulturą i muzyką Łemków. Co roku w lutym, Łemkowie, którzy zostali wysiedleni w okolice Wrocławia przyjeżdżają tutaj na kulig i śpiewają kołomyjki, to wielka radość dla mnie.

Co czytasz?

Ostatnio? Może to dziwnie zabrzmi ale na zmianę jeden z tomów „Historii Powszechnej” - Prehistoryczne Cywilizacje Pozaeuropejskie i Terry’ego Pratchet’a, który w stylu Monthy Pyton’a kpi sobie z fantasy oraz science fiction. Coś niesamowitego!

Jesteś ratownikiem GOPR?

Tak, w Grupie Krynickiej ale od niezbyt dawna. „Chrzest bojowy” przeszedłem dopiero zeszłej zimy. Zadzwonił do mnie turysta z pytaniem, czy dotrze tutaj z Jaworzyny Krynickiej na nartach biegowych. Szlak był przetarty, więc uprzedziłem tylko, że to długa droga. Tuż po naszej rozmowie rozpętała się zamieć, więc pomyślałem, że gość w ogóle zrezygnował z wycieczki. Po sześciu godzinach zadzwonił do mnie, w jego głosie słychać już było wyraźną panikę, okazało się, że zabrał ze sobą dziesięcioletniego syna! Doszli do Polany Gwiaździstej i tam zgubili szlak. Z trudem wyjechałem na skraj Polany, bo skuter dosłownie „tonął” w sypkim śniegu, zadzwoniłem do nich zapytać czy widzą łunę od moich świateł. Nie widzieli, umówiłem się więc, że będą schodzić wzdłuż prawej krawędzi lasu, a ja powoli jechałem im naprzeciw. Gdy ich spotkałem byli już kompletnie wycieńczoni, wtedy dopiero ojciec przyznał się, że nie wziął na drogę nic do jedzenia i picia! Zwiozłem ich do bacówki, przez cztery dni nie wychodzili na zewnątrz...

Uratowałeś im życie.

Być może... Mam też psa ratowniczego - labradora Borysa, razem uczestniczymy w szkoleniach, bardzo zdolny ale posłuszeństwo nie należy do jego mocnych stron... Jest niezwykle przyjacielski, bo taki musi być pies ratowniczy, lecz Borys do przesady spoufala się z turystami, potrafi czmychnąć mi z nimi i kłopot gotowy.

Te szczeniaki, które widziałem w jadali...

Niestety, to był przypadek. Matka jest krzyżówką owczarka kaukaskiego z wilczakiem czechosłowackim. Pilnowałem, pilnowałem i... nie upilnowałem. Dużo psów bywa nad Wierchomlą, gdyż wspólnie z Extreme Husky Club organizuję tu zawody psich zaprzęgów. Właśnie przygotowujemy trzecią edycję rajdu Beskidy Quest, to ostra rywalizacja, na wymagających trasach, forsowna i trudna technicznie.

Dzisiaj na zewnątrz też zauważyłem kilka psów.

Od czasu do czasu - w miarę potrzeb - prowadzę tu także schronisko dla psów pogubionych w górach, szukam ich starych właścicieli lub znajduję nowe domy. Mam z nimi kłopot, bo ze względu na wilki nie są tu bezpieczne.

Podchodzą pod schronisko?

Człowieka nie zaatakują, ale pies w konfrontacji z nimi nie ma większych szans. Musiałem zlikwidować śmietnik obok bacówki, bo je kusił. Przychodziły nocami, rozpruwały worki i wyjadały resztki. Z ich perspektywy, wiadomo - najlepszy jest pokarm, którego zdobycie wymaga najmniej wysiłku. Nie miałem wyboru, wziąłem śmieci „pod klucz”.

No, to dość specyficzne masz problemy...

Tutaj wszystkie problemy są prawdziwe, nie muszę sobie ich wymyślać, na przykład brakuje drewna na opał, źródło daje za mało wody, zepsuł się samochód terenowy albo skuter śnieżny. To jest mój żywioł, lubię takie problemy, żaden nie jest dla mnie problemem.

 

Powyższy tekst został opublikowany w miesięczniku "n.p.m." nr 3/2008


Strona główna